No nie myślałem. Nie myślałem, że jeszcze tej zimy uda się zjechać i że uda się TAK zjechać. Spośród wszystkich zaliczonych tatrzańskich zjazdów ten jest wzorcem z Sevres, punktem odniesienia, zjazdem referencyjnym, limes i co tam jeszcze można wymyślić na najbardziej zajebisty warun jakiego doznałem.
Z MisQ ruszyliśmy bez wielkiego przekonania. Pogoda była taka se. Podwieźliśmy leniwe cztery litery kolejką na Kasprowy, zjazd Gąsienicową i na Zawrat. Dało się środkiem przez Czarny Staw, a kiedy już od Zmarzłego podchodziliśmy Zawartowym Źlebem śnieg zmienił się w kulki styropianu, które zsuwały się z żlebów i żlebików jak potoki, szumiąc i szemrząc.
Na górze przepak, na podejściu było na tyle miękko, że nie trzeba było czekanów. Zwykle początek zjazdu z Zawratu jest mało spektakularny – zsuw po lodzie z czujnością, aby się nie zsunąć za szybko, za bardzo i nie tą częścią ciała w dół co się planowało.
Tym razem pierwszy skręt na samej górze i już wiedziałem. Jestem pieprzoną królową śniegu (to nie zjawisko płci metrykalnej, po prostu o królu śniegu nie słyszałem). Stromo, ale tak cudownie, że proszę ja Ciebie uwierzyłem przez chwilę, że potrafię jeździć na nartach. Dłuższy skręt – proszę bardzo, śmig hamujący – się robi, przeskok przez ślady – czemu nie. Wychodzi wszystko. Śnieg trzyma, nie przepada. Wunderbar. Robimy parę skrętów, trochę zdjęć z dumą patrząc na zgrabne nawet ślady po christianiach (ktoś jeszcze pamięta to słowo?).
Ech i tak warto żyć.
Resztę na fotkach MisQ (dzięki)
Na podejściu w Zawratowym Źlebie. MisQ ma rękę do niecodziennych ujęć.
Szumiące śniegospady ze zboczy Zawratowej Turni
MisQ na przełęczy
Na przełęczy
Ten flow, w którym współpracujesz a nie walczysz z górą, ech…
Upsss… trochę za blisko 🙂
Napiera i MisQ. Widoczność wbrew temu co na zdjęciach była dość dobra, w każdym razie z góry było widać Zmarzły
Znów na Kasprowym. Teraz Goryczkową w dół, na szczęście przejezdne aż do Kuźnic.