20 km leniwego kręcenia. E1. Regeneracja
Month: kwiecień 2008
2008.04.26 – Dolinki, dolinki, żmijka i piwo
75 km, czas jazdy 4 h. Dolina Prądnika, Będkowska, Kobylańska, Wąwóz Kochanowski, Szczyglice, Lasek Wolski.
Dwa zdarzenia. Przejechałem żmijke. W dolinie Kobylańskiej leżała w poprzek ścieżki, czarno granatowa, z dużym zygzakiem na grzbiecie. 40 cm, trochę zdrętwiałych z zimna. Nie lubię gadziny, ale nic bym jej nie zrobił. Niestety wypadłem ze sporą prędkością nie dało się hamować na glinie. Przez głowę przemknęła mi myśl, że jak mocno ścisnę klamki to wywrócę się akurat na nią. Nawet nie dotknąłem. Przejechałem gadzinie centralnie po grzbiecie… Przepraszam.
W Niegoszowicach pod sklepem. Chciałem kupić picie, a tu dwóch gości w bejsbolówkach, ciemnych okularach pociąga dębowe. Zostawić rower bez zapięcia, czy szukać czegoś innego… już zamierzałem zawrócić, ale co tam. Wychodzę ze sklepu i słyszę – Daleko Pan jedzie – młodszy bejsbol. – Tak się kręce po dolinkach. – A Będkowska się Panu podobała? – docieka. Na to starszy – Pan pewnie trenuje do maratonu… ja bym rady nie dał po fajkach i piwie.
No. Zachęcałem do systematycznego kręcenia, ale zostaliśmy przy swoich stanowiskach: każdy robi to co lubi. Na koniec życzyliśmy sobie wzajemnie miłego weekendu. Ruszyłem w stronę Rudawy, Panowie zniknęli w sklepie. Pewnie uzupełnić zapas Dębowego.
2008.04.25 – asfalty w tempie
1.15 minut, asfalty. 32 km, strefa 3 (wizyta w sklepie rowerowym) 4,5a. Jeszcze jutro dłuższa trasa i zwalniamy przed Karpaczem.
2008.04.24 – Zamkowa znów
Powtórzyłem zamkową drogę. 40 km, w tym tempo 30 min, 3x podjazdy. 1 h 45 min
2008.04.23 – Zamkowa Droga
Trzy podjazdy Zamkową drogą. Ślisko jak diabli. Łysy continental z tyłu nie dawał rady, cóż zachciało się oszczędzać Pythony. Był trening techniki podjazdów i zjadów. 1 h 45 min. w strefach 4 i 5a. Podjazd Zamkową 8 min.
2008.04.21 – konieczna regeneracja
Regeneracja po wczorajszym maratonie. Wszystko boli, przede wszystkim uda. 1 h w pierwszej strefie.
2008.04.20 – przepalanie długodystansowe
Maraton Wrocław. 4 h jazdy terenowej. HRmax 174, HRavg. 155. Więcej w relacji.
Wrocław 20.04.08 (Bikemaraton)
Rozpoznanie było jednoznaczne. Wróg na ziemi. “Rock and roll” powiedział pilot A-10 krążącego nad północnym Irakiem i zanurkował. Pierwsza seria działka volcano zmiotła dwa pojazdy z drogi. Kiedy robił drugi nawrót z bazy nadszedł komunikat. “Wstrzymaj ogień, w okolicy są nasi”. Tak się właśnie czułem kiedy byłem w połowie drugiej pętli na dystansie GIGA we Wrocławiu. Wszystko zrobiłem jak należy, przygotowanie do ataku, przetrenowana zima, a zadanie spieprzone na całej linii.
[more]
Rock and roll zaczął się po wyjeździe z Krakowa na autostradę. Lało. Kiedy przecinając Górę św. Anny dotarliśmy z ekipą z Rowerowania do podstawy chmur, a wycieraczki wozu Lesława dalej chodziły na najwyższych obrotach podejrzenie, że będzie błotniście zmieniło się w pewność.
