128 km, 4 h 30 min
Ale się fatalnie jechało. Wiatr zatrzymywał mnie w miejscu, poza tym w ogóle słabiutko się czułem. Jadąc w stronę Jaworzna. Kląłem na głos, co 5 minut mając ochotę zawrócić. Nogi bolały, tętno mizerne, ledwie dochodziło do -5 górnej granicy WT. Miałem siebie dość za to…, że wiedziałem, że i tak nie odpuszczę, bo bym się z tym źle czuł. To nieodpuszczanie to jakaś obsesja wytrzymałościowców. W powrotnej drodze było już znacznie lepiej. Przetkało mnie. Rozkręciłem się, a frajda jazdy ponad 30 km/h i ściganie się z wolno sunącymi o tej porze samochodami oczywiście wynagrodziły mi te męki.
Myślę, że wczoraj i dzisiaj ciągle czułem w nogach ubiegły tydzień: ponad 18 h to sporo dla mnie. Z drugiej strony test dobijającej górki wyszedł bardzo dobrze. Pisałem tu już kiedyś, że żeby dostać się do domu musze pokonać górkę przed wsią. 14 % nachylenia i 4-5 minut mordęgi. Po tym w jakim tempie ją zdobywam rozpoznaję aktualną dyspozycję. Dzisiaj podjeżdżało mi się pod nią jak po dwugodzinnej przejażdżce.