Odpoczywać wiecej? Trenowałem podjazdy terenowe Drogą Zamkową. 5×7,5 minuty w tętnach 130 – 160. Po wczorajszej przerwie szło dobrze. Generalnie 2 h treningu, dystans 38 km.
Month: czerwiec 2008
2008.06.07 – integracyjne dolinki
4 h 20 minut jazdy asfaltowo terenowej. 73 km. HRavg. 131. Wycieczka integracyjna Zieloni, Bikeholicy i Lajkonik. W tym roku złapałem 0 gum, aż do soboty, gdzie dętkę zmieniałem 2x. Miało być lajtowo, a wyszło jak zawsze. Z godziny na godzinę tempo rosło. To już pewna norma tegoroczna: zaczyna się 3 godzina jazdy, mnie się zaczyna dobrze jechać.
Widać, że jest w narodzie głód wspólnej jazdy, 23 osoby na starcie, trzeba powtórzyć taki wypad.
2008.06.04 – miały być podjazdy
Po pierwszym 5 minutowym podjeździe dałem sobie spokój. Pokręciłem się po okolicy (teren, asfalt) z godzinę robiąc 24 km. Potrzebne dwa dni spokoju.
2008.06.03 – ostry tlen
2 h 10 minut w strefie 120 – 140 bpm. Dobre samopoczucie. Widac poniedziałkowy odpoczynek służy.
2008.06.01 – rozjazd po maratonie
Już kolejny raz próbuję dość intensywnego i długiego rozjazdu po maratonie. Czuję, że mogę i że to działa.
2h, 48 km, HRavg 117, w strefie max 3,5 minuty
Jutro odpoczynek
Tarnów (2008.05.31 Bikemaraton)
Upał i dystans. To byli główni przeciwnicy na maratonie w Tarnowie. Trasa na giga w pagórkowatym terenie miała prawie 2000 m przewyższeń. Sporo, jak na maraton bez gór.
Choć start w maratonie to już pewna rutyna udało mi się popełnić kilka błędów. Po pierwsze zjadłem za późno, makaron z sosem bolońskim czułem w żoładku przez pół dystansu, po drugie 5 dni to za mało, zeby zregenerować się po MTB Trophy i po trzecie na taki upał pije się hipotonik, a nie zakleja cukrami.
Po kolei. To nowa trasa na mapie maratonów, z informacji na forach internetowych wynikało, że będziemy mieli do czynienia z interwałowym profilem: dużo krótkich zjazdów i podjazdów. Nowością był upał, zapowiadało się, że nieźle przygrzeje. Zielonych obrodziło, na starcie było nas 12.
Podjazd na tzw. Marcinkę miał rozrzucić stawkę, tak też się stało. Pilnowałem pulsu, aby nie przekraczać 160 i dużo piłem. Po pierwszych łykach gatorade żałowałem, że nie rozcieńczyłem go wodą. Był za słodki i nie gasił pragnienia w taki dzien.
Już w połowie pierwszego podjazdu po kostce nogi dały mi znać, że to nie mój dzień (który to z kolei) Głowa, która lekko bolała mnie już podczas oczekiwania na start z każdą chwilą przypominała o sobie co raz bardziej. Trzymałem się zawodnika w koszulce bikeBoardu, ale za każdym obrotem korb odjeżdżał co raz dalej.
Po 4-dniowej zaprawie w Istebnej podjazdy wydawały się krótkie, a zjazdy śmiesznie łatwe. Cóż że kilometry upływały szybko, skoro równie szybko słabłem. Pierwszy bufet ominąłem. W camelbaku jeszcze chlupało. Wreszcie najdłuższy podjazd Brzanka. Tu dojeżdża mnie Pit z rowerowanie.pl. – Za chwilę Kasia nas zdubluje – mówi i odjeżdża. Rzeczywiście chwile potem z tyłu słyszę: „Kubaku jestem”. Kasia kręci wyprzedzjąc jednego za drugim. Idzie jak burza na podjeździe. Dzisiaj może dobrze skończyć (jak się w rzeczywistości skończyło dla Kasi i wielu innych zawodników mega czytaj na rowerowanie.pl). Co raz poważniej myślałem o zjechaniu na MEGA. Mam do tego prawo po wyrypie w Istebnej.
