90 km, 3 h 20 min.
Miała być setka, ale mnie przytkało po ostatnich kilku dniach.
90 km, 3 h 20 min.
Miała być setka, ale mnie przytkało po ostatnich kilku dniach.
50 km, 2 h.
Burzowo.
222 km, 7 h 45 min
Zielonki-Kraków-Skawina-Przełęcz Sanguszki-Sucha Beskidzka-Maków Podhalański-Zawoja-Przeł. Krowiarki (1009 m) i z powrotem.
Mocno się wahałem czy jechać. Kilkanaście godzin aktywności fizycznej w ciągu ostatnich 3 dni i pewny ból ud po wczorajszych harcach w Tatrach. No ale kto nie spróbuje ten się nie dowie. Postanowiłem, że ruszę, a jak będę zdychał to sobie wrócę.
Na starcie pojawiło się o 8.45 10 osób (ciekawe, w tygodniu pracy 🙂 ) Skład wydawał się mocny, może nawet zbyt mocny, ale nie w takich ekipach się jeździło. Taktyka „się zobaczy” jest najlepsza. Po kilku gumach średnim tempem (ok. 30-32 km/h) dojechaliśmy prawie do Zembrzyc. Tu złapała nas ulewa, której można było się spodziewać, ale każdy zaklinał rzeczywistość. Najpierw na mokrym asfalcie zaliczyłem ślizg tylnego koła, a chwilę później, uciekając przed deszczem zbyt wolno najechałem na próg i próba skoku skończyła się uderzeniem tylnego koła i snejkiem (przebiciem dętki wskutek dobicia).
Wymiana dętki, bułka z kiełbasą i decyzja. Jedziemy dalej czy nie. Ulewa zamieniła się w kapuśniak, a drogi z potoków w kałuże. 5 jedzie, 5 wraca.
W naszej grupie najmocniejsi to Oskar i Fuks, wspomaga ich na zmianach Mariusz MJN. Ciągną nas z Versusem. Na końcu peletonu jadącego 30-35 km/h jedzie się nieźle. Zaczynam mieć przekonanie, że damy radę, kiedy mijamy Suchą Beskidzką asfalt przesycha, tempo nie spada pewne jest, że nie zawrócimy.
Sam podjazd na przełęcz nie jest trudny, ani długi. Skala trudności dla amatora to odległość i dystans.
Rzeczywiście od tego momentu wszystko idzie już gładko, co nie znaczy bez wysiłku. Przełęcz Krowiarki i powrót. Jeszcze po drodze łapie nas ulewa i przez 40 minut znów jesteśmy kompletnie przemoczeni. Schniemy dopiero na ścieżce od toru kajakowego.
W ramach regeneracji zrobiłem sobie indywidualną szybką akcję Kuźnice-Gąsienicowa-Karb-Kościelec-Mały Kościelec-Czarny Staw Gąsienicowy-Kuźnice.
Nie była to wolna akcja. Wykorzystałem fakt samotnej wędrówki żeby nieco przycisnąć, w rezultacie wystartowałem o 8.30, a o 14.40 (cała trasa była wyceniona na 7.15 marszu) byłem z powrotem w Kuźnicach. Fakt, że pod górę napierałem zlany potem, a w dół podbiegałem, poświęcając na odpoczynki w sumie może z 45 min. Np. nominalnie określony na 1 h odcinek z Karczmiska przez Boczań do Kuźnic udało się przebyć w 30 min. .
Pisanie o tłumie w lipcu w Tatrach jest truizmem. Przygotowanie sprzętowe (tenisówki, sandały) większości turystów też pomijam. W każdym razie powyżej Murowańca atmosfera na trasie miła, zamieniłem z różnymi ekipami kilka słów. Warszawa, Wrocław, Kielce. Poratowałem ibupromem jakiegoś biedaka, który w drodze przez Boczań poruszał się krokiem i rytmem paralityka. Coś nie tak z kolanami. Musiał nieźle dostać w kość na tych kamieniach.
Roślinki, Mały Kościelec i Kościelec
Tyle razy widziany Czarny Staw Gąsienicowy, a ciągle robi wrażenie kiedy się na niego patrzy z drogi pomiędzy Karbem a Kościelcem
Sweet focia na szczycie. Pół bułki i trzeba znikać, bo robi się tłoczno.
Kościelec nie tylko dla orłów. Mały prężył się bez lęku, a później spacerował pomiędzy kamieniami. Widocznie szczyt traktuje jako karmnik położony na wysokości 2155 m.n.p.m
Korzystając z wolnego dnia 155 km i 5 h 30 min.
Tym razem eksplorowałem północ. Kraków-Proszowice-Kazimierza Wielka-Miechów-Wolbrom-Skała-dom
Cukrownia Łubna w Kazimierzy Wielkiej. Uruchomiona w XIX wieku, działała przez 145 lat. Była najważniejszym zakładem dla tego regionu, motorem napędowym miejscowej gospodarki. W 2006 roku koncern Süddeutsche Zucker zdecydował o jej zamknięciu. Nie znalazł się nikt inny, kto widziałby opłacalność w kontynuowaniu produkcji.
