2011.05.31 – Polska na rowery MTB

3 h 60 km

Wycieczka w ramach Otwartego Treningu z Bartkiem Janowskim (akcja „Gazety” Polska Na Rowery). Fajnie jest zobaczyć, że tak dużo osób chce jeździć na rowerach, ubierać się w obcisłe i bawić w sport. Dzisaj było aż 43 uczestników. Wśród nich mnóstwo znajomych, starzy wyjadacze maratonowi i lajtowicze. Polecam uczestnictwo za tydzień, wtorek, godz. 18, róg Błoń k. Cracovii.

Co do zawartości treningu to z jednej strony duża liczba osób powoduje, że tempo poruszania się jest niewielkie i samych przeszkód terenowych jest mało. Z drugiej strony stopień trudności zjazdów jest co raz wyższy i warto słuchać Bartka, który niby nic nowego nie mówi, ale kiedy pokazuje jak wdraża w życie swoje rady to zapamiętuje się je bardziej. Bartek jeździ świetnie, płynnie i pewnie. Naoglądałem się z powodu młodego różnych grawitacyjnych rajderów i potrafię to ocenić. Niezły z niego DH Ziom na karbonowym sztywniaku.

Dzisiejsze dwa zjazdy oznaczone byłby nawet u GG odpowiednio !!! (Zakrzówek, duży stopień trudności) i !!/!!! (Lasek).*

Na maratonach obowiązuje 4 stopniowy stopień oznaczania trudności zjazdów.

! – łatwy, ale uwaga

!! – średni, trzeba się skoncentrować, mogą się czaić korzenie, albo stromizny

!!! – trudny lub bardzo trudny. Stromizna, korzenie, koleiny. Wiele osób będzie sprowadzało. Czasami takimi wykrzyknikami oznaczone jest przecięcie z ruchliwą drogą.

!!!! – dotyczy tylko zjazdów na MTB Trophy 🙂 Przepaść, czeluść, droga do piekła, podczas, której masz tylko jedno marzenie – żeby wreszcie zaczął się podjazd

Co warto dodać to nie jest zestandaryzowane oznaczenie. Na przykład zjazd trzy wykrzyknikowy (!!!) z Bikemaratonu zasługiwałby na dwa (!!) wykrzykniki w MTB Marathon. Na Bikemaratonie nie ma raczej zjazdów trudnych i ultratrudnych jakie są powszechne na MTBM. Często to różne podejście do wytyczania tras na maratonach jest przedmiotem sporu, które trasy to prawdziwe MTB, a które nie, ale ja jestem daleki od takich klasyfikacji. Ważne żeby się dobrze bawić i podnosić umiejętności i temu służą prowadzone przez Bartka treningi. Nawet jeśli wiele osób nie spróbowało tych trudnych zjazdów, to przynajmniej zobaczyło, że są do pokonania w siodle.

2011.05.30 – rozjazd

1 h 15 min. 30 km

Na spotkanie ze znajomymi. Ostatnio ciągle czegoś zapominam. Na 200 km odcinek w niedzielę zapomniałem pompki, a dzisiaj lampki przedniej. Trzeba się było przedzierać po chodnikach, a ostatnie 4 km liczyć na to, że nie spotkam policji. Na szczęście tylną, tę ważniejszą miałem.

2011.05.29 – dwieście bez siedmiu.

7 h 35 min; 193 km.

Zielonki-Kraków-Kalwaria Z-Zembrzyce-Sucha Beskidzka-Pewel Wielka-Sucha Beskidzka-Przełęcz Sanguszki-Sułkowice-Skawina-Kraków-Zielonki.

Ubiegły tydzień nie istniał dla roweru. W poniedziałek zrobiłem krótki rozjazd na spotkanie grupowe i tyle. W niedzielę wykorzystałem więc bycie wypoczętym fizycznie na powyższą trasę. Ostatni odcinek na pod górę Baków miał 20 % nachylenia, na ostatnich 200 metrach nachylenie wynosiło 25 %. Tak dzisiaj odczytałem z GPS, a co ciekawe trafnie je oceniłem podjeżdżając. Kadencja przy moich twardych przełożeniach w szosówce wynosiła 20, a puls 170.

