3 h 45 min. Km ~ 55. (nie miałem licznika)
W założeniu było swobodne bujanie się po śniegu. Ruszyłem w strone Doliny Prądnika po drodze zahaczając o dropa, gdzie moja latorośl próbowała łamać kręgosłup. Zobaczyłem co mają zamiar skakać (hopa ze śniegu wyrzucająca ridera w przepaść), rzuciłem jakiś destrukcyjny tekst pt „wiem, że to skoczycie, ale tam nie ma się gdzie zatrzymać” i ruszyłem, pilnie nasłuchując czy nie jedzie jakaś „R”-ka. Ostatecznie skakanie się nie odbyło, bo próba objazdu lądowania skończyła się na drzewie (rzeczywiście nie było się gdzie zatrzymać). „Zstępny” wrócił więc do domu, a ja mogłem ruszyć w Dolinę Prądnika.
Nie wgłębiając się w zawiłości jazdy po śniegu, jest tak, że im zimniej tym lepiej trzyma. Przed wyjazdem młody nakazał mi uzupełnić ciśnienie w oponach więc trzymało całkiem nieźle.
Rok temu po jakiś obfitych opadach śniegu spotkałem w DPrądnika Failo (patrz zakładki – linki) więc i przy tak cudnej pogodzie zastanawiałem się, czy się na niego natknę. Najpierw natknąłem się na Szydlowa z tekstem: wreszcie fajna pogoda na rower. W jego przypadku to nie był sensowny tekst. Przejeżdża 14 tys. rocznie i jeździ niezależnie od pogody :). Ruszyliśmy w stronę Ojcowa i Pieskowej Skały, po drodze spotykając… Failo.
To był jeden z tych dni, w których miałem prostą radość z jazdy na rowerze. Wokół bajkowy krajobraz; mały ruch, względnie dobre podłoże (poza jednym momentem, kiedy Szydlow poszedł na czołowe z Fordem Transitem 🙂
Zresztą, niech mówią fotki (na specjalne życzenie :))
Chłopaki na chwilę przed dżampem w przepaść
Z Szydlowem w Pieskowej Skale
Zimowy landszaft