Mogę jechać w błocie, mogę się nużać po osie, byle nie padało na starcie i nie było zimno. Miałem przygotowaną gustowną zieloną pelerynkę, którą zamierzałem odrzucić, kiedy usłyszę komendę "start". Nie była potrzebna. Przed Wrocławiem chmury nagle się podniosły i pokazało się słońce. Pojawiły się kolejne samochody z rowerami. Zaczyna się sezon!
Pierwszy raz w zielonym
Przy basenie w Kłokoczycach tłumy. Kolejka do rejestracji. Rozpoczęcie cyklu wydaje się problemem przerastającym możliwości logistyczne organizatora. Na dodatek ten eksperyment z ustawieniem sektorów według kategorii, ze specjalnym uwzględnieniem zamkniętego obozu dla dzieci, starców i kobiet (M1, M5 i K). Moje M4 to też wiek maratonowych dziadków, ale nie bardzo widzę sensowny klucz w takim ustawianiu zawodników. Wystarczy spojrzeć na tabele wyników. Wycinaki z M5, czy M1 z prędkością światła wyprzedzają maruderów z teoretycznie mocniejszych kategorii M2 i M3. Wiele sprytnych kobitek musi się przebijać przez jadących, jak na oklep, panów o 30 kg za dużych.
Jeśli już kategoriami wiekowymi, to dodatkowo trzeba było promować sektor open, dla wszystkich, którzy nie chcą stać ramię w ramię z czołówką. Pomysł zweryfikował się od razu na pierwszym przewężeniu. Zawodnicy M1, który dopadli debatujących starszych, którzy zastanawiali się czy wjechać do kałuży czy nie. Młodzi postanowili ominąć probem, stąd wzdłuż skiby podwrocławskiego pola rzucił się całkiem spory peletonik z rowerami na plecach.
Na razie jednak stoimy na starcie. Gdzieś przede mną faworyt Lesław, a w I sektorze Lukas i Neeq. Jadę pierwszy raz w zielonej koszulce Rowerowania, podobnie jak Roza, Spinoza i AndyLo. Słyszę od zawodników, że czytają naszą stronę. Miło być rozpoznanym.
Spotykam też Leszka z Eski, który po dwutygodniowym zgrupowaniu na Majorce prezentuje opaleniznę zgoła nie kwietniową. Przejechał 1600 km, ciekaw jestem jego formy. W zeszłym roku udało się go objeżdżać, teraz wyraźnie zrzucił kilogramów i jest w dobrym nastroju.
Słoneczko przygrzewa. Decyzja o zdjęciu bluzy okazuje się słuszna. W koszulce z krótkim rękawem jest ok.
Bez smaru
Nie słychać startera, ale z przodu zaczyna się ruch. Nie mam pewności, czy to wyrównywanie sektorów, czy start. Okazuje się, że się wyścigujemy. Nie przygotowałem się do tej chwili, zagadany, nie skoncentrowany. Zapomniałem zjeść baton. Asfalt, trzeba się przesuwać do przodu, szuter, pierwsze błoto. Wyprzedza mnie Pirx, dawniejszy Maruder. W zeszłym roku ścigaliśmy się ramię w ramię na maratonie w Krakowie. Teraz widać po nim przepracowaną zimę, godziny treningu i przejechane kilometry. Ciągnie do przodu aż miło patrzeć. Ma w planach mega, więc mnie nie stresuje, za chwilę dogania mnie Andrzej (AndyLo). Kolejny wskaźnik. Na maratonach dostawałem od niego około kwadransa, w tym roku zaczął późno trenować i jeszcze z miesiąc temu był zupełnie bez formy. Widać to był stan przejściowy i mija.