To po raz kolejny uświadamia jaką pracę wykonują kolarze na wielkich wyścigach, gdzie po kilkunastu dniach ścigania mają na etapie wspinaczkę np. 14 etap tegorocznego Giro d`Italia z podjazdem na Monte Zoncolan (10.5 kilometra długości,a jego średnie nachylenie wynosi 11.5%. Podjazd ten ma fragmentami 22%, jeden odcinek długości 500 metrów ma 19.5%)

Do granicy 200 km zabrakło 7 km. To i tak moj największy dystans zrobiony jednego dnia.

Nie pojechalem do Krynicy. Nie miałem motywacji do jazdy w błocie i deszczu. W przeddzień bolał mne nieco brzuch, ale w nocy przeszło i postanowilem, że pojadę, a na miejscu się zobaczy, ale nocna ulewa i spadek temperatury sprawił, że odpuściłem. Myślę, że przede wszystkim zabrakło rzeczywistej motywacji, kiedy jej nie ma to na pierwszy plan przychodzą myśli nie o sportowej rywalizacji tyko chłodzie i walce z samym ze sobą. To nastawienie do wyścigu zdecydowało.

2011.05.22 – Nowiny (ŚLR)

Maraton w Nowinach pod Kielcami to miejsce znane na mapie maratonów MTB od lat. Kiedyś rozgrywano tu zawody z cyklu MTB Marathon, tegoroczna trasa była przygotowana pod Puchar Polski. 37 km, tylko 4 km asfaltu swój czas oceniałem na 2 h 40 min. Pomimo podkręcania atmosfery na forum Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej nie spodziewałem się nadzwyczajnych trudności technicznych.

[more]

W nocy popadało i to mocno, ale na starcie było blisko 30 stopni i słońce. Po ubiegłotygodniowym Zabierzowie miła odmiana.

Maraton w Nowinach pod Kielcami to miejsce znane na mapie maratonów MTB od lat. Kiedyś rozgrywano tu zawody z cyklu MTB Marathon, tegoroczna trasa była przygotowana pod Puchar Polski. 37 km, tylko 4 km asfaltu swój czas oceniałem na 2 h 40 min. Pomimo podkręcania atmosfery na forum Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej nie spodziewałem się nadzwyczajnych trudności technicznych.

Zresztą, jak uznaliśmy z Pirxem na mecie, po doświadczeniach z MTB Trophy nie ma takich tras, które prezentowałyby „nadzwyczajne trudności”. Wyścig to wyścig i to, czy będzie trudny czy nie zależy tylko w części od poprowadzenia trasy, w większości od tego czy jedzie się w trupa, czy asekuracyjnie, czy pęka się przed zjazdami, czy próbuje jechać. Mam założenie nie przypalić  nadmiernie na początku, a poprawić na końcu. Przez cały tydzień bardzo cieżko mi się kręciło. Podczas rozgrzewki nie czuję jednak już tego zmęczenia.

Na starcie. Zdjęcie z serwisu ulotnechwile.wordpress.pl

Start. Nie bardzo wiem co się będzie działo, więc nie mam założeń na ściganie się ze Spinozą, który zresztą w tym roku jest mocniejszy ode mnie. Oczywiście najpierw gubię trasę zjeżdżając szutrową trasą w dół. Po chwili dogania mnie Pirx, który zwiedzał Góry Świętokrzyskie nieco dłużej. Trasa mile zaskakuje. Nie ma długich asfaltów, mało płaskich odcinków. Podjazdy dość długie, a zjazdy dostatecznie strome. Z nowych, nie spotykanych dotąd fragmentów na trasach zapamiętam leśne drogi pełne dołów, dół za dołem jak rysunki grzbietów fal w kreskowkach.

Przy większej prędkości trzeba być skoncentrowanym na tym żeby kompensować garby i nie dać się wyrzucić w górę. Na zjeździe takie przeszkody byłyby sporym wyzwaniem.  W ogóle zjazdy w Nowinach są albo szybkie, albo wymagające, ale udaje się wszystko w siodle, no może kilka z nich z tyłkiem na tylnej oponie. Jedynie jeden stromy po błocie kończę na nogach, bo trasę blokuje zsuwający się zawodnik.

