Przedstartowe przymierze Zielonych i Czerwonych Krakusów. Po prawej Buli z teamu Bikeholicy. Jedzie na giga. Fot. Iwona
Maraton dystans 45 km + 22 km wytrzymałość tlenowa. 2:08 + 0:52 min.
Maraton potraktowałem treningowo więc nie piszę obszernej relacji. Założenie było takie: jechać jak najmocniej i zobaczyć co z tego będzie. Już pierwszy podjazd pod Górę Św. Anny pokazał, że dzisiaj jest mój dzień. Dystans do znacznie mocniejszego ode mnie Buliego z Bikeholików, z którym startowałem razem z sektora, zaczął się powiększać dopiero na szczycie podjazdu. Później było tylko lepiej. Noga kręciła, inni młynek, ja średnia tarcza. Jedyne co mi przeszkadzało to fakt, że trzeba było się przebijać przez tłum rowerzystów. Prosząc o wolną drogę na podjeździe usłyszałem: „poczekaj na asfalt, tam będziesz wyprzedzał”. To właściwie opisuje i trasy i nastawienie wielu uczestników Bike Maratonu do wyścigu, który z założenia jest wyścigiem kolarstwa górskiego. Nie mam nic przeciwko takiemu traktowaniu maratonów i dobrze, że są też inne imprezy, o mniej piknikowym charakterze. Trasa na zboczach Góry Św. Anny interwałowa – krótkie podjazdy i zjazdy. Mniej niż przed rokiem błota. Do końca wyprzedzałem na podjazdach, czułem znaczną moc, żadnych kryzysów. Nawet pić się nie chciało. Na każdym bufecie pobierałem tylko kubek z izotonikiem i wystarczył mi jeden 750 ml bidon.
Po 5 km szalonym finiszu i walce w ramie w ramie z prędkością ponad 40 km/h z poznanym później Piotrkiem, jeszcze na kresce wyprzedziłem jednego zawodnika o długość koła. Co z tego, skoro system mierzenia czasu w tym cyklu jest chory i jest mierzony czas netto, więc nie wiem czy byłem przed nim, czy za nim.
Koniec końców byłem 6. w kategorii na 103 startujących, w open 135 na 660. Czas 2:08.
Maratony tego cyklu będę traktował treningowo.