Pół godziny jazdy. Po trzeciej kałuży zupełnie obojętnieję na jazdę w błocie. Chlup, chlup, mlask, mlask. Ręce na przemian szare, na przemian czarne. Przez pokryte mazią okulary prześwituje trasa. Nowe opony Hutchinson Python ciągną fantastycznie. Maleńki bieżnik daje radę w błocie, wodzie, a na suchych odcinkach ciągnie jak szalony. Szkoda, że napęd daje znać o sobie. Na podjazdach przednia zębatka wciąga łańcuch. Pół ruchu korbą w przód, szczęk, pół ruchu w tył i kręcimy do następnego razu. Źle się jedzie. Złapany w błocie rytm trafia szlag. Muszą być tam zadry i krzywe zęb. Nie przeszkadzają, kiedy wszystko jest nasmarowane i pracuje w normalnych warunkach. Tu pozbyłem się smaru po pierwszych 10 kilometrach. Mam w kieszeni buteleczkę z finish line`a, ale zatrzymywanie się i oblewanie ubłoconego łańcucha nie wydaje się celowe.
Wyprzedzanie jest trudne. Nie ma miejsca. Wjazd w głęboką kałużę może skończyć się upadkiem. Około 45 minuty wszystko jak zwykle się stabilizuje. Peleton się wyciąga. Zaczynają się kryzysy i przyrosty formy. U mnie i u konkurentów. Wyprzedzam pojedynczych, czasami mija mnie ktoś z tyłu.
Na wysokim tętnie
Trasa nudna. Jedynym urozmaiceniem błoto i krótkie podjazdy. Pulsometr pokazuje, że jest ok. Tętno blisko 160. Pamiętam o popijaniu. Po pierwszej godzinie połykam pół żelu. Da się jechać. Rozjazd giga/mega. Na pulsometrze mija 10 minuta drugiej godziny. Żadnych wątpliwości: ruszam na drugą pętle. – Jak się bawić, to na całego – śmiejemy się z zawodnikiem w żółtym stroju. Teraz kolor rzedziera się spod błotnej skorupy.
Jak dotąd mam wrażenie, że wszystko idzie dobrze. Narzucam sobie spore obciążenie. Chce się walczyć. Tylko dlaczego dookoła mnie co raz mniej zawodników? Od pół godziny mam tylko dużą zębatkę z przodu, kolejne błotne kąpiele załatwiły przednią manetkę, wszystkie podjazdy muszę brać na twardo. Zjazd po betonowych płytach.
Przede mną toczy się dziewczynka, na oko z 15 lat. Matko! Tak źle ze mną? Uff. To pierwszy dubel z dystansu Mega uświadamiam sobie. Jadę sam. Przede mną czarno czerwona koszulka, na oko tak z 500 metrów. Na podjazdach bliżej, na prostej ucieka. Wjeżdżamy znów do lasu. Tym razem pusto i da się jechać. Staję na pedały. Upss. Kurcz prawego uda, na lewą nogę – kurcz lewego. Tylko pozycja siedząca pozostała.
Licznik przestał mi działać na pierwszych 100 metrach, pewnie znów przesunął się czujnik. Na macie kontrolnej pytam, który to kilometr. – 40 – informuje sędzia – Ale ja GIGA – oburzam się. Słyszę, że mam dodać ze 20 km. Hmm… może marny styl w jakim pokonywałem ostatni podjazd kazał sędziemu przypuszczać, że jadę dystans MEGA?
Oznak, że jest nie OK jest co raz więcej.
W lesie zasuwam prostą ścieżką omijając kolejnych spóźnialskich. Pan dyszy pod drzewem – kurcze, ktoś zrezygnowany prowadzi rower skrajem rzeki błota, która w suche dni jest szutrową ścieżką.
Kiedy nie ma tłoku daje się tu jechać całkiem płynnie i szybko. Licho nie śpi. Maleńka kałuża po środku drogi z koleinami przed i za okazuje się nad wyraz głęboka. Nurkuję twarzą w kierunku kierownicy. Jeszcze pół metra kałuży i zakończyłbym wyścig. Nie jechałem wolniej niż 30 km/h na tym odcinku.