Na bufecie słysze – Kuba żyjesz? Widzę, że Cię przytkało. To Pocio, kolejny Zielony. Jeździ co raz szybciej, ale ostatni raz na trasie widzieliśmy się rok temu w lipcu. Albo On ma życiówkę, albo jestem z kilka minut w plecy. Woda mnie odtyka. Jedziemy dalej. Udaje mi sie dopaść Pocia i współpracujemy kilkukilometowym asfalcie. Mija 1,5. Jeśli ma się cos dobrego wydarzyć to teraz. I rzeczywiście, dobrze znana stabilizacja przychodzi. Tętno na magicznym, moim 155, średnia tarcza i podjeżdżamy. Żeby tak od początku było. Ostatni podjazd przed rozjazdem na GIGA widzę plecy Pita w zielonej koszulce.
Rozjazd. Znikają wszyscy szarpacze tempa. Na bufecie zamieniamy z Pitem kilka słów. Mnie się akurat dobrze jedzie, ale Pit mówi, że mu się nie chce. Chwilę jedziemy razem, ale w stromym wąwozie kryzys Pita się pogłębia. Dajej każdy swoim tempem.
Mija 3h, znów Brzanka, na górze wyczerpani ciepłownicy czy gazownicy (były jakieś branżowe mistrzostwa) piknikują na bufecie. Skarżą sie na skurcze. Piję ogromne ilości co raz rzadszego izotoniku. Prawie się ze mnie wylewa uszami, ale skurczów nie ma. Nie działają za to żele. Dzisaj wyjątkowo wchłaniam enervita, nie jak zwykle nutrenda, ale to nie ma znaczenia. Hiperglikemia i ślady po Istebnej są ważniejsze. Zaczynają się duble zawodników z mega. Miedzy innymi Pan z dzieckiem, na oko 12-13 letnim. Są dopiero w połowie trasy, a tu minęło tyle godzin. Nie wiem, czy to rozsądne w takim upale…
Koniec II pętli, zjazd na mini. Zaczyna się 5 godzina. To juz koniec maratonu? Zwykle od rozjazdu jest prosto do mety. Tym razem zdanie z forum, że maraton ułożony wg. zasady „im dalej tym gorzej” jest prawdziwe. Amatorzy dystansu mini musieli się tu nieźle sponiewierać. Cały czas góra, dół, koleiny, błotko i potoczki. To nie jest problem. Kopot mam z kolejnym godzinnym kryzysem. Przez kilka kilometrów jadę z zawodnikiem z M5 w stroju CCC. Zerwał łańcuch i teraz goni stawkę. Równe tempo premiuje. Gubię go na 20 minut, jednak na pół godziny przed metą muszę puszczać jadących z tyłu. Zawodnik, po zawodniku.
Wreszcie grzbiet Marcinki. Widać balony na dole, jeszcze udaje mi sie wyprzedzić dwóch zawodników, w tym mój cel sprzed 4 godzin, koszulkę BikeBoardu.
Na mecie. Fot. Żaba
Asfalty w dół i meta. Ibuprom od Rozy pomaga.
Czas 5 h 11 min 06 sek, 93 miejsce. Niby pierwsza setka, ale startujących było mniej i strata do zwyciezcy na tyle duża, że zdobycz punktowa mniejsza niż na poprzednich maratonach. W generalnej wylądowałem na 16 miejscu w kategorii M4. Gdyby udalo sie ją utrzymać do końca byłoby ok, ale będzie to trudne. Za mną wiele osób jeżdżacych szybciej.
Prawdziwy sprawdzian mojej zdolności na GIGA czeka mnie w Ustroniu. Tam będzie moje pierwsze maratonowe GIGA w górach.