2014-05-10 Niżne Rysy, tuż obok

Kuszą i przyciągają. Wysokością, długością zjazdu, nastromieniem. Żleb Rysa idący z Przełączki pod Rysami to przyszłość, ale postanowiliśmy zrobić rekonesans w okolice tego najwyższego szczytu Tatr. Maj i czerwiec to najlepsze miesiące na to żeby tu podziałać. Okolice Buli pod Rysami są okryte niesławą jednego z bardziej narażonych na lawiny miejsc w Tatrach dlatego zimą właściwą trudno trafić na w miarę bezpieczne warunki. Dodatkową trudnością jest twardy i zmrożony śnieg powyżej 2000 m.n.p.m. Sprawia on, że upadek może skończyć się dłuuuugim niekontrolowanym ślizgiem z niewiadomym finałem. Dlatego najlepszą taktyką jest wejście na górę około godz. 11 odczekanie aż beton odpuści i zjazd po jeszcze twardym, ale puszczającym śniegu. Po południu śnieg rozmięka, staje się ciężki i rośnie niebezpieczeństwo zsuwów, z którymi można zjechać w nieznane. 

W Krakowie pada, po drodze pada, Tatry w ołowianych czapach. Nic  to, 5 serwisów pogodowych mówi, że będzie „czasem słońce, czasem deszcz” więc wbrew temu co za szybą samochodu, w towarzystwie skocznych tyrolskich hitów i ryczącego Scatmana Johna (Dzięki MisQ 🙂 docieramy do Palenicy. Przestaje padać chwilę po tym jak wysiadamy z samochodu. Spotykamy Tomka, kolegę Lukcia, który też wybiera się w ten sam rejon.

Nad Morskim Okiem. Idziemy na to śnieżne pole i grań po lewej stronie zdjęcia. Po prawej stronie kontemplujący Andy. Autor zdjęcia Tomek, inne zdjęcia w tym wpisie tradycyjnie MisQ, Andy`ego i moje.

Ludzi na szczęście niewielu. Padający od rana deszcz i pozornie złe prognozy zrobiły swoje. Pogoda jednak bajeczna. Jest dość późno, ale dzień długi.

Pozowanko nad Czarnym Stawem. Nie da się już po nim przejść wiec trzeba dookoła. Koło łokcia Lukcia po lewej widać wyjeżdżający spod Buli snieg. Żleb Rysa, to charakterystyczna ukośna kreska kończąca się nad kapelusikiem, nasz cel na dzisiaj znika za formacją po lewej stronie zdjęcia u góry. Za chwilę buty turystyczne zmienimy na narciarskie. Fok nawet dzisiaj nie braliśmy, słusznie przewidując, że nie będzie gdzie ich użyć.

Podejście mozolne. Nie ma takiego drugiego w polskich Tatrach. Pod Rysą skręcamy w lewo na Niżne Rysy, od tej chwili trzeba torować. Tę robotę biorą na siebie Tomek i Lukcio, później dołącza do nich MisQ. Śnieg miękki, zapadają się nawet wydeptane stopnie.

Idę od podstawy w rakach. Tak wolę, kilka minut na założenie, a nie traci się siły na wydeptywanie równych stopni i na powtarzanie kroków. Nad Bulą raki zakłada też Andy, wyżej pozostała część ekipy. Krótki popas, herbata i kanapka. Orientuję się, że nie mam już wody, a w tym słońcu leje się z nas konkretnie, dopycham śniegu do butelki licząc na słońce. Nic z tego… nie stopnieje aż do końca dnia. Zawsze jednak kilka kęsów mokrego śniegu pomaga. Trzeba tylko uważać na różne latające stwory, które nawet na tej wysokości i na śniegu zaczynają się roić.

Stąpając po stromym śniegu od czasu do czasu odwracamy się zerkając na legendarny tatrzański zjazd wyceniony na 6 w 6 stopniowej skali – Zachód Grońskiego przecinający zbocze z Małej Wołowej Szczerbiny (2355 m n.p.m.) do Kotła pod Rysami. Pierwszy raz pokonany przez himalaistę i taternika Piotra Konopkę w 1994 roku. Piotr jest aktywnym do dzisiaj ratownikiem TOPR. Skóra cierpnie od samego patrzenia na tę linię. Do dzisiaj niewielu jest takich, którzy pokonali ten żleb. Jak to wygląda z perspektywy ekstremalnego narciarza, a tak: Rastislav Peto

A tu Zachód z dalszej perspektywy

Tymczasem udajemy się na nasze 2+ z przekonaniem, że to na razie wystarczy. Na 50 metrów przed szczytem pakujemy się nie tam gdzie trzeba nie ma stamtąd dobrego zjazdu. Wycof i decyzja  – zjeżdżamy z tego miejsca co jak później się okazało było Zadnią Przełączką w Rysach. No cóż Niżne do poprawki.

 

Przygotowanie. Najpierw wyrąbać butami półkę na narty, przypiąć plecak do czekana, kontrolować rękawiczki, kaski, kije, kurtki czy nie zamierzają się wybrać w samodzielną wycieczkę w dół. Jeśli to czapka to pół biedy, gorzej bez kija czy kasku.

