1 h 20 min, głównie w tlenie. Staram się utrzymać wysoką kadencję i nie machać kolanami. Na podjazdach do Giebułotowa wsiadłem na koło jakiemuś kolarzowi, który jechał równo. Trzymałem 10 metrów odległości, żeby się nie wieźć w tunelu rozciętego powietrza. Dobrze i równo jechał, tętno grzecznie oscylowało ok. 70 % HRmax… dopóki mnie nie zobaczył. Starałem się utrzymać te 10 metrów różnicy i w efekcie dojechałem do tętna 85 % max. Tak jechaliśmy z 5 km. Na szczęście kolarz się zmęczył (albo gdzieś w okolicy mieszkał) i zjechał na pobocze mogłem znów kontynuować swój tlen.
Month: lipiec 2008
2007.07.29 – rege
Wieczorne kręcenie 1h w najniższych strefach tętna.
2008.07.28 – objazd Michałowic
37 km. Miało być w tlenie, ale pojechaliśmy z Mariuszem "Pociem" objechać fragmenty maratonu w Michałowicach i oczywiście trzeba było przypalić na podjazdach, zwłaszcza na początku. Później było już spokokjniej. 37 km, HRavg. 121. Ciągle nie czuję, że moc jest ze mna.
2008.07.28 – powrót w tlenie
4 h w tlenie. Teren i asfalt. Dolinki podkrakowskie. 80 km. Trochę podjazdów mocniej. Po tygodniowej przerwie i trzytygodniowej labie znów się chce jeździć na rowerze. Mieli rację bardziej doświadczeni koledzy, komentujący wpis po martonie w Zawoi.
Słabość nie minęła, dzisiaj nawet na zjeździe zaliczyłem kurcz uda.
Staram się pedałować bez machania kolanami na boki i utrzymywać wyższą kadencję. Muszę zamontować czujnik kadencji, który odpadł podczas montowania roweru na bagażnik.
Hr. avg. 136, hr max 177.
Zawoja 2008.07.19 (Bikemaraton)
Z pewnym obrzydzeniem zabieram się do pisania tej relacji. Cyfry nie kłamią. Dwutygodniowe obijanie się z treningami, a wcześniej nieregularność i brak dyscypliny jeśli chodzi o dietę sprawiło, że osiągnąłem poziom niższy niż przed rokiem.
[more]
W nocy składałem rower i źle zakręciłem kasetę. W efekcie dwie zębatki stykały się ze sobą. NIestety zauwązyłem awarię stojąc już sektorze. Decyzja: jadę tak, bez 6 i 7 zębatki. Jednak w serwisie mavica pusto, a moje zmagania z rowerem obserwuje jeden z sędziów. – Zdążysz – mówi. Mechanik szybko przekłada podkładkę we właściwe miejsce.
Zbieram się po zderzeniu. Zdjęcie z albumu http://picasaweb.google.com/bartek.sufin/Zawoja2008/
Zacząłem podjazd od gleby na asfalcie. Potrącony przede mną zawodnik wywrócił się i nie pozostąło mi nic innego jak w niego wjechać. Już widziałem się połamanego, ale jego plecak i rower zamortyzowały uderzenie. Jemu też się nic nie stało. Rzucił tylko przekleństwem za zawodnikiem, który odjechał w siną dal.
Pamiętałem tę trasę sprzed roku i już na pierwszym terenowym podjeździe nie było zaskoczenia. Nogi jak flaki. Prowadzimy. Błoto mi nie przeszkadza, ale brak pary owszem. Udało się dogodnić Marcina z Rowerowania, który nie pozbierał się po kontuzji z Barda. Pocio przyspieszył i zniknął za zakrętem. Za 10 minut doszedłem i jego w głębokim błocie. Wiele osób prowadzi, mnie bulldogi i doświadczenie z Trophy wywozi w górę. Puls wysoki świadczy o wypoczynku, co z tego skoro nie ma siły.
