Trasa: Rondo Kuźnickie – Dolina Goryczkowa – Kasprowy Wierch – Dolina Gąsienicowa – Murowaniec.
Był pomysł na pożegnanie się z zimowymi Tatrami. Dla mnie to była ważna wyprawa, także z powodu lawinowego. W sobotę trzy tygodnie temu wdrapaliśmy się z Piotrkiem „PePe” na przełęcz Zawrat i zjechaliśmy z niej. Dzień później dwie doliny dalej lawina zabrała ostatecznie troje narciarzy atakujących żleb na zboczach Koszystej. Niezależnie od egzaltowanych komentarzy nt. tego, że doświadczeni skialpiniści nie posiadali detektorów lawinowych, nt. braku rozsądku dla mnie było najważniejsze pytanie: jaki wniosek płynie z tego wypadku? Lekkomyślność? Błąd, którego można uniknąć? A może po prostu fakt, że łażąc w górach na nartach poruszasz się często na krawędzi i taki dramat jest wpisany w tę pasję? Po lekturze dyskusji nt. okoliczności zdarzenia jestem przekonany, że zdarzyły się okoliczności przyrody praktycznie nie do przewidzenia. Nawet eksperci mieli wątpliwości, czy w takiej sytuacji pogodowo sniegowej sami odradziliby nie wchodzenie w ten żleb.
Drugą okolicznością jest to, że ich poszukiwania były utrudnione wobec braku detektorów. Z szacunku dla majestatu śmierci pominę rozważania na temat szacowania szans na ratunek w zależności od posiadanego przez ofiary i towarzyszy lawinowego ekwipunku.
Wnioskiem dla mnie jest konieczność odbycia DOBREGO kursu lawinowego oraz zaopatrzenia się przed następnym sezonem w zestaw łopata/sonda/detektor.
Wracając do naszego wyrypu to o w piatek o godz. 18 wylądowaliśmy na Rondzie Kuźnickim w Zakopanem. Nie było już busów więc z buta pokonaliśmy odcinek do pierwszego śniegu w Kuźnicach. Słońce było zadziwiająco wysoko jak na godzinę 19. Zapięliśmy narty, przykleiliśmy foki i w górę. Nawigacja była nieco skrzywiona ze względu na to, że kierunek poruszania wyznaczały płaty śniegu. Wiosna w górach dała się szybko we znaki kiedy Piotrek wpadł po udo w szczelinę nad strumieniem.
PePe nagina na Goryczkowej
Zmrok zapadał powoli. Z każdym krokiem w górę było coraz ciemniej, coraz wyżej i chłodniej. Myślenickie Turnie z jednej strony i widoczne już światła obserwatorium na Kasprowym Wierchu wyznaczały oś naszej trasy. No…. prawie. Przez chwilę przejąłem prowadzenie, bo czułem się fizycznie świeżo i po chwili błądziliśmy gdzieś obok trasy. Trawers w prawą stronę wydawał się najrozsądniejszy. W Tatrach nie sprawdza się więc moja strategia z kolarstwa górskiego – „jeśli nie wiesz, gdzie jechać, jedź w górę”. Tu to może oznaczać ślepy zaułek.
W końcu znajdujemy narciarską trasę w Kotle Goryczkowym. Nawigacyjny komfort: linka wzdłuż trasy. Można się skoncentrować na wysiłku i podziwiać zapadający zmrok w wysokich górach. Z tyłu mamy łunę Zakopanego, nad sobą formacje gwiazd. Wiecie ile światła daje Mały Wóz czy wyłaniający się znad Kondratowej Kopy Syriusz? Śnieg mieni się odcieniami białości (szarości?). Od ciemnych tonacji po fosforyzujące mini nawisy. Pierwotnie światła obserwatorium zbliżają się ale tylko w poziomie, w pionie wydają się być równie odległe jak przed poprzednim spojrzeniem. Na to żeby się zaczęły zbliżać trzeba zapracować, tępe zasuwanie w górę. Ciemniej coraz ciemniej, mocniej, coraz mocniej.
Wcale nie byłem przestraszony 🙂
W końcu wspinamy się na grań, krótki trawers i przepak. Z górnej stacji na Kasprowym Wierchu ktoś świeci latarką szukając zapewne źródła dźwięku zsuwających się nart. Telefon do Murowańca, że dotrzemy. Zakładamy kaski, czołówki, ja kurtkę i w dół… Jest śmiesznie łatwo. Wyratkrakowana czarna i czerwona trasa w Kotle Gąsienicowym nawet na naszych słabiutkich klepach to bajka. Docieramy do schroniska. 8 osobowy pokój, piwo pite na schodach smakuje jak ambrozja. Sen. Jutro. Zawrat i prawdziwe góry.