Znów Tatry, znów ta sama zła myśl o wstawaniu o 4 rano i ten sam zachwyt 4 godziny później, gdy idziemy Chochołowską. Ekipa stała: Andy,Lukcio, MisQ i ja. Cel ten sam co dwa tygodnie temu – Starorobociański Wierch.
Więcej relacji w podpisach pod zdjęcia (większość zdjęć autorstwa Lukcia)
Nudnawa i śliska Chochołowska, no cóż, wszystkie atrybuty drogi do raju. Andy, MisQ i Lukcio.
Z Chochołowskiej odbijamy szlakiem na Trzydniowiański wierch. Najpierw jest stromo, później robi się ślisko, a na granicy lasu i kosówki zalega świeży śnieg. Zakładamy stuptuty (ochraniacze na nogawki), ja wpinam się w raki i idziemy. MisQ grozi, że zostawi mnie na szlaku.
Im wyżej śniegu więcej, wyłaniają się też przysypane szczyty. Przed nami punkt docelowy naszej wycieczki sprzed dwóch tygodni – Wołowiec 2064 m.n.p.m
Zbliżamy się do Trzydniowiańskiego. 1768 m.n.p.m. Na grani śniegu mniej, tu i ówdzie zlodzone płaty.
Zostaję w rakach. Podeszwy mam dość śliskie. Opanowałem już technikę poruszania. Kalkuluję, że pewność stawiania stopy w każdym kroku zwróci się w ciągu całego dnia, kiedy nie będę potrzebował walczyć ze ślizgającymi się stopami.
Pierwsze tej zimy zaspy i nawisy. Mamy -5 st., wieje umiarkowanie. Pogoda rehabilituje się za wybryk sprzed dwóch tygodni. Lawinowa 1. Obserwuję uważnie nawisy i nawiane pola śnieżne. Po ubiegłotygodniowym wykładzie specjalisty od lawin z TOPR (w ramach Krakowskiego Festiwalu Górskiego), doświadczeniach ubiegłej zimy, lekturze książek i for internetowych staram się szacować lokalne niebezpieczeństwo, ale poza dużą łatą na zboczach Starorobociańskiego i miejscowych nawisach nie widziałem potencjalnych zagrożeń. Co oczywiście nie oznacza, że ich nie było.
Osiągamy Trzydniowiański. Nie wiedzieć dlaczego mój chwilowy odpoczynek skojarzył się Lukciowi ze zdjęciem poniżej…
…tajemniczego ciała na szczycie Aconcagui…
Kontemplacja Trzydniowiańskiego
W ciągu całego dnia (9 h wędrówki) spotkaliśmy 9 osób 🙂 To jeden z powodów, dla których w Tatry należy chodzić zimą.
Na południowych stokach śniegu symbolicznie.
Starorobocianski 2176 m. Świętujemy zdobycie i przygotowujemy się do ucieczki. Tymbark (na pierwszym planie) w plecaku Lukcia już zamarzł i dmuchało naprawdę mocno.
Wiejemy więc w stronę Siwej Przełęczy. Tam mamy zdecydować czy wracamy do Doliny Starorobociańskiej, czy dorżniemy się idąc przez Grzbiet Ornaka
Na północnym zboczu Starorobociańskiego.
Siwa przełęcz. Nie czekałem na chłopaków, ruszam w stronę Ornaka. I tak mnie dogonią.
Tu trenowałem zagadnienie. Raki na skale. Udało się.
Robi się bajkowo. Godz. 15. Przed nami Ornak – ostatni cel dzisiejszej podróży, w oddali Błyszcz.
Zmierzch w górach.
Po bezpiecznej stronie. Dzisiaj wszystko się układało. Pogada, wyliczenie czasu. Dlatego granicę kosówki osiągamy o zmierzchu. Można zaliczyć dupozjazdy.
Stąd jeszcze półtorej godziny przez las i dolinę. Pizza przy Szymoszkowej i o 22 w Krakowie.