Wahałem się nieco, czy nie poświęcić soboty jednak na trening na rowerze. Jednak chęć przygody zwyciężyła i ruszyłem wraz z 7 osobową ekipą z rowerowania na Babią Górę.
[more]
Relacje z całej wycieczki zamieściłem tutaj, więc na blogu opisuję tylko kilka jej osobistych aspektów.
To było moje pierwsze prawdziwe zimowe wyjście w góry. Oczywiście jeżdżę na nartach zimą więc wiedziałem czego mogę się spodziewać, ale jednak przebywanie w okolicy stacji narciarskiej, a wędrówka szlakami na bądź co bądź wysokiej jak na polskie gory Babiej to inny świat.
Zakładanie fok na parkingu. Buty skitourowe są podobne to zwyklych butów zjazdowych, różnią się większą elastycznością, faktycznie dzialającym przełącznikiem jazda/chód oraz tym, że mają podeszwę umożliwiającą chodzenie. W moich jest to vibram. Wszystkie zdjecia są autorstwa Versusa (dziekuje)
Na dodatek to była moja pierwsza górska wycieczka na nartach ski tourowych. Mając przygotowanie kondycyjne, przyzwoitą umiejętność poruszania się w dół i 7 osobową ekipę uprawiających sport kolegów uznałem, że zamiar mieści się w granicach kontrolowanego wariactwa.
PePe pożyczył mi foki, które okazały się nieco za krótkie, a mocowanie na dzioby nieco za szerokie, ale przy pomocy pozwijanych szprych rowerowych i srebrnej taśmy montażowej udało się ustabilizować te paski materiałów na ślizgach. Pierwsze kroki z przełęczy Krowiarki i zaskoczeniem stwierdzam, że to działa. Można iść w przód, a postawione na sztorc włosie nie pozwala się zsunąć narcie nawet na stromym podejściu. Niemal od razu możemy się o tym przekonać pokonując progi na pierwszym podejściu. Nie jest lekko. Dobrze, że przewidziałem wysiłek i założyłem tylko termoaktywną bluzkę i membranę z windstoperu. Jest gorąco.
Moje foki wymagają poprawy, ale ogólnie poruszamy sie żwawo doganiając grupę przed nami. Atmosfera piknikowa, tym bardziej, że z każdym krokiem w górę robi się co raz ładniej, zimniej i mniej realnie.
Jeszcze w granicy kosodrzewiny
Chmury, zmrożony śnieg, świszczący wiatr i białe połacie. Narty idą dobrze do góry, ale śniegu jest nieco za mało co chwilę więc napotykamy na kamienie. Dopiero po godzinie drogi PePe podpowiada mi, że drut z tyłu wiązania służy do podparcia stopy podczas ostrego podejścia. Od razu idzie się lżej. Czuję niektóre mięśnie nienawykłe do tego rodzaju wysiłku, ale idzie sie dobrze. Każdy krok daje satysfakcję, tym bardziej, że wiekszość wzniesień można atakować na wprost.
Pojawiaja się charakterystyczne śnieżne rzeźby, których autorem jest lodowaty wiatr.
Tylko jeden fragment o sporym nachyleniu i nawianym śniegu postanawiam wziąć trawersując zbocze.
W okolicach szczytu Kępa (1521 m.n.p.m) jest już tak zimno, że konieczne jest ubranie kolejnej wartstwy i kominiarki. Przestają też wystarczać cienkie rękawiczki – pora na narciarskie. Kiedy się staje na chwilę czuć dlaczego góry zimą mogą być groźne. Wiatr, temperatura -9 st, ograniczona widoczność. Wilgotne ubrania natychmiast robią się lodowate.
Trzymamy się z ekipą w zasiegu wzroku. Nie pada śnieg więc ślady nart idącego przede mna PePe są dobrze widoczne.
Na szczycie (1725 m) posiłek i ruszamy w dół. Nie będzie łatwo na tych nartach. Najpierw próbujemy z fokami, ale mocno hamują na zjeździe. Kiedy zdejmujemy foki wychodzi brak doświadczenia w jeździe poza trasą i brak śniegu. Kosówka uniemożliwia przemieszczanie się po polaciach obok szlaku, a szlak jest zbyt wąski i zmrożony żeby wykonać tam hamujace skręty. Na dodatek utrudnieniem jest różnorodność pokrywy. Od puchu po lód, przez kamienie i kosodrzewinę.
Przez chmury przebijało się słońce, dając odrealnione światło
Udaje mi się zaliczyć kilka upadków. Te w puchu choć przyjemne kosztują dużo wysiłku żeby sie wygrzebać i stanąć na nartach. Wiązania ski tourowe nie są tak łątwe do zapięcia jak zjazdowe, wiec gramolenie się ze śniegu po pas trwa. Przy nienaturalnym ułożeniu nóg łapią też skurcze, a ja się martwiłem, że wycieczka nie będzie miała walorów budowania kondycji.
Przygotowania do zejscia/zjazdu ze szczytu.
Wreszcie docieramy do przełęczy Brona (1408), robi się stromo i cudownie. Tu jest mnóstwo puchu więc zaczynamy pierwsze prawdziwe skręty ucząc się kontrolwania prędkości i doswiadczając pięknego uczucia zakładania śladu na białej pierzynce. Narciarska nirwana. Przypominam sobie zasady skręcania na luźnej nawierzchni i potrafię już wykonać kilka skrętów pod rząd. Gdyby było tylko wiecej śniegu. Ekipa zsuwa się na plastkowych jabłkach i sankach.
Wiem, że trzeba będzie poprawić technikę śmigu i brać kask na takie wyprawy, bo o błąd łatwo, a spotkanie z drzewem może mieć kiepskie skutki.
Docieramy do schroniska na Markowych Szczawinach. Czuję, że polubiem ten sport i w tym roku jeszcze zorganizujemy wypady w góry. 6 kilometrowa trasa o lekkim nachleniu w dół. Kamienie orzą ślizgi, wymieniamy uwagi, że chyba nie ma sensu kupować nowych nart skiturowych i suniemy lasem w dół ucząc się techniki jazdy bez fok, ale z wolną piętą.
A tu relacja Izy, która ze swoją ekipą podążała naszymi śladami. W schronisku minęliśmy się o 10 minut.