2011.04.05 – zajechanym

Lekko zajechany jestem 🙂 Opuchnięty, z czymś uciskającym klatkę w związku z tym dzisiaj mimo planów luuuuuuz, nie mam organizmu wytrzymałościowca. Jutro tlenik, albo co tam wyjdzie bo za rowerem już tęsknię, może bardziej tylko za Tatrami (?)

2011.04.03 – ustawka i dolinki

4 h 45 min, 101 km

Najpierw ustawka, czyli towarzyskie ściganko w Pychowicach. Rano w ogóle rozwazałem czy z nogami obolałymi po Tatrach startować w zawodach, ale jak zwykle najtrudniejsze jest to żeby zwlec się z łóżka i ruszyć z domu, później już jakoś idzie. No po drodze jeszcze przygoda z klamrą od mojej diadory, która postanowiła się oddzielić od buta. Powrót i wkręcanie.

Pierwsze trzy kółka pojechałem dość mocno, na podjazdach czułem ołów w udach, ale kolega Remek, któremu trzymałem koło był dobrym motywatorem. Na 4 kółku zdechło mi się, na dodatek Buli mnie zdublował, co oznaczało, że po przyjeździe na metę zostanę zdjęty z trasy. Wynik słabiutki, ale ściganie fajne 14/19 (w tym dwa DNFy)

Za Remkiem, i tak całe trzy kółka

Później z MisQ i Ziemniakiem pojechaliśmy na wycieczkę w Dolinki, zaliczając po drodze wąwóz Kochanowski, zadziwiająco przejezdny jak na tę porę roku.

Narciarska wyrypa nr. 5 – dzień drugi 2.04.2011

Murowaniec – Zawrat – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Palenica Białczańska

W sobotę ruszamy na Zawrat. Taflę lodu na Czarnym Stawie Gąsienicowym pokrywają kałuże, nie decydujemy się więc na skrócenie drogi przez środek. Wdrapujemy się do Zmarzłego Stawu. Tu trenują wspinaczkę lodową, tu też spotykamy skiturowca, który pisze pracę magisterską na temat turystyki narciarskiej w Polskich Tatrach. Nasz odpoczynek wykorzystuje na zebranie ankiety. W ogóle tego dnia jesteśmy źródłem informacji, bo w plecakach mamy logery GPS, przy pomocy, których AWF Katowice bada najczęściej wybierane trasy przez skialpinistów. Nie tylko AWF korzysta z tych danych, także Tatrzański Park Narodowy (polecam wywiad z dyrektorem Sławińskim).

Idziemy w stronę Zawratowego Żlebu. Turystów mniej niż przed trzema tygodniami, śnieg bardziej mokry. Mnie idzie się zdecydowanie lepiej.  Mniej ważę co czuję po tym jak trzymają foki, mogę iść bardziej stromym torem, bez uślizgów. Po lewej stronie szlaku lawinisko, nie było go przed trzema tygodniami. Trawers za trawersem, czas zdjąć narty i przytroczyć je do plecaka. Trochę się oswoiłem z wysokością i nogi nie chodzą mi już tak jak było to przed trzema tygodniami. W bardziej stromej sekcji jednak podpieram się ręką. Schodki w śniegu wybite przez poprzedników dają mocna podstawę. Ciepło, leje się ze mnie ciurkiem.

Nad D5SP. Za nami zjazd rozpoczyna skiturowiec, który pisze magisterkę o narciarstwie wysokogórskim w Tatrach.

Na przełęczy wita nas słońce i grupa turystów, wśród nich tez narciarze.  Po chwili pojawiają się też zawodowcy. Jak się okazuje jeden z nich to członek skiturowej kadry Polski. Odziani w stroje z lycry, na plecach nartki, które ważą nie więcej niż moje kijki. Minęli nas godzinę temu. Po drodze zdążyli wspiąć się na Kozią Przełęcz, zjechać z niej i wejść na Zawrat.

