2011.05.22 – Nowiny (ŚLR)

Maraton w Nowinach pod Kielcami to miejsce znane na mapie maratonów MTB od lat. Kiedyś rozgrywano tu zawody z cyklu MTB Marathon, tegoroczna trasa była przygotowana pod Puchar Polski. 37 km, tylko 4 km asfaltu swój czas oceniałem na 2 h 40 min. Pomimo podkręcania atmosfery na forum Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej nie spodziewałem się nadzwyczajnych trudności technicznych.

[more]

W nocy popadało i to mocno, ale na starcie było blisko 30 stopni i słońce. Po ubiegłotygodniowym Zabierzowie miła odmiana.

Maraton w Nowinach pod Kielcami to miejsce znane na mapie maratonów MTB od lat. Kiedyś rozgrywano tu zawody z cyklu MTB Marathon, tegoroczna trasa była przygotowana pod Puchar Polski. 37 km, tylko 4 km asfaltu swój czas oceniałem na 2 h 40 min. Pomimo podkręcania atmosfery na forum Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej nie spodziewałem się nadzwyczajnych trudności technicznych.

Zresztą, jak uznaliśmy z Pirxem na mecie, po doświadczeniach z MTB Trophy nie ma takich tras, które prezentowałyby „nadzwyczajne trudności”. Wyścig to wyścig i to, czy będzie trudny czy nie zależy tylko w części od poprowadzenia trasy, w większości od tego czy jedzie się w trupa, czy asekuracyjnie, czy pęka się przed zjazdami, czy próbuje jechać. Mam założenie nie przypalić  nadmiernie na początku, a poprawić na końcu. Przez cały tydzień bardzo cieżko mi się kręciło. Podczas rozgrzewki nie czuję jednak już tego zmęczenia.

Na starcie. Zdjęcie z serwisu ulotnechwile.wordpress.pl

Start. Nie bardzo wiem co się będzie działo, więc nie mam założeń na ściganie się ze Spinozą, który zresztą w tym roku jest mocniejszy ode mnie. Oczywiście najpierw gubię trasę zjeżdżając szutrową trasą w dół. Po chwili dogania mnie Pirx, który zwiedzał Góry Świętokrzyskie nieco dłużej. Trasa mile zaskakuje. Nie ma długich asfaltów, mało płaskich odcinków. Podjazdy dość długie, a zjazdy dostatecznie strome. Z nowych, nie spotykanych dotąd fragmentów na trasach zapamiętam leśne drogi pełne dołów, dół za dołem jak rysunki grzbietów fal w kreskowkach.

Przy większej prędkości trzeba być skoncentrowanym na tym żeby kompensować garby i nie dać się wyrzucić w górę. Na zjeździe takie przeszkody byłyby sporym wyzwaniem.  W ogóle zjazdy w Nowinach są albo szybkie, albo wymagające, ale udaje się wszystko w siodle, no może kilka z nich z tyłkiem na tylnej oponie. Jedynie jeden stromy po błocie kończę na nogach, bo trasę blokuje zsuwający się zawodnik.

Było gorąco. Do kolejnych bufetów dojeżdżałem z pustym bidonem. Dwa magneslife`y zapobiegły kurczom.

Oczywiście  mam sprzętowe przygody kleszczę łańcuch pomimo, że poprzedniego dnia dokładnie ustawiłem przerzutkę i ograniczyłem jej ruch w stronę szprych. Jednak maraton weryfikuje jak zawsze. Zmana w błocie, pod obciązeniem. Na dystansie mega w trakcie 5 minutowych zmagań z łańcuchem przejeżdża obok mnie sznur zawodników.

Nie wiem jak mi idzie. Mam wrażenie, że cały czas doganiam swoją część stawki. Tętno na poziomie 160-165, kiedy próbuję mocniej zaczynam się zakwaszać. Na szutrowej drodze pełnej czwerwonych kałuż źle najeżdżam na garb i kładę się w ciepłym bajorze budząc śmiech rywali. Przyjemne schłodzenie, pachnę nieco odmiennie, ale to drobiazg. IRC trzyma o niebo lepiej niż continental. Na asfalcie dojeżdżam kolejną grupkę i proponuję wspólpracę. Kolegą z EST przyjmuje ofertę i odjeżdżamy od grupki doganiajac kolejnych. Jedziemy razem dłuższy odcinek, później kolega gdzieś zostaje.

Zjazd do obwodnicy, gdzie mam mało przyjemną wymianę zdań z zawodnikiem sprowadzajacym rower po trasie, gdzie na moją prośbę o zejście ze zjazdu nie ustępuje i reaguje z pretensjami. Mniejsza o to. Stojący nieco dalej Piotrek informuje mnie, że jestem 41, a myślałem, że jest znacznie gorzej. 5 minut to jednak morze czasu. To dodaje mi dodatkowo sił. Mój cel – nie pogorszyć pozycji w stosunku do Sandomierza.

Za obwodnicą robi się ciekawie. Doganiam kolejnych wymęczonych zawodników, sam już też nie mam wiele siły więc to odbywa się pomiedzy nami pojedynek na głowy, które jadą, a nie na nogi. Zgodnie z zasadą: nie tylko Ciebie boli udaje mi się odzyskać jeszcze 7 pozycji.

Ostatni zjazd. Doganiam wyraźnie wolniej jadącego Sławka Kielczyka. Natychmiast reaguje na prośbę o ustąpienie trasy, niestety nie mieszczę się w najbliższym skręcie i znów jedziemy razem. To już prawie meta. Przez chwilę się ścigamy na gliniastym klepisku, asfalt. Siadam Sławkowi na koło, wyglada jakby nie miał ochoty się ścigać. Wymieniamy jeszcze dwa zdania o jego rozwalonym łokciu. Stadion. Teraz jak najszybciej do mety. Zmienić na blat, czy kadencja i średnia tarcza wystarczy? Nie zmieniam.

Przednie koło już mam prawie na kresce, kiedy zza pleców wyskakuje mi Sławek i dokłada mi pół roweru. Cholera, ale się dałem podjechać. Nie oglądnąłem się i założyłem, że poobijany rywal już się nie ściga. No nic wziął rewanż za Daleszyce, kiedy nie dałem mu się dojść na finałowym asfalcie. W finiszach 1:1, kolejna okazja do walki będzie za miesiąc w Kielcach.

Wynik przeciętny. Nieco lepiej niż w Złotym Stoku, gorzej niż na płaskich maratonach w Sandomierzu i Daleszycach. Przecietne tętno 154 bpm. Mało, pamietajac, że rok temu Karpacz na giga przejechałem z tętnem 153 bpm.

Pirx wygrał kategorię, zasłużenie z dobrym czasem pomimo błądzenia (6 open). Paweł, z którym jechałem do Nowin był 3 w kategorii. Spinoza dołożył mi 3 i pół minuty. To dużo. Aż 12 osób zmieściło się pomiedzy nami.

Na dłuższym dystansie afera zbyt rygorystyczny limit czasu spowodował, że mniej niż połowa stawki zmieściło się. Hinol pojechał świetnie zajmując 4 miejsce w mocnej kategorii, Szymek nie zmieścił się po awarii i błądzeniu.

Czas 2 h 42 min. 31 sek. Open 34/174; kategoria 12/41.

Następny start w Krynicy w MTB Marathon w sobotę.