2009.08.30 – maraton w Krakowie

5 h 30 min. 100 km.

Dość słabo poszedł mi ten maraton. Do Kryspinowa (ok. 15 km) było nawet dobrze. Założenie było takie żeby złapać koło mocniejszej ekipy i dociągnąć z nią do pierwszych pagórków, a od nich jechać własnym tempem. Tak też się udało zrobić. Niestety pierwszy podjazd pokazał, że nie będzie to mój dzień. Wszystko bolało, tętno stało na 156 i nie chciało podejść wyżej, moi sojusznicy na płaskim odjeżdżali jeden po drugim. Prawdziwy kryzys był jeszcze przede mną i za Rudnem się zaczęło – najpier gleba na asfalcie, przytarty tyłek i łokieć; a później dłuuugi zgon z którego nie podniosłem się aż do końca dystansu.

Kurcze leczone magneslifem jednak nie dawały się odgonić i zmusiły mnie do schodzenia z roweru w Lasku Wolskim. Prowadziłem rower na podjazdach serpentynami!

Wynikowo: 117 miejsce open/227 startujących; 19 na 38 w M4. Czas lepszy o 23 minuty niż przed rokiem.

Wnioski

1. Zrobiłem przed maratonem wszystko jak trzeba. Dzień przed odpoczywałem, a wcześniej trenowałem. Nie czułem zmęczenia w chwil startu więc to nie menu treningowe było przyczyną słabszego występu. Nie popełniłem błędu jeśli chodzi jedzenie – aplikowałem magnes; piłem umiarkowanie, ale nie za mało; zrobiłem rozgrzewkę.

2. Z błędów taktycznych – znów jeżdże trochę za twardo, czego skutkiem są szybko nadchodzące kurcze. Już w 2 godzinie!

3. Patrząc na ubiegłoroczne dokonania właściwie nie ma powodów do niezadowolenia, ale porównując z przeciwnikami, z którymi się ścigam to pojechałem raczej słabiej i na dodatek słabiej niż kilka maratonów. Poza tym subiektywnie czułem, że to nie jest moja jazda. HRavg miałem też 149. Na tym maratonie powinno był około 155.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Trening. Zapisz link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *