Trwa okres przejściowy. W ubiegłym tygodniu byłem 3 x na rowerze. Przejechałem 198 km; czas 7 h. Ostatnio jeżdżę wyłacznie po szosie.
W niedzielę wziąlem udział w indywidualnej jeździe na czas, nieoficjalnym wyścigu aniomowanym przez Sprosa z Bikeholików (wyścig nie ma organizatora ;)). To 20 km pętla w okolicach Skały, Pieskowej Skały i Sułoszowej. Wzięło udział ponad 30 osób skrzykniętych przez fora internetowe. Start pod górę, ale z wiatrem, powrót jesienną Dolina Prądnika. Mój czas to 37 min (32,4 km/h), zwycięzcy – Sainta 30 min. Jechało mi się dobrze, choć brakowało mocy stąd czas taki sobie; tętno pow. 160.
Co jednak najważniejsze to świetna impreza. Trochę ścigania, ale głównie spotkanie rowerowych znajomych, ognisko, kiełbasa, piwo. Z 15 lat temu czytałem tekst o tym jak powstawało kolarstwo górskie: spontaniczne ustawki kolegów, wspólne ściganie, bez napinania się i sportowego sztywniactwa. Wczorajsza „Czasufka” – jak sobie wyobrażam – mogła mieć podobny klimat… no może poza trawą i wolną miłością.
To już czas roztrenowania; potrwa on jeszcze 3 tygodnie. Później zaczynamy przygotowania do sezonu 2010.
Przechodzę na cotygodniowy cykl uzupełniania bloga, chyba że coś ciekawego się wydarzy.