Kraków – Bikemaraton (2008.07.06)

Szybki maraton i 23 miejsce w kategorii na giga. Kolejny wyścig, w którym głowa chciałaby szybciej, a nogi nie dają rady.

[more]

 

Maratony koło Krakowa jak wszystkie wyścigi we własnej piaskownicy mają dwie odróżniające cechy. Po pierwsze trasa się nie dłuży, bo znam każdy zakręt, drzewo, kamień; po drugie wywołują wielkie spięcie – u siebie zawieść nie wypada.

Zawsze tak mam, że przed startem zaczyna się gorączkowa gonitwa myśli i rozważania jakie opony: czy wziąć hutchinson python z drobnym bieżnikiem, czy klockowe bulldogi. Ostatnie dwa dni padało, ale trasa płaska; cztery żele wystarczą, czy może pięć? A ciśnienie? 3 atm będzie dobre, czy postawić na przyczepność; zjadłem za późno makaron; procha na ból głowy nie wziąłem, a 15 km z domu na Błonia to była za duża rozgrzewka, no i kluczowe: cisnąć od początku, czy delikatnie.

Z perspektywy, to takie dylematy są śmieszne, ale póki co wydaje się, że zaważą na wyniku. W sektorze stoimy z Leszkiem z B&K Herbapol rowerowanie.pl na starcie. Grzeje. W sektorach 1250 zawodników. Chciałem uniknąć tłoku na pierwszym podjeździe więc stanęliśmy chwilę po otwarciu sektorów.

Z samego wyścigu warte wspomnienia są tylko migawki:

Darek dopingujący na podjeździe do ZOO, Misq koło Kryspinowa i kamienisty zjazd do Kleszczowa.

Przejazd przez szosę pod Kryspinowem. Fot. Kocur

Kiedy pierwszy raz popatrzyłem na licznik miałem przejechane już 26 km, mijała pierwsza godzina. Miało być w sumie 85 km, ale wiadomo było, że pójdzie szybko. Wcześniej jeszcze w wąwozie Zbrza sektory dzielone według kategorii pokazały swoje złe oblicze. Zawodników prowadzących rowery środkiem wąwozu biegiem wyprzedzali ściganci z M1 ślizgając się zgodnie po zboczach wąwozu. Nie było gdzie ustąpić. Musieli tracić znacznie więcej sił niż ich koledzy, którzy wyprzedzali nas na szutrach.

Z założenia omijałem łukiem wszystkie bufety. Camelbak jest moim najlepszym przyjacielem na maratonach. 2 litry, które tam wlewam wystarczają na 3 godziny, nie trzeba tracić czasu. Wchłaniane godzina po godzinie żele pomagały się pozbierać.

Od pierwszych kilometrów miałem poczucie, że forma, którą czułem jeszcze dwa tygodnie temu gdzieś się zagubiła. Nie było tego fajnego poczucia niewyczerpanych zasobów energii, jakie miałem na wycieczce sprzed tygodnia. Jestem żółtodziobem i nie potrafię zapanować nad tym, kiedy są szczyty, a kiedy doły formy.

Na polach za Kleszczowem dogonił mnie Spinoza z teamu. Powinien być z przodu, bo bez problemu mnie objeżdża na maratonach, a tu zjawia się wybrudzony: – Gleba? – pytam. – Kapeć. Złapał go już przy zoo i teraz odrabia straty. Próbuję się go trzymać, ale po kilometrze odpadam. Doganiam za to człowieka na starej kolarce. Jedzie pod górę na sztywnych przełożeniach. Widać, że noga podaje, ale nie wróże mu sukcesu na zjazdach w błotnistych wąwozach i kamienistymi drogami.

Rozjazd na giga. Znów to charakterystyczne dla rozjazdu uspokojenie tempa. Nie można jednak przysypiać. Mój cel na dzisiaj to Andrzej, z którym ścigałem się w Ustroniu. Rywal w klasyfikacji GIGA. Na razie jest przede mną w tabelach, ale ja mam mniej o jeden start i wychodzi mi, że rywalizacja miedzy nami będzie trwała do końca.

Wreszcie w Dolinie Brzoskwinki udaje się go dojść na odległość 50 metrów. Na szutrowym podjeździe obejrzał się i stanął na pedały… Odjechał mi w takim tempie, że straciłem nadzieję na dojście go na tym wyścigu, tym bardziej, że zaczął się u mnie duuuży kryzys. Jeszcze przed chwilą wyprzedzałem, ale teraz zimny pot, średni blat i młynek. Miałem ochotę zejść z roweru na płaskiej drodze. Pierwszy raz na maratonach.

Piłem, jadłem ale padłem. Zimny pot. Do mety z 40 km, nie wiem jak to dojadę. Kolejny żel i czekam z utęsknieniem bufetu. To 5 z kolei na trasie, a pierwszy, przy którym chciałem się zatrzymać, nabrać Gatorade i zwyczajnie sekundę odpocząć.

Napełnienie camela i przekazanie linki od przerzutki (została po MTB Trophy w kieszonce plecaka) pozwala odzyskać oddech.

Zjazd w stronę przeprawy nad autostradą. Na pierwszej pętli w pogoni za innym zawodnikiem wyrzuciło mnie za szlaban. Po ostrym hamowaniu udało się zmieścić pomiędzy zboczem skarpy a szlabanem. Uderzenie drewniany drąg lub lot ze skarpy zakończyłyby mój występ i zapewne sezon. Druga pętla, znów za duża prędkości i ten sam błąd i znów mieszczę się pomiędzy. Uważaj chłopie!

Na trasie co raz więcej dublowanych zawodników mega. Wydaje mi się, że wlokę się jak skazaniec po trasie, ale różnica prędkości w jakim ich wyprzedzam przypomina, że każdy ma tu swoją walkę ze słabościami i swój wyścig.

Kończą się pagórki na maratonie, teraz jedzie już tylko głowa. Ostatnie 20 km, mniej niż godzina do zakończenia. Płaskie polne drogi nadają się do wyprzedzania zawodników mega.

Meta i wyniki. Czas 4 h 19 min. 23/37 miejsce w kategorii.

Już niedługo Zawoja.