Tura z Andym i PePe.
Tego dnia jeszcze 2/3 starej nartostrady było pokryte śniegiem, a powyżej 1500 m pełna zima. Właściwie nie wiedzieliśmy, czy w każdej chwili nie trzeba będzie wracać. Zapowiedziano burze. Plany były modyfikowane były na bieżąco, ostatni obowiązujący to taki żeby z Gąsienicowej przez Kozią Przełęcz przejść do D5SP i z powrotem na Zawrat. Przy okazji chcieliśmy zobaczyć jak radzą sobie skiturowcy startujący w Memoriale Piotra Malinowskiego, zawodach rangi pucharu Polski.
Różnica pomiędzy naszym chodzeniem i jeżdżeniem po Tatrach, a zawodnikami jest taka jak pomiędzy turystą rowerowym, a maratończykiem MTB z pierwszej setki. Niby ta sama aktywność, dokonywana przy pomocy sprzętu o podobnym przeznaczeniu, ale tak naprawdę to dwie różne dyscypliny. Lycrowe stroje, maksymalnie odchudzone narty, leciutkie buty, mikroskopijne plecaczki i użytkowa technika. Nawroty na trawersach, zdejmowanie fok, wpinanie się w poręczówki – wszystkie czynności opanowane do perfekcji, podporządkowane jednemu kryterium – wykonać jak najszybciej.
Pod Murowańcem byliśmy w chwili startu, po raz drugi zobaczyliśmy stawkę na Karbie, a dłużej oglądaliśmy zawodników nad Zmarzłym Stawem, kiedy rozpoczynali wspinaczkę pod Zawrat (na zdjęciu powyżej).
Trudno jest opisać niewiarygodne tempo w jakim wspinają się skiturowcy, większość z nich zjeżdża też skuteczni, rzadko kiedy ładnie – na tych lekkich, miękkich nartach to zresztą jest trudne. Zamiast opisywać tempo podam dwa fakty:
Trasa wyścigu elity: Murowaniec – P.Liliowe – P. Świnicka – Karb – Czarny Staw Gąsienicowy – Zawrat – D5SP – Kozia Przełęcz – Czarny SG – Murowaniec.
Czas pierwszego (Jozef Hlavco, Słowacja): 1 h 58 min 51 sek. Co ciekawe z takim samym czasem finiszował weteran Milan Madaj, rocznik 1970.
Ruszyliśmy pod Kozią Przełęcz, po drodze doświadczając czegoś w rodzaju burzy śnieżnej. W ciągu godziny spadło do 5 cm śniegu. Dochodząc do najbardziej stromego fragmentu Koziej posłuchaliśmy nawoływań TOPRowca, który nie radził wchodzić do żlebu. Zdecydowaliśmy nie przeszkadzać zawodnikom i zawróciliśmy do Zmarzłego Stawu.
Tu chłopaki namawiali żeby ruszyć na Zawrat, który raz po raz był skrywany przez chmurę. „Jak będą złe warunki, zawrócimy” – mówił do mnie Andy, bo ja już miałem trochę dość podchodzenia. Spadek formy z powodu braku regularnych treningów rowerowych osiągnął dno.
Oczywiście się zgodziłem, oczywiście też w żaden odwrót nie wierzyłem. Musiałbym nas nie znać. W połowie żleby założyłem raki, przytroczyłem narty i krok po kroku wdrapałem się na przełęcz zapowiadając, oczekującym chłopakom, że nie ruszę się stąd dopóki nie odpocznę. Zjazd na dygoczących ze zmęczenia nogach nie jest ani przyjemny, ani bezpieczny. Na szczęście na górze nie wiało, więc można było spokojnie zjeść i napić się herbaty.
Zawrat. Tradycyjna fota przed Zjazdem.
Zjazd z Zawratu jak zwykle jest wyzwaniem, zwłaszcza w górnej partii. Wyraźnie jednak nabieramy doświadczenia. Gdyby nie bolące uda, które kazały się zatrzymywać dość często uznałbym, że poszedł płynnie.
Jeszcze tylko na środku Czarnego Stawu Gąsienicowego złapał mnie kurcz tak silny, że nie mogłem się ruszyć. W końcu jednak ktoś rzuca uwagę, że stanie na środku podmakającej tafli stawu nie jest dobrym pomysłem wiec ruszam kroczek po kroczku.
Chłopaki mają jeszcze zamiar wejść na Kasprowy Wierch, odmawiam, bo nie mam już siły i samotnie ruszam spod Murowańca starą nartostradą. Okazuje się, że foki Andy`ego straciły klej i nie da się podchodzić, więc zrobili odwrót.