O co tu kurna chodzi w tym trenowaniu. Dwa dni wypoczynku, wina mniej niż zwykle, samopoczucie na starcie ok, a trening fatalny. Każda górka to katorga, tętno lata powyżej 160, uda palą, ciemno w oczach. A nie było wcale ostro. Ma ktoś jakąś teorię? Zaliczam jakiś śródsezonowy zjazd formy? Na pewno to nie kwestia śniegu i wiatru, bywało gorzej tej zimy,
Trening tempa 1 h 45 min, HRavg 136 (było trochę asfaltowych zjazdów).