2 h 20 min, 58 km.
Przeserwisowałem wreszcie szosę. Aż wstyd, że panna taka zaniedbana, solidnego czyszczenia, smarowania konusów i pieszczenia łańcucha nie doznała od 9 miesięcy.
W planie na dzisiaj był rowerowy odpoczynek, więc na błyszczącej, wychuchanej Małgorzacie pokreciłem prawie dwie i pół godziny podziwiając zachód słońca na zakolu Wisły na wysokości Salwatora. Spotkałem też trenującego Lesława, co nie było zaskakujące, ale przed Tyńcem natknąłem się też na trenującego MisQ co było zaskakujące 🙂 Rozpoczął 16 dniowy cykl przygotowań do pierwszego maratonu, w Dolsku. Kto zna MisQ to wie, że to co innym zajmuje pół roku, on osiąga w miesiąc więc można uznać, że przed pierwszym maratonem będzie w połowie przygotowań. Poplotkowaliśmy i rozjechaliśmy się w swoich kierunkach.
Przy okazji czyszczenia wyszło to co podejrzewałem od dawna – napęd pada. Powtórzyło się to zadziwiające zjawisko: dopóki napęd jest zawalony starym smarem działa, wyczyszczony zaczyna zdradzać objawy zużycia – przeskakuje na najczęściej używanych przełożeniach.
Przede mną decyzja, czy reanimować go na zestawie ośmio czy dziewięcio biegowym. Na razie zwycięża opcja 8, tylko z bardziej miękkimi przełożeniami 13-25 lub 13-26. W końcu to treningówka. Wiosna jest okrutna dla sprzętu – dwa dni temu zgon zaliczył napęd mojej zimówki, a koła obracają się w dwóch płaszczyznach. Dobrze, że mam w piwnicy jakiś komplet koła + napęd.
Wygląda na to, że nie uda mi się wykonać planu budowy bazy czyli 5200 km do końca kwietnia.
Obecnie mam przejechane 3200, dzisiaj i jutro zrobię kolejne 130-140 km, ale na 1800 w kwietniu nie ma szans. To za dużo, bo porównując z intensywnym rowerowo marcem, który skończę na 1500 km.
Udaje się trzymać dobry trend z wagą – dzisiaj pojawiło się na wadze po raz pierwszy 76. W porównaniu z końcem listopada to jest – 8 kg, a od początku marca – 5 kg. Ze swoją budową to BMI kolarza górskiego nigdy nie uzyskam, ale mam do zrzucienia jeszcze 5-6 kg. Do końca kwietnia powinno się udać.