Było gorąco. Do kolejnych bufetów dojeżdżałem z pustym bidonem. Dwa magneslife`y zapobiegły kurczom.

Oczywiście  mam sprzętowe przygody kleszczę łańcuch pomimo, że poprzedniego dnia dokładnie ustawiłem przerzutkę i ograniczyłem jej ruch w stronę szprych. Jednak maraton weryfikuje jak zawsze. Zmana w błocie, pod obciązeniem. Na dystansie mega w trakcie 5 minutowych zmagań z łańcuchem przejeżdża obok mnie sznur zawodników.

Nie wiem jak mi idzie. Mam wrażenie, że cały czas doganiam swoją część stawki. Tętno na poziomie 160-165, kiedy próbuję mocniej zaczynam się zakwaszać. Na szutrowej drodze pełnej czwerwonych kałuż źle najeżdżam na garb i kładę się w ciepłym bajorze budząc śmiech rywali. Przyjemne schłodzenie, pachnę nieco odmiennie, ale to drobiazg. IRC trzyma o niebo lepiej niż continental. Na asfalcie dojeżdżam kolejną grupkę i proponuję wspólpracę. Kolegą z EST przyjmuje ofertę i odjeżdżamy od grupki doganiajac kolejnych. Jedziemy razem dłuższy odcinek, później kolega gdzieś zostaje.

Zjazd do obwodnicy, gdzie mam mało przyjemną wymianę zdań z zawodnikiem sprowadzajacym rower po trasie, gdzie na moją prośbę o zejście ze zjazdu nie ustępuje i reaguje z pretensjami. Mniejsza o to. Stojący nieco dalej Piotrek informuje mnie, że jestem 41, a myślałem, że jest znacznie gorzej. 5 minut to jednak morze czasu. To dodaje mi dodatkowo sił. Mój cel – nie pogorszyć pozycji w stosunku do Sandomierza.

Za obwodnicą robi się ciekawie. Doganiam kolejnych wymęczonych zawodników, sam już też nie mam wiele siły więc to odbywa się pomiedzy nami pojedynek na głowy, które jadą, a nie na nogi. Zgodnie z zasadą: nie tylko Ciebie boli udaje mi się odzyskać jeszcze 7 pozycji.

Ostatni zjazd. Doganiam wyraźnie wolniej jadącego Sławka Kielczyka. Natychmiast reaguje na prośbę o ustąpienie trasy, niestety nie mieszczę się w najbliższym skręcie i znów jedziemy razem. To już prawie meta. Przez chwilę się ścigamy na gliniastym klepisku, asfalt. Siadam Sławkowi na koło, wyglada jakby nie miał ochoty się ścigać. Wymieniamy jeszcze dwa zdania o jego rozwalonym łokciu. Stadion. Teraz jak najszybciej do mety. Zmienić na blat, czy kadencja i średnia tarcza wystarczy? Nie zmieniam.

Przednie koło już mam prawie na kresce, kiedy zza pleców wyskakuje mi Sławek i dokłada mi pół roweru. Cholera, ale się dałem podjechać. Nie oglądnąłem się i założyłem, że poobijany rywal już się nie ściga. No nic wziął rewanż za Daleszyce, kiedy nie dałem mu się dojść na finałowym asfalcie. W finiszach 1:1, kolejna okazja do walki będzie za miesiąc w Kielcach.

Wynik przeciętny. Nieco lepiej niż w Złotym Stoku, gorzej niż na płaskich maratonach w Sandomierzu i Daleszycach. Przecietne tętno 154 bpm. Mało, pamietajac, że rok temu Karpacz na giga przejechałem z tętnem 153 bpm.

Pirx wygrał kategorię, zasłużenie z dobrym czasem pomimo błądzenia (6 open). Paweł, z którym jechałem do Nowin był 3 w kategorii. Spinoza dołożył mi 3 i pół minuty. To dużo. Aż 12 osób zmieściło się pomiedzy nami.

