Po raz pierwszy wystartowałem w wyścigu szosowym ze startu wspólnego. Wybrałem króciutki dystans 47 km, wiedząc, że przerwa w treningach spowodowała spustoszenie. Pierwsze 18 km udało się trzymąc w grupie, ale po kilku chopkach odpadłem i zostałem sam na trasie. Podjazdy to była mordęga. Braki w treningu były odczuwalne i w tempie podjeżdżania i co gorsza, w tempie w jakim ogranizm usuwał zakwaszenie. Trwało to długie minuty. Do końca walczyłem jeszcze o 2 m w kategorii, ale przez 5 km nie udało mi się zmniejszyć 30 sekundowej różnicy. Przyjechałem 7 open zaliczając mocny akcent. Niedotrenowany organizm sprawił, że w prawie 1 h 30 min miałem tętno przecietne 160 bpm.