Pomilczałem sobie przez chwilę na blogu, bo nie bardzo chciało mi się pisać.
Start w Złotym Stoku poszedł po prostu źle. Miałem syndrom III etapu MTB Trophy: wycieńczenie, kompletny brak możliwości wyjścia ze strefy tlenowej. Wyprzedzili mnie wszyscy moi rywale i pojechali w siną dal, jechałem wolno. Tętno, które mam przez 2 h normalnie na poziomie 160 bpm, tym razem oscylowało na poziomie 140 bpm i nic z tym nie mogłem zrobić. Bolało jak diabli. Zamierzałem odpuścić po 30 minutach, ale uznałem, że słabość fizyczna to nie jest powód. Do bólu pleców przyplątał się ból kolan; fatalnie zjeżdżałem.
Maraton zakończyłem na 20 m w kategorii, z czasem 6:47. Nie pamiętam kiedy ostatnio, bez awarii było tak źle.
Tętno przeciętne wyszło na poziomie 138 ! Dla porównania Karpacz – 154.
Nie ma o czym pisać więcej. Cały maraton to była walka o przetrwanie i dotarcie do mety, nie było w tym sportu.
Koledzy, z którymi się ścigam na co dzień podokładali mi po 30-40 minut.
Oczywiście nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu itd. Obmyślam nowy plan na siebie.