126 km. 4 h 30 min.
Do Kalwarii Zebrzydowskiej, Lanckorony i jakoś tak do Izdebnika (chciałem na przełęcz Sanguszki, ale nie trafiłem)
A na rynku w Lanckoronie.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni jazdy krótkie, głównie do pracy i z pracy. 350 km.
Rozjazd – 60 km, 2 h 30 min.
6 h 50 min marszu + 1 650 m przewyższeń.
Szukając chłodu, uciekając od tłumów pojechaliśmy tym razem w Tatry Słowackie. Dla mnie to była pierwsza wizyta po tej stronie. Andy przebywa w długiej delegacji, do ekipy (Lukcia, MisQ i mnie) dołączył Wojtek. Tatrzański wyga, z przewodnicką znajomością Tatr i darem opowiadania. Poprosiliśmy go żeby zaproponował nam dość trudną wycieczkę „referencyjną” dla tej części pasma. Nie zawiedliśmy się. Więcej w opisach pod zdjęciami (autorem wiekszości z nich jest MisQ)
Hotel Grand z 1904 roku. Tu zaparkowaliśmy
Chwila postoju na leśnej ścieżce. Las to dzisiaj rzadki widok w tej okolicy. Do 19 listopada 2004 roku okolica była zalesiona, ale wichura o niewyobrażalnej sile zmiotła całe połacie lasu wokół Starego Smokovca i Tatrzańskiej Łomnicy.
Podziwiamy masyw Gerlacha i słuchamy opowieści Wojtka, który wszedł na ten szczyt z przewodnikiem, a Tatry po obu stronach granicy zna jak własną kieszeń.
Szybko zdobywamy wysokość. W dole Velicke Pleso, a na jego skraju bryła Sląskiego Domu, który przypomina blok z wielkiej płyty. Konstatujemy, że nasze schroniska są zdecydowanie bardziej klimatyczne.
Południowa ekspozycja stoków sprawia, że szata roślinna jest bardziej różnorodna niż w naszych Tatrach
Nad Długim Stawem (Dlhe Pleso) przeprawiamy się przez potok żeby chwilę poleżeć na łące, umyć twarze i posmarować kremem.
Ruszamy na przełęcz Polski Grzebień – najniższy punkt grani widocznej na zdjęciu.
Na przełęczy mały tłumek. Tu spotykają się szlaki, ale taki widok to rzadkość tego dnia. Pomimo, że znajdujemy się na popularnym szlaku nie ma tłumów, tak powszechnych w polskiej części Tatr. Można się cieszyć samotną wędrówką. Po krótkim popasie ruszamy w stronę Malej Vysokiej (dzisiaj prawidłowa nazwa to Velka Vyhodna).
Szlak nie jest bardzo trudny, wymaga jednak uwagi. Po chwili jesteśmy na szczycie.
Ze szczytu rozciągają się zapierające dech widoki na trzy doliny: Velicką, Staroleśną i Litvorovą. Tutaj Zmarzły Staw w dolinie Litvorovej.
Pamiątkowa fotka. GPS pokazuje 2424 m (nominalnie 5 m więcej). Od parkingu podeszliśmy 1400 m. Teraz zejście na przełęcz i szlakiem w stronę Litvorovej Doliny.
Podczas zejścia MisQ i Lukcio przysiedli na malowniczym kominie.
Płaty śniegu to już rzadkość.
Po piargu wspinamy się w stronę przełęczy pomiędzy Litvorovą a Staroleśną Doliną.
Piarg przechodzi w wąski, stromy żleb. Pojawiają się łańcuchy i klamry. Znów nie jest ekstremalnie, ale trzeba uważać gdzie się stawia stopy i czego trzyma.
Schodzimy w stron Doliny Staroleśnej.
Próba wody. Udało się wytrzymać 15 sekund, a dłoń czuć było jeszcze przez minutę
To widok, którego nie uświadczymy w polskich Tatrach. Towary do Zbójnickiej Chaty można wnieść wyłącznie na plecach. Tragarze (nosicze) w ten sposób dostarczają wszelkie zaopatrzenie. Każdy z nich dźwiga ciężar około 50-60 kg. Mają do pokonania 600 metrów przewyższenia na trasie 4,5 km. (dane z GPS). Uważnie krok, po kroku, w strugach potu niosą piwo, olej, wodę, jaja i inne niezbędne wiktuały do schroniskowej kuchni. Nosicz, którego spotkaliśmy powiedział, że ma na plecach 45 kg, pot po nim spływał ciurkiem. Ten zawód jest obecny w słowackich Tatrach od lat 50. ub. wieku. Kiedyś traktowany głównie zarobkowo, za komuny trudnili się nim głównie studenci, którzy szukali w ten sposób zajęcia związanego z górami, stanowił rodzaj ucieczki dla outsiderów ówczesnej rzeczywistości.
Pomału żegnamy Staroleśną Dolinę. W oddali widać już dolinę Popradu. Po 11 godzinach znów jesteśmy na parkingu ustalając pewną regułę. Latem Tatry Słowackie, zimą nasze.
W tygodniu około 100 km na rowerze do pracy i z powrotem + krótkie przejażdżki.