Rozglądam się wokół. Towarzystwo dawno nie widziane. Plecaczki, brzuszki, pedały bez zatrzasków, powiewające koszulki. W takim peletonie jeździłem w zeszłym roku, od sierpnia byłem przyzwyczajony do ścigania się z opalonymi chuderlakami. Jak patrzę w lustro i na wagę to moje miejsce jest niestety w tej pierwszej grupie. Potwierdzają to długie podjazdy. Do wyjechania prawie wszystko, ale dzisiaj wlokę się obok roweru.
Mój plan to giga, chociaż już na 25 km zaczynam czuć zbliżające się kurcze, to tylko dwie pętle mogą uratować mój honor. Tak też mówię Wrublowi, który jest gościem na forum rowerowanie.pl. Ktoś mówi jednak, że imit na giga to 2:45, a tu 2:40 a ja jeszcze nie osiągnąłem Jałowca.
Dogania mnie Pocio. Na Jałowcu jesteśmy razem, przekazuję mu przestrogę, którą w zeszłym roku usłyszałem od Maxwella – Uwaga na koleiny.
Na tym zjeździe są one szczególne. Nie trzymają głebokości. Lewa strona, która początkowo wydaje się dobra nagle zagłębia się na pół koła. Moje tylne koło wybiera środek. Jeszcze chwila takiej jazdy z zablokowanym tylnym kołem i będzie piękny lot. Puszczam hamulce, rower robi swoje i wyjeżdża z kolein.
Pociowi się nie udało i traci minuty zbierając się po wywrotce. Na zjeździe znikam też BYkowi z Bikeholików, który na dwóch awariach stracił ze 20 minut, a mimo to dopał mnie przed Jałowcem. W czerwcu w Bardzie ścigaliśmy się na finiszu, a teraz – gdyby nie sprzęt – objechałby mnie właśnie te 20 minut.
Zjazd po szutrach z Jałowaca. W zeszłym roku wydawał mi się niekończącą udręką, teraz wieje nudą. Zastanawiam się, czy nie minąłem rozjazdu na giga? Może przesunęłi limit ze względu na błoto. Niestety zielona taśma ogłasza mi po raz pierwszy od kiedy chciałem jechać giga: LESZCZOM WSTĘP WZBRONIONY.
Z przyzwoitości ścigam się na asfalcie jeszcze z jakimś zawodnikiem, ale tak na prawdę to nie ma już motywacji. Ostatnia ścieżka nad rzeką i finisz. Przede mną młody zawodnik w pomarańczowej koszulce grzmoci w barierki wyznaczające drogę na stadion. Przed chwilą mnie wyprzedził w mocnym finiszu.
Spadł mu łańcuch i ostatnie metry biegnie do mety, zwalniam i pozwalam mu się wyprzedzić. Czas 3 h 13 min na mega, 270 miejsce, 38 w kategorii.
Po tym maratonie mam dwie drogi. Albo ciężkiego treningu i walki o pierwszą 10 w klasyfkiacji generalnej, albo turystyki. Nie ma sensu przyjeżdżanie w połowie stawki na mega. Teraz jadę na tydzień urlopu bez roweru niestety, mam czas na przemyślenie i 28 lipca albo zaczynam jeździć poważnie, albo przestaję się katować.
Bliższy jestem tej pierwszej opcji. Pytanie – jak zacząć ponownie, żeby coś z formy było w Krakowie (koniec sierpnia), Polanicy i Istebnej (wrzesień). Jakieś sugestie?
2008.07.13 – wycieczka (75%)
Wycieczka z forum rowerowanie.pl. Z każdym kilometrem jechało się lepiej, ale znów pech sprzętowy.Gałąź wkręciła się w łancuch i padł kolejny hak (70 zł), złamała się też ośka w tylnym kole, mam nadzieję, że polski mavic (Harfa?) uzna, że to oznacza naprawę w ramach gwarancji.
