10 km, 35 minut. HR avg. 160, hr max 175.
W ramach regeneracji po Karpaczu pyknąłem sobie wyścig XC pod zamkiem w Rabsztynie (Family Cup). Myślałem, że w odróżnieniu od XC w Krakowie będzie słabiej obsadzony i pojawi się szansa na walkę o podium. Stawiło się kilku zawodników dużo mocniejszych ode mnie. Na walkę z Jarkiem Niklem nie miałem szans, to wiedziałem od początku. Innych szacowałem po wyglądzie i rowerach. Wyszło mi 4 miejsce 🙂 i taki był cel.
Trasa w Rabsztynie ciekawa, choć nietrudna. Typowe XC z krótkimi podjazdam i zjazdami. Jakimś problemem mogły być łachy piasku i jeden zjazd po luźnych kamieniach, ale w praniu łachy okazały się do przejechania na prędkości, a luźne kamienie po maratonie w Karpaczu dawały się ujarzmić.
Wyścig dla mnie rozstrzygnął się na drugiej pętli. Pięciu zawodników poszło mocno do przodu od pierwszego zakrętu. Po kilku minutach jeden z nich, na piątej pozycji, zaczął słabnąć. Padł moim łupem wcześniej niż myślałem, bo już na poczatku drugiej petli. Pozostałe trzy pętle to była samotna jazda i od czasu do czasu dublowanie bardziej niedzielnych zawodników oraz zawodniczek puszczonych na trasę po nas.
Jeszcze tylko zamieszanie z bidonami. Zapomniałem koszyka, więc wskadziłem bidon do tylnej kieszonki. Na 3 pętli rzuciłem butelkę do kibicującego Krzyśka Sikory z Mixów z prośbą o podanie na ostatniej pętli. Koniec. 5 miejsce, na 10 lub 11 zawodników.
Zadowolony jestem ze stylu, mniej z wyniku. Przejechałem mocno cały dystans, bez zdychania i pomaratonowych problemów.