Na dłuższym dystansie afera zbyt rygorystyczny limit czasu spowodował, że mniej niż połowa stawki zmieściło się. Hinol pojechał świetnie zajmując 4 miejsce w mocnej kategorii, Szymek nie zmieścił się po awarii i błądzeniu.

Czas 2 h 42 min. 31 sek. Open 34/174; kategoria 12/41.

Następny start w Krynicy w MTB Marathon w sobotę.

2011.05.21 – przed maratonem

10 km, 30 min. Objechanie roweru przed maratonem. Zabierzów kosztował zatarcie łożyska w kółku przerzutki oraz wypłukanie smaru z bębenka. Poprawiłem ograniczniki w przerzutkach i wyrzuciłem tylnego speed kinga, powinno być ok.

2011.05.19 – interwały

2 h 30 min. 68 km

Interwały 5 x 2 min, co 4 min. + WT. Na ścieżce rowerowej tłumy. Ciepłe popołudnie wygoniło na rower wszystkich, dla niektórych to była chyba pierwsza przejażdżka od lat, na co wskauzje stan rowerów i twarz umęczona jazdą po bulwarze. Większość z tych wiosennych rowerzystów i tak po tygodniowej, dwutygodniowej przygodzie i w połowie wakacji znów będzie widać głównie tych jeżdżących przez cały sezon, lub cały rok.

2011.05.18 – rozruch

3 h 40 min, 90 km

Pojechałem po zgubione na maratonie narzędzia, były 🙂 Chyba staję się Krakusem z krwi i kości, 45 km po przybornik. Poza tym organizm mówił mi coś w ten deseń „znóóów rower?!!”, ale kto by tam z nim gadał. 

2011.05.15 – Zabierzów (MTB Marathon)

Jak tu napisać żeby nie biadolić i nie skupiać się nadto na stanach wewnętrznych… Wycofałem się z tego maratonu po 30 km. Deszcz, błoto, zimno, kłopoty ze sprzętem, upadek, kurcze, rana w nodze, pomoc ofierze upadku… To wszystko się zdarzyło, ale niestety porażka była skutkiem serii błędów jakie popełniłem przed i w trakcie wyścigu, a wymienione wcześniej zdarzenia były udziałem wielu zawodników, takze tych którzy ukończyli wyścig. Mając za sobą kilkadziesiat startów wiem, że ten sport to oprócz nogi, motywacji i umiejętności to także wiedza o tym co zrobić przed zawodami. Tryb życia, przygotowanie, przewidywanie. Niestety nie da się tego zrzucić na pech, a szkoda, bo może byłbym mniej wk…

[more]

Kurcze mięśni, o których wspominam w każdym wpisie po maratonie, tym razem pojawiły się… podczas rozgrzewki. Wnętrze prawego uda zesztywniało i znajome kłucie pojawiło się na 15 min przed startem. Na pierwszym podjeździe nie było lepiej. Nic to, trzeba zwolnić i liczyć na wytrzymałość i jechać czekając aż inni nieco zwolnią po 2 godzinach.

Fajnie zaczyna się dziać już przed Szklarami, gdzie gubię okulary. Na zjeździe do Doliny Racławki już na całego wyzywam się od idiotów, bo marznę okrutnie ubrany na krótko, przypominam sobie, zę zastanawiałem się dzień wcześniej dlaczego pomiedzy 9 a 13 odczuwalna temperatura ma spaść aż o 6 stopni. Inteligencja polega na kojarzeniu faktów np. w ten sposób, że ma być zimno – załóż bluzę i nogawki. Ale to widać zbyt skomplikowany proces myślowy.

To nie koniec świetnych decyzji: pierwsza próba hamowania na łysym conti speed king kończy się postawieniem roweru w poprzek. Kolejny błąd. Błotne opony wiszą na regale w garażu. Dwa komplety. Tu z kolei trzeba było wykonać następującą, zbyt trudną jak na mnie figurę: prognoza opadów – zmień opony.

Zaliczam serię drobnych podparć, upadków i awaryjnych hamowań. Tylna opona robi co chce, zwłaszcza próba zmiany toru jazdy pomiedzy koleinami powoduje, że kręcę piruety. To nie koniec. W cudowny sposób łańcuch dostaje się pomiędzy dużą a średnią zębatkę i nie chce wyjść. Trzeba go rozpiąć, wyszarpać i spiąć. Jedno z ogniw jest nieco wykrzywione.