Za chwilę kolejna zmiana klocków hamulcowych i pedałów. Ośka w moim timie jest co raz bardziej krzywa.W powietrzu wisi konieczność kupna nowej ramy. Ta moja jest za mała co odczuwam co raz bardziej. Zwłaszcza na podjazdach wymusza kulenie się, tak jak na zdjęciu poniżej. Nie tani ten sport.
2008.07.11 – Ojców
|
11 lip 08 |
|
|
Total |
2:06:26 |
NZ |
00:12:43 |
HZ |
00:35:45 |
FZ |
00:55:26 |
PZ |
00:22:32 |
NZ |
10% |
HZ |
28% |
FZ |
44% |
PZ |
18% |
Average |
122 |
Maximum |
162 |
Kcal |
1136 |
Trip |
48,50 |
Dwugodzinna przejażdżka wieczorem do Pieskowej Skały.
2008.07.10 – tempo bez chęci
Nie chce mi sie jeździć na rowerze! Nie pamiętam takiego stanu od dawna. Nie pomogły 3 dni przerwy po maratonie w Krakowie. Z jednej strony miałem poczucie winy, że nic nie robię, z drugiej nie chciało mi się jak fiks. Zmusiłem sie do wyjścia i przez 1,5 h pojeździłem po okolicznych pagórkach ćwicząc na zmianę wjazdy z wysoką kadencją i silowe podjazdy na stojąco. Nie było to przyjemne.
30 km.
Kraków – Bikemaraton (2008.07.06)
Szybki maraton i 23 miejsce w kategorii na giga. Kolejny wyścig, w którym głowa chciałaby szybciej, a nogi nie dają rady.
[more]
Maratony koło Krakowa jak wszystkie wyścigi we własnej piaskownicy mają dwie odróżniające cechy. Po pierwsze trasa się nie dłuży, bo znam każdy zakręt, drzewo, kamień; po drugie wywołują wielkie spięcie – u siebie zawieść nie wypada.
Zawsze tak mam, że przed startem zaczyna się gorączkowa gonitwa myśli i rozważania jakie opony: czy wziąć hutchinson python z drobnym bieżnikiem, czy klockowe bulldogi. Ostatnie dwa dni padało, ale trasa płaska; cztery żele wystarczą, czy może pięć? A ciśnienie? 3 atm będzie dobre, czy postawić na przyczepność; zjadłem za późno makaron; procha na ból głowy nie wziąłem, a 15 km z domu na Błonia to była za duża rozgrzewka, no i kluczowe: cisnąć od początku, czy delikatnie.
Z perspektywy, to takie dylematy są śmieszne, ale póki co wydaje się, że zaważą na wyniku. W sektorze stoimy z Leszkiem z B&K Herbapol rowerowanie.pl na starcie. Grzeje. W sektorach 1250 zawodników. Chciałem uniknąć tłoku na pierwszym podjeździe więc stanęliśmy chwilę po otwarciu sektorów.
Z samego wyścigu warte wspomnienia są tylko migawki:
Darek dopingujący na podjeździe do ZOO, Misq koło Kryspinowa i kamienisty zjazd do Kleszczowa.
Przejazd przez szosę pod Kryspinowem. Fot. Kocur
Kiedy pierwszy raz popatrzyłem na licznik miałem przejechane już 26 km, mijała pierwsza godzina. Miało być w sumie 85 km, ale wiadomo było, że pójdzie szybko. Wcześniej jeszcze w wąwozie Zbrza sektory dzielone według kategorii pokazały swoje złe oblicze. Zawodników prowadzących rowery środkiem wąwozu biegiem wyprzedzali ściganci z M1 ślizgając się zgodnie po zboczach wąwozu. Nie było gdzie ustąpić. Musieli tracić znacznie więcej sił niż ich koledzy, którzy wyprzedzali nas na szutrach.
Z założenia omijałem łukiem wszystkie bufety. Camelbak jest moim najlepszym przyjacielem na maratonach. 2 litry, które tam wlewam wystarczają na 3 godziny, nie trzeba tracić czasu. Wchłaniane godzina po godzinie żele pomagały się pozbierać.
