Trasa: Dolina Chochołowska – Wołowiec – Jarząbczy Wierch – Trzydniowiański Wierch – Dolina Chochołowska
Moje zadziwienie Tatrami Zachodnimi trwa. Wysokie są cudne, efektowne, strzeliste, ale im dłużej chodzę po górach tym bardziej doceniam potęgę spokoju i przestrzeni Tatr Zachodnich. To trochę tak jak w relacjach między ludźmi. Jest okres burzy i naporu, wysokich emocji i zachwytów tym co wyraźne i jednoznaczne, później można dostrzec niuanse, półcienie, siłę w stabilności i spokoju, bez wybryków, strzelistych Mnichów, niedostępnych Zamarłych Turni czy nieosiągalnych (prawie) progów Kazalnicy. W to miejsce Wołowiec kusi niezmiennością i spokojną potęgą. Oczywiście niech nas nie zwiedzie ten spokój. Zima, mgła, wiatr, załamanie pogody, lekceważenie i objawia się alter ego.
Ale nie tym razem.
Tym razem w Dolinie Chochołowskiej przywitała nas…
…przyroda bardzo ożywiona.
Rude trawy to nie trawy a tzw. sit skucina (Juncus trifidus) wyłaniają się zza drzew. Idzie jesień, jeszcze tydzień temu leżał tu śnieg, teraz mamy jesień.
W krzakach
W stronę Wołowca. Tak się zastanawiam. Na te dziesiątki wyjść w Tatry złą pogodę mieliśmy może 2, może 3 razy. Obawiam się, że jak nam się nazbiera to w wykopanej jamie śnieżnej spędzimy dwa tygodnie.
Wołowiec, popas. MisQ (jak widać) oraz Andy, PePe, Lukcio i ja
Andy w poszukiwaniu transcendencji tym razem zwrócił się do ekspertów/ek.
PePe jest aktualnie fit i żeby to udowodnić rozpoczął bieg na, ale… zrezygnował, czym zyskał wsparcie reszty ekipy
Andy i Jarząbczy, całkiem zacny. I Andy i Jarząbczy.
Czas ruszać w drogę powrotną.
W stronę Ornaku. Autorem scenografii niezmiennie w tym miejscu jest stwórca, orogeneza alpejska (późna kreda), sit skucina, kosówka i własna wyobraźnia.
Fotki MisQ.