Pierwsze kurcze
Wreszcie udaje mi się dogonić czarno-czerwony strój. Drugą połowę trasy zawsze mam lepszą. Zamieniamy kilka słów. Jest z M2, jeszcze przed szczytem formy. Nagle łapie mnie kurcz lewego uda, w dziwnym miejscu – nie z boku, lecz z góry. – Tnij do przodu, ja muszę zwolnić – powiadamiam rywala. Po kilometrze na asfalcie znów mogę jechać. Zjazd w pola i znów jedziemy razem. Tym razem kryzys ma mój rywal. Życzymy sobie powodzenia i ciągną do przodu. Do mety ponad 10 km. Dublowani zawodnicy mega grzecznie zjeżdżają na bok. To bardzo pomaga, doganiam kolegę w niebieskim stroju. Widać ma głęboki kryzys. Za chwile asfalt. Za sobą słyszę popiskiwanie łańcucha. Mam wagon za sobą. Okej, powalczymy razem. Niestety zmiany nie doczekam się aż do mety. Kiedy wreszcie widać balony na stadionie próbuję urwać ogon, niestety znów kurcze.
Niebieska koszulka odzyskała siły na moim kole i wygrywa finisz. Cóż, współpracy nie było, ale to zawody.
Meta. Na mecie Lesław, który już tradycyjnie kończy na podium. Zadowolony z wyniku (III miejsce w kategorii), ale jak na profesjonalistę przystało niezadowolony z jazdy. Lukas i Neeq traktowali maraton treningowo, więc moja niewielka strata do nich to tylko kwestia faz treningu. Spinoza wykręcił znakomity czas i zapunktował dla drużyny, podobnie jak Roza. AndyLo pomału budzi się ze snu zimowego, a pechowiec Pocio urządził sobie warsztaty zmiany dętki na trasie i zjechał na mini.
Znakomicie pojechał Pirx, który zaliczył pierwszą 100 na mega. Ciekawe czy mi się to uda w tym roku, to mój cichy cel, jednak w maratonach MTBMarathon będzie to trudniejsze.
Poniżej oczekiwań…, a możliwości?
Czas 4 godziny 10 minut. Trasa 83 km Miejsce kiepskie, 145. Spodziewałem się choćby połowy stawki, a tu wynik lepszy niż przed rokiem, więcej punktów, ale zdecydowanie nie widać tych 180 godzin treningu w tym roku. Jechałem cały czas w wysokich strefach tętna, uzyskując najwyższe przeciętne tętno z wszystkich swoich maratonów. Co z tym zrobić. Czy kontynuować rozpoczęty cykl treningowy, czy wrócić do wcześniejszych faz?
Za dwa tygodnie Karpacz. Pierwszy górski maraton, na pewno dowiem się więcej. Oby były lepsze wieści niż te z bazy, że właśnie udało się rozwalić swój własny patrol.
2008.04.17 – na ból gardła najlepszy rower
Zobaczymy, czy tytuł proroczy. 1,5 h. Kilka podjazdów w strefach pow. 80 HRmax, reszte lajt i ćwiczenie techniki na śliskiej nawierzchni. Dwa dni przerwy spowodowane niepokojącym kłuciem w gardle i uszach. Juz się widziałem przed kompem w niedzielę zamiast na trasie we Wrocławiu. Odpukać poprawiło się więc wskoczyłem na chwilę na rower.
Jutro nic, w sobote czyszczenie roweru, ostatnie regulacje, przejażdżka testowa, pakowanko i na maraton.
2008.04.14 – test Skała – Dolina Prądnika
No, wreszcie jakiś pozytywny wynik. 34 km, 1/3 szutry, 2/3 asfalt. Trasa testowa do Skały asfaltem i polami, ze Skały Doliną Prądnika do domu. W zeszłym roku tę trasę zrobiłem 8-krotnie, zaczynając w kwietniu od 1 h 38 min, najlepszy czas uzyskałem w sierpniu tuż po maratonie krakowskim 1 h 21 min 34 sek. Dzisiaj jadąc na 80-85 % możliwości uzyskałem czas o 30 sekund lepszy, pomimo, że pierwsze 3 km jechałem latowo, pomimo kryzysu związanego z głodem (ruszyłem po pracy, w trasie zwolniłem do 20 km/h i zjadłem banana) i odczuwalnego zmęczenia po weekendzie. Jest tu jeszcze kilkuminutowa rezerwa na tej trasie, ale najbardziej mnie cieszy to, że ubiegłoroczny rekord miałem po swoim najlepszym maratonowym występie.