Od pierwszych kilometrów miałem poczucie, że forma, którą czułem jeszcze dwa tygodnie temu gdzieś się zagubiła. Nie było tego fajnego poczucia niewyczerpanych zasobów energii, jakie miałem na wycieczce sprzed tygodnia. Jestem żółtodziobem i nie potrafię zapanować nad tym, kiedy są szczyty, a kiedy doły formy.
Na polach za Kleszczowem dogonił mnie Spinoza z teamu. Powinien być z przodu, bo bez problemu mnie objeżdża na maratonach, a tu zjawia się wybrudzony: – Gleba? – pytam. – Kapeć. Złapał go już przy zoo i teraz odrabia straty. Próbuję się go trzymać, ale po kilometrze odpadam. Doganiam za to człowieka na starej kolarce. Jedzie pod górę na sztywnych przełożeniach. Widać, że noga podaje, ale nie wróże mu sukcesu na zjazdach w błotnistych wąwozach i kamienistymi drogami.
Rozjazd na giga. Znów to charakterystyczne dla rozjazdu uspokojenie tempa. Nie można jednak przysypiać. Mój cel na dzisiaj to Andrzej, z którym ścigałem się w Ustroniu. Rywal w klasyfikacji GIGA. Na razie jest przede mną w tabelach, ale ja mam mniej o jeden start i wychodzi mi, że rywalizacja miedzy nami będzie trwała do końca.
Wreszcie w Dolinie Brzoskwinki udaje się go dojść na odległość 50 metrów. Na szutrowym podjeździe obejrzał się i stanął na pedały… Odjechał mi w takim tempie, że straciłem nadzieję na dojście go na tym wyścigu, tym bardziej, że zaczął się u mnie duuuży kryzys. Jeszcze przed chwilą wyprzedzałem, ale teraz zimny pot, średni blat i młynek. Miałem ochotę zejść z roweru na płaskiej drodze. Pierwszy raz na maratonach.
Piłem, jadłem ale padłem. Zimny pot. Do mety z 40 km, nie wiem jak to dojadę. Kolejny żel i czekam z utęsknieniem bufetu. To 5 z kolei na trasie, a pierwszy, przy którym chciałem się zatrzymać, nabrać Gatorade i zwyczajnie sekundę odpocząć.
Napełnienie camela i przekazanie linki od przerzutki (została po MTB Trophy w kieszonce plecaka) pozwala odzyskać oddech.
Zjazd w stronę przeprawy nad autostradą. Na pierwszej pętli w pogoni za innym zawodnikiem wyrzuciło mnie za szlaban. Po ostrym hamowaniu udało się zmieścić pomiędzy zboczem skarpy a szlabanem. Uderzenie drewniany drąg lub lot ze skarpy zakończyłyby mój występ i zapewne sezon. Druga pętla, znów za duża prędkości i ten sam błąd i znów mieszczę się pomiędzy. Uważaj chłopie!
Na trasie co raz więcej dublowanych zawodników mega. Wydaje mi się, że wlokę się jak skazaniec po trasie, ale różnica prędkości w jakim ich wyprzedzam przypomina, że każdy ma tu swoją walkę ze słabościami i swój wyścig.
Kończą się pagórki na maratonie, teraz jedzie już tylko głowa. Ostatnie 20 km, mniej niż godzina do zakończenia. Płaskie polne drogi nadają się do wyprzedzania zawodników mega.
Meta i wyniki. Czas 4 h 19 min. 23/37 miejsce w kategorii.
Już niedługo Zawoja.
2008.07.03 – objazd trasy maratonu
Objazd pętli na ktorej Giga jedzie 2x na maratonie krakowskim. Ten fragment trasy ciekawy, a moje nogi mówią – odpocznij. 25 km, 1,8 h. Jutro nic, w sobotę prawie nic. W niedzielę wszystko 🙂