2013.08.03 – Kozi Wierch

Wycieczka integracyjna z Maćkiem, osobistym synem J.  Rzetelnie weszliśmy na Kozi Wierch i z niego zeszliśmy, po drodze rozsądnie porzucając myśl o drodze Orlą w Stronę Krzyżnego. Było za późno (g. 12.00), za mało picia. Jak wiadomo głównym problemem na tym szlaku jest to, że nie ma gdzie zatankować. Lato w polskich Tatrach jest dużym wyzwaniem. 10 minutowy ogonek do kasy do TPN i sznur wozów wiozących turystów do Morskiego Oka. Narzekanie na tłok jest banalne, na szczęście było wiadomo, że im wyżej tym mniej ludzi. Tak też było.

Młody nie bywały w Tatrach. Na początku wycieczki szedł dość spokojnie i zastanawiałem się czy kondycyjnie podoła, ale na stromym progu ponad Wielką Siklawą wyrwał do przodu i musiał na mnie czekać. Tak było aż do szczytu. Na Kozim sporo turystów, jeszcze nie tłum, ale gęstniało.

Mała przygoda z kostką Juniora na zejściu skończyła się opaską uciskową i ibupromem, chociaż widząc i słysząc co mówi po tym jak źle postawił stopę obawiałem się czy nie trzeba będzie interwencji (stało się to na około 2 000 m.n.p.m, na dość stromym odcinku). Okazało się jednak, że to tylko naciągnięcie więzadeł, które po wielu przygodach w grawitacyjnym używaniu roweru nie są już tak stabilne. Kilka godzin później zbiegaliśmy po kamieniach Doliną Roztoki.

Fajna wycieczka z synem, do zapamiętania.

Ps. Jak już tak się naprzewodnikowałem Maćkowi, tak na brzegu Wielkiego Stawu chciałem sobie umyć twarz, oddaliłem się dziarsko wkraczając na śliskie kamienie. Kiedy się gramoliłem z wody, gdzie upadłem na plecy młody nadszedł ścieżką i powiedział… No tak, zostawić Cię na chwilę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *