1 h 30 min, 36 km
Regeneracja
1 h 30 min, 36 km
Regeneracja
Jestem wkurzony po tym maratonie. To się chyba nazywa sportowa złość. Nie spodziewałem się cudów, ale 230 miejsce open i 21 w kategorii to jest znacznie poniżej tego co mogę zaakceptować w swoim wykonaniu. Pojechałem tak jak mogłem, bez istotnych kryzysów i odpuszczania na trasie. Zjazdy, zwłaszcza w drugiej części dystansu, do przyjęcia.
W oczekiwaniu na start jest okazja pogadać ze znajomymi. Tu z dawno nie widzianym Czarkiem.
Złoty Stok, kiedy nie pada jest średnio trudnym maratonem. Podjazdy szutrowe, dwa techniczne zjazdy z Góry Borówkowej i Jawornika. Profil bardzo mi odpowiada: cztery długie podjazdy, cztery zjazdy i meta. W sobotę trasa była sucha, ciepło, przygrzewało słońce, na prognozowane opady się nie zanosiło. Oczekiwanie na start, gawędzimy z Czarkiem, z mojej byłej firmy. Zastanawiam się jak moja dyspozycja ma się do formy kolegów z teamu: Łukasza „Spinozy”, czy Andrzeja. Wszystko wyjdzie w praniu.
Startowałem z ostatniego sektora ponieważ to mój pierwszy MTB Marathon w tym roku. Mając przed sobą 8 kilometrów podjazdu szeroką drogą nie obawiałem się korków. Rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, bo to jednak dystans mega i 530 zawodników na starcie. Na początku robiły się przestoje, w dwóch miejscach nawet grupa stanęła, ale później wszystko było w mojej głowie i nogach.
Nie bardzo jest co pisać o podjazdach, mozolne wyprzedzanie i szukanie swojego miejsca w stawce. Dojechałem do Mariusza „Pocia”, który wrócił po wypadku na trasy i zdecydował się ścigać w górach. Mnie z kolei dopadł Grzesiek „Słoik” z hasłem „Nie ma że boli”. Po około 2 h dotarłem do grupy zawodników, na podobnym poziomie wydolności. Z nimi jechałem już do mety.
Pierwszy zjazd z Jawornika to tradycyjny szok zjazdowy. Pierwsze góry w sezonie. Niby trenuję zjazdy w Dolinkach, startowałem już w Daleszycach, ale górski zjazd na maratonie to wyższa liga. Kamienie, korzenie, rywalizacja i długość zjazdu. To odróżnia górskie maratony od innych wyścigów, a zjazdy w MTB Marathon wyróżniają ten cykl wśród innych cykli maratońskich w PL. No więc ten pierwszy zjazd przejechałem mocno zesztywniały, nerwowo zaciskając klamki, w rezultacie mało panowałem nad tym gdzie jadę. Dogoniła mnie Paulina z Bikeholików, którą chwilę wcześniej doszedłem przed szczytem Jawornika.
Kolejny podjazd i never ending story moich wyścigów: kurcze, magneslife etc. Już po godzinie czułem jak mięśnie sztywnieją i zaczynają się TE ukłucia.
Na długim podjeździe po łące swoim pojawieniem zdopingowałem Grześka „Słoika”, który miał jakiś słabszy moment. Wyraźnie się ożywił i postanowił nie odpuścić. Towarzyszyliśmy sobie aż do końca wyścigu, na ostatnim podjeździe, kiedy przez chwilę musiałem zwolnić z powodu łapiących uda kurczy Grzesiek ruszył do przodu i kiedy mój kryzys minął nie udało mi się go już dopaść.
Na szczycie Borówkowej Góry dojechałem do Bartka „Kolarskiego”, który bywa czasami na tym blogu (Bartek prowadzi swój blog pod tym adresem), a którego nie znałem dotąd w rzeczywistości. Pozdrowiliśmy się. Zjazd z Borówkowej poszedł całkiem sprawnie, jak na mnie. Dało się zjechać wszystko, nie licząc kilkumetrowego odcinka, z wystającymi wysoko kamieniami, gdzie zsiadłem z roweru w obawie o to, że zahaczę blatem i połamię zębatkę lub polecę na twarz z powodu zablokowanego między skałami przedniego koła.
Wredne korzenie, które tak sponiewierały mnie rok temu, okazały się tym razem przejezdne. Gorsze odcinki dało się przejechać stosując taktykę „kiedy już sytuacja jest beznadziejna, puść hamulce, rower sobie da radę”. Dawał.
Teraz podjazd 20 %, podjechać? – Marek Galiński tu spacerował – mówi Grzegorz Golonko, szef cyklu, który jak zwykle dopinguje zawodników na trasie. Taka wiadomość podcina skrzydła, zsiadam, ale i tak pewnie nie dałbym rady tego pociiągnąć. – Ale zawodnik z pierwszej 200. mega jechał – dodaje Grzegorz. O matko, to znaczy, ze jestem poza pierwszą 200!?? Tak słabo jadę?
Na zjazdach poginało się do 60 km/h. Sudety
Ostatni podjazd i prawie 10 km zjazdu do mety. Szalone dokręcanie na szutrach z prędkościa pod 60 km/h (maks 58) i pytanie: zmieszczę się w kolejnym zakręcie, czy nie. Końcowe 5 km to również wariacki finisz z Mateuszem, którego doszedłem przed wzniesieniem nr. 4. Zauważył, że się z nim ścigam i przyspieszył, a ja nie chciałem puścić. Tasowaliśmy się z 3-4 razy, pod drodze wyprzedzając innych zawodników, tętno podchodziło pod 170, a my dokręcamy w dół pełni adrenaliny. Raz on mnie, raz ja jego.
Na jednym z zakrętów Mateusz zachował się świetnie. Po łuku w lewo wypadało się na ostrą agrafkę w prawo. Ślady licznych opon wskazywały, że wielu tu miało problemy. Także Mateusza powiozło, ale pierwsze co zrobił to krzyknął do mnie „Uwaga!”.
Szuter i asfalt do mety. Wsiadłem na chwilę na koło rywala, a na ostatniej prostej w dół dokręcałem tak, że mi prawie podudzia z kolan powypadały. Udało się, rower w rower, ale z sekundą przewagi. Gratulujemy sobie walki.
To jest fajne w takim systemie mierzenia czasu, że pomimo, że na starcie straciłem kilka minut i musiałem zapłacić frycowe, to zły system indywidualnego pomiaru czasu, nie odebrał mi radości z rywalizacji na ostatnich metrach, niezależnie od tego, w którym miejscu stawki byłem.
Na mecie piknik. Jest już Spinoza, Słoik i Andy. Buli wykręcił jakiś kosmiczny czas: 2 h, jak on w tym roku jeździ! W ogóle 8 zawodników miało czas poniżej 2 h. Zjeżdżają też gigowcy. Niestety jest i przykra wiadomość, że Lesław znów złamał obojczyk, ten sam co dokładnie 3 lata temu w Karpaczu.
Wracając na ziemię: 40 km, czas 2:55:16. 231/520 open; 21/78 w kat.
Nie mam zastrzeżeń do tego jak przejechałem ten maraton. Mam poważne zastrzeżenia do siebie jak byłem do niego przygotowany. Jednym słowem do roboty! Nie ma opieprzania się. Jest baza, teraz zaawansowane cechy. Interwały i podjazdy. W Krynicy, za miesiąc ma być pierwsza 10.
I jeszcze na Vimeo filmik, który dobrze obrazuje, dlaczego MTB Marathon to wyjątkowy cykl.