3 h 40 min, 90 km
Czas kręcić mocniej. Podjazdy pod zoo x 5, jeszcze nie w trupa. Czasy 7.30 – 8.30. W czwartek interwały, piątek i sobota aktywny odpoczynek od roweru – skitury w Tatrach, w niedzielę ustawka Macia.
3 h 40 min, 90 km
Czas kręcić mocniej. Podjazdy pod zoo x 5, jeszcze nie w trupa. Czasy 7.30 – 8.30. W czwartek interwały, piątek i sobota aktywny odpoczynek od roweru – skitury w Tatrach, w niedzielę ustawka Macia.
2 h 20 min, 58 km.
Przeserwisowałem wreszcie szosę. Aż wstyd, że panna taka zaniedbana, solidnego czyszczenia, smarowania konusów i pieszczenia łańcucha nie doznała od 9 miesięcy.
W planie na dzisiaj był rowerowy odpoczynek, więc na błyszczącej, wychuchanej Małgorzacie pokreciłem prawie dwie i pół godziny podziwiając zachód słońca na zakolu Wisły na wysokości Salwatora. Spotkałem też trenującego Lesława, co nie było zaskakujące, ale przed Tyńcem natknąłem się też na trenującego MisQ co było zaskakujące 🙂 Rozpoczął 16 dniowy cykl przygotowań do pierwszego maratonu, w Dolsku. Kto zna MisQ to wie, że to co innym zajmuje pół roku, on osiąga w miesiąc więc można uznać, że przed pierwszym maratonem będzie w połowie przygotowań. Poplotkowaliśmy i rozjechaliśmy się w swoich kierunkach.
Przy okazji czyszczenia wyszło to co podejrzewałem od dawna – napęd pada. Powtórzyło się to zadziwiające zjawisko: dopóki napęd jest zawalony starym smarem działa, wyczyszczony zaczyna zdradzać objawy zużycia – przeskakuje na najczęściej używanych przełożeniach.
Przede mną decyzja, czy reanimować go na zestawie ośmio czy dziewięcio biegowym. Na razie zwycięża opcja 8, tylko z bardziej miękkimi przełożeniami 13-25 lub 13-26. W końcu to treningówka. Wiosna jest okrutna dla sprzętu – dwa dni temu zgon zaliczył napęd mojej zimówki, a koła obracają się w dwóch płaszczyznach. Dobrze, że mam w piwnicy jakiś komplet koła + napęd.
Wygląda na to, że nie uda mi się wykonać planu budowy bazy czyli 5200 km do końca kwietnia.
Obecnie mam przejechane 3200, dzisiaj i jutro zrobię kolejne 130-140 km, ale na 1800 w kwietniu nie ma szans. To za dużo, bo porównując z intensywnym rowerowo marcem, który skończę na 1500 km.
Udaje się trzymać dobry trend z wagą – dzisiaj pojawiło się na wadze po raz pierwszy 76. W porównaniu z końcem listopada to jest – 8 kg, a od początku marca – 5 kg. Ze swoją budową to BMI kolarza górskiego nigdy nie uzyskam, ale mam do zrzucienia jeszcze 5-6 kg. Do końca kwietnia powinno się udać.
Rower 1 h 40 min, regeneracja, 33 km + siłownia góra 0,5 h
5 h 130 km
Pojechałem zrobić zdjęcie zamkowi w Ogrodzieńcu, ale aparat fotograficzny w nokii wykazał swoje tradycyjne zalety i podpieram się zdjęciem z internetu.
Zdjęcie zabrałem stąd. Autor Krzych061
Przez Olkusz do Ogrodzieńca i powrót przez Pilicę, Wolbrom. Czułem wczorajszą czasówkę w nogach, zwłaszcza na pagórkach pomiędzy Pilicą a Skałą, ale udało się wykonać plan.
60 km. 2 h 30 min.
