Making Time Trial not War

Trwa okres przejściowy. W ubiegłym tygodniu byłem 3 x na rowerze. Przejechałem 198 km; czas 7 h. Ostatnio jeżdżę wyłacznie po szosie.

W niedzielę wziąlem udział w indywidualnej jeździe na czas, nieoficjalnym wyścigu aniomowanym przez Sprosa z Bikeholików (wyścig nie ma organizatora ;)). To 20 km pętla w okolicach Skały, Pieskowej Skały i Sułoszowej.  Wzięło udział ponad 30 osób skrzykniętych przez fora internetowe. Start pod górę, ale z wiatrem, powrót jesienną Dolina Prądnika. Mój czas to 37 min (32,4 km/h), zwycięzcy – Sainta 30 min. Jechało mi się dobrze, choć brakowało mocy stąd czas taki sobie; tętno pow. 160.

Co jednak najważniejsze to świetna impreza. Trochę ścigania, ale głównie spotkanie rowerowych znajomych, ognisko, kiełbasa, piwo. Z 15 lat temu czytałem tekst o tym jak powstawało kolarstwo górskie: spontaniczne ustawki kolegów, wspólne ściganie, bez napinania się i sportowego sztywniactwa. Wczorajsza „Czasufka” – jak sobie wyobrażam – mogła mieć podobny klimat… no może poza trawą i wolną miłością.

To już czas roztrenowania; potrwa on jeszcze  3 tygodnie. Później zaczynamy przygotowania do sezonu 2010.

Przechodzę na cotygodniowy cykl uzupełniania bloga, chyba że coś ciekawego się wydarzy.

Po wrześniu

33 h; 770 km

Miesiąc odpuszczony treningowo; gotowość startową chciałem utrzymać do Głuszycy Istebnej i to się z grubsza udało, końcówkę miesiąca zabrała jeszcze choroba. BTW i tak nie miałem już sił na kontynuownie treningu.

Zadanie na październik to podtrzymać gotowość do 14 października do terminu badań wydolnościowych, później juz zupełny luz, wycieczki i cieszenie się rowerem.

Żeby nie było za łatwo to zaczynam zrzucanie wagi zaniedbanej ostatnio. To, że należy to zrobić w zimie to wniosek po doświadczeniach wiosennych, kiedy odchudzanie połączyłem z mocnymi treningami. Źle to się skończyło.

Jednym z ograniczeń na ten rok jest na pewno pogłebienie wiedzy nt. suplementacji i utrzymanie zrównoważonej diety.