Zawoja 2008.07.19 (Bikemaraton)

Z pewnym obrzydzeniem zabieram się do pisania tej relacji. Cyfry nie kłamią. Dwutygodniowe obijanie się z treningami, a wcześniej nieregularność i brak dyscypliny jeśli chodzi o dietę sprawiło, że osiągnąłem poziom niższy niż przed rokiem.

[more]

W nocy składałem rower i źle zakręciłem kasetę. W efekcie dwie zębatki stykały się ze sobą. NIestety zauwązyłem awarię stojąc już sektorze. Decyzja: jadę tak, bez 6 i 7 zębatki. Jednak w serwisie mavica pusto, a moje zmagania z rowerem obserwuje jeden z sędziów. – Zdążysz – mówi. Mechanik szybko przekłada podkładkę we właściwe miejsce.

Zbieram się po zderzeniu. Zdjęcie z albumu http://picasaweb.google.com/bartek.sufin/Zawoja2008/

Zacząłem podjazd od gleby na asfalcie. Potrącony przede mną zawodnik wywrócił się i nie pozostąło mi nic innego jak w niego wjechać. Już widziałem się połamanego, ale jego plecak i rower zamortyzowały uderzenie. Jemu też się nic nie stało. Rzucił tylko przekleństwem za zawodnikiem, który odjechał w siną dal.

Pamiętałem tę trasę sprzed roku i już na pierwszym terenowym podjeździe nie było zaskoczenia. Nogi jak flaki. Prowadzimy. Błoto mi nie przeszkadza, ale brak pary owszem. Udało się dogodnić Marcina z Rowerowania, który nie pozbierał się po kontuzji z Barda. Pocio przyspieszył i zniknął za zakrętem. Za 10 minut doszedłem i jego w głębokim błocie. Wiele osób prowadzi, mnie bulldogi i doświadczenie z Trophy wywozi w górę. Puls wysoki świadczy o wypoczynku, co z tego skoro nie ma siły.

Rozglądam się wokół. Towarzystwo dawno nie widziane. Plecaczki, brzuszki, pedały bez zatrzasków, powiewające koszulki. W takim peletonie jeździłem w zeszłym roku, od sierpnia byłem przyzwyczajony do ścigania się z opalonymi chuderlakami. Jak patrzę w lustro i na wagę to moje miejsce jest niestety w tej pierwszej grupie. Potwierdzają to długie podjazdy. Do wyjechania prawie wszystko, ale dzisiaj wlokę się obok roweru.

Mój plan to giga, chociaż już na 25 km zaczynam czuć zbliżające się kurcze, to tylko dwie pętle mogą uratować mój honor. Tak też mówię Wrublowi, który jest gościem na forum rowerowanie.pl. Ktoś mówi jednak, że imit na giga to 2:45, a tu 2:40 a ja jeszcze nie osiągnąłem Jałowca.

Dogania mnie Pocio. Na Jałowcu jesteśmy razem, przekazuję mu przestrogę, którą w zeszłym roku usłyszałem od Maxwella – Uwaga na koleiny.

Na tym zjeździe są one szczególne. Nie trzymają głebokości. Lewa strona, która początkowo wydaje się dobra nagle zagłębia się na pół koła. Moje tylne koło wybiera środek. Jeszcze chwila takiej jazdy z zablokowanym tylnym kołem i będzie piękny lot. Puszczam hamulce, rower robi swoje i wyjeżdża z kolein.

Pociowi się nie udało i traci minuty zbierając się po wywrotce. Na zjeździe znikam też BYkowi z Bikeholików, który na dwóch awariach stracił ze 20 minut, a mimo to dopał mnie przed Jałowcem. W czerwcu w Bardzie ścigaliśmy się na finiszu, a teraz – gdyby nie sprzęt – objechałby mnie właśnie te 20 minut.

Zjazd po szutrach z Jałowaca. W zeszłym roku wydawał mi się niekończącą udręką, teraz wieje nudą. Zastanawiam się, czy nie minąłem rozjazdu na giga? Może przesunęłi limit ze względu na błoto. Niestety zielona taśma ogłasza mi po raz pierwszy od kiedy chciałem jechać giga: LESZCZOM WSTĘP WZBRONIONY.

Z przyzwoitości ścigam się na asfalcie jeszcze z jakimś zawodnikiem, ale tak na prawdę to nie ma już motywacji. Ostatnia ścieżka nad rzeką i finisz. Przede mną młody zawodnik w pomarańczowej koszulce grzmoci w barierki wyznaczające drogę na stadion. Przed chwilą mnie wyprzedził w mocnym finiszu.

Spadł mu łańcuch i ostatnie metry biegnie do mety, zwalniam i pozwalam mu się wyprzedzić. Czas 3 h 13 min na mega, 270 miejsce, 38 w kategorii.

Po tym maratonie mam dwie drogi. Albo ciężkiego treningu i walki o pierwszą 10 w klasyfkiacji generalnej, albo turystyki. Nie ma sensu przyjeżdżanie w połowie stawki na mega. Teraz jadę na tydzień urlopu bez roweru niestety, mam czas na przemyślenie i 28 lipca albo zaczynam jeździć poważnie, albo przestaję się katować.

Bliższy jestem tej pierwszej opcji. Pytanie – jak zacząć ponownie, żeby coś z formy było w Krakowie (koniec sierpnia), Polanicy i Istebnej (wrzesień). Jakieś sugestie?