Lekki ekwipunek daje przewagę w podejściu, ale wiotkie narty to nie jest to co chcę mieć na nogach zjeżdżając. Planując zakupy na pewno będę się kierował wagą, ale przede wszystkim frajdą, którą chcę mieć na zjeździe, a w zawodach skiturowych nie zamierzam startować (na razie 🙂 ).

Czas ruszyć w dół. Zjazd, który nas czeka ma skalę trudności 1. Przez chwilę stoję oswajając się z wysokością i ruszam w dół po mokrym śniegu. Dzisiaj trzeba uważać na wystające tu i ówdzie skały i ich zdradliwe otoczenie. Z wierzchu pokrywa wygląda dobrze, ale operujące słońce w pobliżu skał wytapia śnieg pod spodem. Przekonuje się o tym PePe, kiedy czuby jego nart nurkują mu w dół, a On zalicza upadek.

Słonce, śnieg, błękitne niebo i piękna Dolina Pięciu Stawów. Trzeba się przemieszczać z łaty śnieznej na łatę, bo już na 1900 m śnieg jest solidnie wytopiony. Niespiesznie docieramy do Schroniska, gdzie podają najlepszą szarlotkę w polskich Tatrach, z Okocimiem smakuje wyśmienicie.

Czas się zbierać, bo na szlaku do Palenicy nie ma śniegu, więc czeka nas długa droga z buta. Właśnie z buta, narciarskiego, niewygodnego. w drugim dniu wędrówki boli mnie już każdy krok, zwłaszcza golenie.

Żeby nie było za łatwo to PePe wymyśla jeszcze, że od schroniska zjedziemy żlebem, zamiast grzecznie iść szlakiem. Żleb okazuje się całkiem stromy, jest też trochę śniegu. Udaje mi się nawet parę razy zakręcić trenując element planowania krótkiego skrętu. To kluczowe żeby wiedzieć, gdzie się skończy skręt, żeby nie zaliczyć spotkania ze skałą lub w lepszej wersji w kosówką.

Dalej się już jechać nie da, trzeba zdjąć narty. Idę śladem Piotrka, od czasu do czasu nogi zapadają się po pachwiny. Przedzieranie się przez kosówkę i jest szlak. Tu rozmawiamy przez chwilę z napotkanym Skiturowcem, upewniamy się, że się nie da jechać na nartach  i ruszamy doliną Roztoki, a potem w dół ceprostradą do busów na Palenicy Białczańskiej. Po drodze spotykam jeszcze Michała, z którym pracowałem ostatnio, a który jest dziennikarzem turystycznym. Tym razem przygotowywał materiał o schroniskach. Kiedy dochodzimy w końcu do parkingu mam wrażenie, że odparzone, poobcierane stopy mi wybuchną. Zakopane. Wsiadamy do samochodu i od razu mamy ochotę wrócić… w Tatry.

Narciarska wyrypa nr. 5 – dzień pierwszy

Trasa: Rondo Kuźnickie – Dolina Goryczkowa – Kasprowy Wierch – Dolina Gąsienicowa – Murowaniec.

Był pomysł na pożegnanie się z zimowymi Tatrami. Dla mnie to była ważna wyprawa, także z powodu lawinowego. W sobotę trzy tygodnie temu wdrapaliśmy się z Piotrkiem „PePe” na przełęcz Zawrat i zjechaliśmy z  niej. Dzień później dwie doliny dalej lawina zabrała ostatecznie troje narciarzy atakujących żleb na zboczach Koszystej. Niezależnie od egzaltowanych komentarzy nt. tego, że doświadczeni skialpiniści nie posiadali detektorów lawinowych, nt. braku rozsądku dla mnie było najważniejsze pytanie: jaki wniosek płynie z tego wypadku? Lekkomyślność? Błąd, którego można uniknąć? A może po prostu fakt, że łażąc w górach na nartach poruszasz się często na krawędzi i taki dramat jest wpisany w tę pasję? Po lekturze dyskusji nt. okoliczności zdarzenia jestem przekonany, że zdarzyły się okoliczności przyrody praktycznie nie do przewidzenia. Nawet eksperci mieli wątpliwości, czy w takiej sytuacji pogodowo sniegowej sami odradziliby nie wchodzenie w ten żleb.