Dwa kilometry dalej łańcuch dostaje się pomiędzy kasetę a szprychy. Rozkuć (spinka w miejscu niedostępnym), wyszarpać, skuć. Ze ścigania zostaje trening. Zmiana nastawienia powoduje, że spada tętno, jest co raz zimniej, ale upadki nadal się zdarzają. Myślałem, że krew na nogach to efekt starcia z jeżynami, ale lecąc po kolejnym uślizgu tyłu zahaczam o zębatkę. Czyszczący na mecie ratownik radzi mi założenie szwów, ale znam SOR w szpitalu im. Narutowicza i nie mam ochoty na noc na izbie przyjęć (co spotkało np. Izę), dlatego moja tolerancja na ew. blizny rośnie.

Tym razem na poboczu, nieopodal doliny Eliaszówki, leży zawodniczka, która ma kłopoty z barkiem i kolanem. Jestem pierwszy, który ma telefon, dzwonię po pomoc i deklaruję, że zostanę. Po dziesieciu minutach zjawia się Grzegorz Golonko. Można jechać, tylko, że nie chce mi się już zupełnie ścigać, raz po raz wklejam się w grunt. Gawędzę ze znajomymi Jackiemdd, i kolegą, który mówi, że czytuje tego bloga (przepraszam – nie zapamietałem imienia). Daję komuś spinkę, przy okazji orientując się, że straciłem niezbędnik, kiedy wyciagałem telefon.

Jeszcze na trasie. Zdjęcie z albumu Zenka

Tuż za mną wywraca się jakiś zawodnik. Jego rywal komentuje ze złościa „Na ścieżki rowerowe, nie na zawody”. Znalazł się „Debeściak” w trzeciej albo czwartej setce. Stał się mimowolną, potencjalna ofiarą mojej frustracji. Ponieważ nie jadę w swojej części stawki (pod wzgledem wydolności) to siadam mu na koło czekając aż zejdzie na pierwszym podjeździe i wtedy z radością i złośliwością zapytam go czy nie mógłby potrenować podjazdów na ścieżkach rowerowych. Przyznaję, mało to szlachetne, ale po pierwsze wk… mnie tacy goście, po drugie wyładowywanie złości na sobie już nie przynosiło ulgi, szukałem zaczepki. „Debeściak” oczywiście zszedł na początku niestromego podjazdu, a ja chociaż tętno miałem wtedy na poziomie 120-130, postawiłem rower w poprzek błotnej zmarszczki. Nawet to mi nie wyszło, albo pokarało mnie za „małe” myśli.

Kiedy chwilę później łańcuch znów ląduje między zębatkami korby (wygięło się ogniwo) mam dość. Rozpoczynam potwornie długi, asfaltowy zjazd, gdzie wychładza mnie tak okrutnie, że nie jestem w stanie nawet wykrzyczeć w las tych wszystkich k… ch…

To nie koniec moich przygód z opatrznością. Zjeżdżając z drogi głównej przed Rudawą robię stójkę (jak zawsze) czekając aż przejedzie sznur samochodów.  Oczywiście przed ostatnim walę się na asfalt, dobijając łokieć i stłuczony już wcześniej nadgarstek. Głowa ląduje na białą linię oddzielającą pasy. Chyba zasłużyłem na to żeby mnie jeszcze coś przejechało. To byłby dobry koniec dnia.

Meta w Karniowicach, zgłaszam DNF i zwiewam do domu.

Następny start 22.05 w Nowinach.

 



2011.05.14 – przed Zabierzowem

50 min, 20 km

Wprowadzenie do wyścigu. 4 x 45 sek co 4 minuty + jeden podjazd mocniej.

Jutro rano decyzja o tym jakie opony założyć. Prognozy mówią – idą deszcze, a ja bym wolał po suchym, oponami na suche zaklinam więc rzeczywistość, ale myślę, że skończy się na przód błotny irc, a tył irc serac.