Dojazd do Miechowa i udział w Pucharze Jaksy, czyli 10 km jeździe na czas. To miał być pierwsze przepalenie rury, czyli jazda na maksa. Trasa biegła pod górę więc spodziewałem się przeciętnej lekko powyżej 20 km/h. Ruszyłem w strugach deszczu, przechodzącego w śnieg. Tętno grzecznie wywindowało się na 160 bpm i lekko ponad i takie zostało aż do końca. Zdechłem na ostatnim kilometrze, gdzie spokojny podjazd nieco się zaostrzył.
Super, że Marcinowi z MDK w Miechowie chce się organizować
Czas 23:36. 6 kat/12 open (40 startujących)
128 km, 4 h 30 min
Ale się fatalnie jechało. Wiatr zatrzymywał mnie w miejscu, poza tym w ogóle słabiutko się czułem. Jadąc w stronę Jaworzna. Kląłem na głos, co 5 minut mając ochotę zawrócić. Nogi bolały, tętno mizerne, ledwie dochodziło do -5 górnej granicy WT. Miałem siebie dość za to…, że wiedziałem, że i tak nie odpuszczę, bo bym się z tym źle czuł. To nieodpuszczanie to jakaś obsesja wytrzymałościowców. W powrotnej drodze było już znacznie lepiej. Przetkało mnie. Rozkręciłem się, a frajda jazdy ponad 30 km/h i ściganie się z wolno sunącymi o tej porze samochodami oczywiście wynagrodziły mi te męki.
Myślę, że wczoraj i dzisiaj ciągle czułem w nogach ubiegły tydzień: ponad 18 h to sporo dla mnie. Z drugiej strony test dobijającej górki wyszedł bardzo dobrze. Pisałem tu już kiedyś, że żeby dostać się do domu musze pokonać górkę przed wsią. 14 % nachylenia i 4-5 minut mordęgi. Po tym w jakim tempie ją zdobywam rozpoznaję aktualną dyspozycję. Dzisiaj podjeżdżało mi się pod nią jak po dwugodzinnej przejażdżce.
1,5 h. 37 km.
Miały być podjazdy, ale nie czułem się dzisiaj ok, więc zrobiłem sobie regenerację.
W sobotę wystartuję ITT (jazda na czas) w Miechowie (tzw. Puchar Jaksy), a w niedzielę w nieoficjalnej ustawce rowerowanie.pl
6 h 40 min, 173 km
10 godzinny maraton szosowy w Miechowie. Lokalna, przyjemna impreza. Chciałem tam pojeździć 5 h w mocniejszych tętnach, ale po 5 h. uznałem, że warto dokręcić do końca imprezy i zasłużyć na żurek.
Z rzeczy dziwnych to tętno. Śmiesznie niskie, cały czas w strefie tlenowej, na jednym podjeździe tylko w strefie mieszanej. Nie wiem czy to efekt wczorajszego treningu, czy też warunków bio meteo.
Dobrze mi się jechało. Uzyskałem 4. rezultat, na trasę ruszyłem dość późno – grubo po 10., a żeby myśleć o lepszych wynikach trzeba było zacząć kursowanie na 2,75 km pętli o 8 lub 9 (maraton trwał od 7.). Tempo w jakim pokonywałem pętle było przyzwoite, tylko raz dogonił mnie Szymon (Baoo). tzn. dogonił mnie 3 x, ale pozostałe dwa to były po postojach w sklepie, poza tym przez prawie 7 h nie byłem wyprzedzany.
4 h 10 min. 100 km
Do Miechowa, przez Wolbrom i z powrotem. Jak zwykle najtrudniej jest się wybrać, kiedy pada śnieg. Drogi okazały się jednak suche, a chłód nie tak dojmujący.
A dzisiaj w słuchawkach znalazł mi się taki utwór
Żeby nie było niekolarsko – Eurosport transmitował więc klasyk Mediolan – San Remo
1 h + sauna
Waga idzie w dół w tempie ekspresowym. Przez pierwszy tydzień po odstawieniu alkoholu, chleba, zminimalizowaniu (do ilości śladowych) dodatków do obiadów w postaci ziemniaków, ryżu, makaronu właściwie nic się nie działo. Dzisiaj po raz pierwszy na wadze pojawiło się 78. (zaczynałem sezon na 84,5).