Drugą okolicznością jest to, że ich poszukiwania były utrudnione wobec braku detektorów. Z szacunku dla majestatu śmierci pominę rozważania na temat szacowania szans na ratunek w zależności od posiadanego przez ofiary i towarzyszy lawinowego ekwipunku.

Wnioskiem dla mnie jest konieczność odbycia DOBREGO kursu lawinowego oraz zaopatrzenia się przed następnym sezonem w zestaw łopata/sonda/detektor.

Wracając do naszego wyrypu to o w piatek o godz. 18 wylądowaliśmy na Rondzie Kuźnickim w Zakopanem. Nie było już busów więc z buta pokonaliśmy odcinek do pierwszego śniegu w Kuźnicach. Słońce było zadziwiająco wysoko jak na godzinę 19. Zapięliśmy narty, przykleiliśmy foki i w górę. Nawigacja była nieco skrzywiona ze względu na to, że kierunek poruszania wyznaczały płaty śniegu. Wiosna w górach dała się szybko we znaki kiedy Piotrek wpadł po udo w szczelinę nad strumieniem.

PePe nagina na Goryczkowej

Zmrok zapadał powoli. Z każdym krokiem w górę było coraz ciemniej, coraz wyżej i chłodniej. Myślenickie Turnie z jednej strony i widoczne już światła obserwatorium na Kasprowym Wierchu wyznaczały oś naszej trasy. No…. prawie. Przez chwilę przejąłem prowadzenie, bo czułem się fizycznie świeżo i po chwili błądziliśmy gdzieś obok trasy. Trawers w prawą stronę wydawał się najrozsądniejszy. W Tatrach nie sprawdza się więc moja strategia  z kolarstwa górskiego – „jeśli nie wiesz, gdzie jechać, jedź  w górę”. Tu to może oznaczać ślepy zaułek.

W końcu znajdujemy narciarską trasę w Kotle Goryczkowym. Nawigacyjny komfort: linka wzdłuż trasy. Można się skoncentrować na wysiłku i podziwiać zapadający zmrok w wysokich górach. Z tyłu mamy łunę Zakopanego, nad sobą formacje gwiazd. Wiecie ile światła daje Mały Wóz czy wyłaniający się znad Kondratowej Kopy Syriusz? Śnieg mieni się odcieniami białości (szarości?). Od ciemnych tonacji po fosforyzujące mini nawisy. Pierwotnie światła obserwatorium zbliżają się ale tylko w poziomie, w pionie wydają się być równie odległe jak przed poprzednim spojrzeniem. Na to żeby się zaczęły zbliżać trzeba zapracować, tępe zasuwanie w górę. Ciemniej coraz ciemniej, mocniej, coraz mocniej.

Wcale nie byłem przestraszony 🙂

W końcu wspinamy się na grań, krótki trawers i przepak. Z górnej stacji na Kasprowym Wierchu ktoś świeci latarką szukając zapewne źródła dźwięku zsuwających się nart. Telefon do Murowańca, że dotrzemy. Zakładamy kaski, czołówki, ja kurtkę i w dół… Jest śmiesznie łatwo. Wyratkrakowana czarna i czerwona trasa w Kotle Gąsienicowym nawet na naszych słabiutkich klepach to bajka. Docieramy do schroniska. 8 osobowy pokój, piwo pite na schodach smakuje jak ambrozja. Sen. Jutro. Zawrat i prawdziwe góry.

Po marcu 2011

To był mocny miesiąc. 66 h treningu i 1460 km przejechane. Skończyłem okres podstawowy, od niedzieli zaczynam rozbudowę. Wczoraj organizm sprzeciwił się interwałom, senność, obniżenie samopoczucia. Nie katowałem się fundując sobie trzy dni przerwy od roweru. W zamian dzisiaj i jutro idziemy w Tatry. Stamtąd wszystko widać lepiej, a potrzeba mi dystansu nie mierzonego w kilometrach. Na razie plan jest taki żeby do Murowańca dotrzeć wieczorem przez Kasprowy. Czołowka w ruch.