Śnieg bardzo miękki, zapewne ku uciesze starszego, uroczego pana, który serwisuje moje narty wjeżdżam centralnie na skałę, która wypina mnie ląduję w śniegu. No cóż znając realia jazdy pozatrasowej i widząc snopy iskier, które czasami wylatują spod krawędzi walących w kamienie nie oczekuję od nart, że przeżyją więcej niż 3 sezony, tym bardziej, że moje Dragony są nieco za wąskie w talii i na twardym sobie radzą, ale w takim czymś nie pomagają. Wiadomo wszystko zależy od techniki, ale sprzęt czasami może pomóc.

Zdecydowałem się na przyklejenie taśmą montażową czekana do kija co było nadmiarem ostrożności na górze.

Andy zmierza w stronę Buli

MisQ przedziera się przez lawinisko, poniżej Czarny Staw i Morskie Oko. Gdy dojeżdżamy do cienia rzucanego przez Mięgusze podłoże twardnieje i jazda staje się bajką. Mimo stromizny jedzie się świetnie, również po przebrnięciu lawinowych kalafiorów ostatni fragment do Czarnego Stawu to pełne flow i współpraca z górą. 

Korzystamy z długiego dnia i mimo, że zbliża się 18 po przebraniu butów zostajemy na dłuższy popas nad Czarnym Stawem i wypicie rytualnego Radlera i czegoś jeszcze. Ciekawe czy to koniec sezonu narciarskiego… 

2014-05-03 Próg Koziej

Przekonywałem, że pada, że będzie mokro i ślisko, że może kiedy indziej… Jedziemy zdecydowali młodzi. Padało, było mokro i ślisko i było super.

Z Weroniką i Maćkiem poszliśmy z zamiarem zobaczenia zimy pod Zawratem. No i jak zima zobaczyła nas to zaczęła się puszyć, śnieżyć i posypywać. Dzięki zimo.

2014-05-01 Wrota Chałubińskiego i Przełęcz Szpiglasowa

W Tatrach jeszcze jest skąd zjechać dlatego na początku majówki za Andym wybraliśmy się na Wrota Chałubińskiego, z zamiarem zjechania później przez Szpiglasową Przełęcz do Doliny 5 Stawów Polskich.

Andy ver. wiosna 2014.

Najtrudniejsze mentalnie jest te pierwsze 9 kilometrów po asfalcie do Morskiego Oka. Zgodnie z oczekiwaniami na drodze pojawili się Ci inni, których przez całą zimę nie spotykało się w Tatrach. Stąd też pytania czy na pewno jest śnieg, skąd będziemy zjeżdżać, czy wyciągi jeszcze działają… Dlatego nie zatrzymując się przy schronisku czmychnęliśmy w górę, obierając kierunek Dolinki za Mnichem.

Niezwykle dumny ze swojej zapobiegliwości wyciągnąłem krem z filtrem dlatego nie będę znów wygladał w pracy jakbym spożywał przez tydzień trunki, których zamawianie ograniczałoby się do zwrotu „najtańsze proszę, byle szybko”. Pani w czarnych tenisówkach, nieco utrudzona 30 minutowym marszem powyżej asfaltu pytała czy aby na pewno wiem co mówimy dobrodusznie jej radząc, aby nie szła wyżej granicy śniegu.

Walka żywiołów. Zimy z wiosną trwa. Nasze uzbrojenie.


Na tym zdjęciu jest parę przedmiotów westchnień i marzeń, ale o tym na razie sza!

Na szczęście w Dolince za Mnichem inny świat. Pierwszą ekipą, którą spotkaliśmy byli snowboardziści. Jeden z nich surfował po powierzchni Niżnego Stawu Staszica, wiosna – tęczowa włóczkowa czapka i bermudy… Fajny zespół. Później będziemy podziwiać jak dla reklamy jakiegoś napoju z lemonem w nazwie i uporem godnym ważnej sprawy raz po razie skacze w dół na desce, za każdym razem (poza ostatnim) zaliczając przyziemienie tyłkiem, ale wszystko w fajnym klimacie.

Wrota. Andy podpowiedział ten kierunek, ale chyba wiem, że ta myśl zakiełkowała mu w głowie… Niech zgadnę 28 grudnia 2013?

Tymczasem idziemy wyżej. Już na parkingu okazało się, że nie zabrałem fok, więc mam do wyboru tylko z buta. Śnieg jednak taki, że to nie przeszkoda. Andy dzielnie wytycza zakosy na podejściu na Wrota Chałubińskiego (2022 m.n.p.m). Przed nami z Ciemnosmreczyńskiej przełęczy zjeżdża ekipa Chłopak i Dziewczyna. Zatrzymują się w pół stoku, sprawnie się przepakowują i w górę.

Napiera Andy. Śnieg sprzyjał podchodzeniu, ale jak zawsze wyżej – warto patrzeć gdzie się stawia stopy.

Na przełęczy. Po chwili dochodzą do nas snowboardziści i jeszcze jakaś grupa turystów. Pakujemy się i my.

Już po pierwszym skręcie widzę, że jest fajnie.

Andy`emu też dzisiaj wszystko sprzyja. Ma szerokie narty i pozytywny feeling. Kręci zgrabnie. Popas na dole, piwo i w górę do szlaku na Szpiglasową Przęłecz.


W górę nieco przecinamy szlak i idziemy na wprost. Wspinaczka w butach narciarskich nie jest tym co lubię najbardziej

Andy na szlaku. Poniżej to … lazurowe, szafirowe, niebieskie, turkusowe… Pomocy plz!!! Jaki to kolor? To Staw Staszica przed chwilą obiekt surfingu snowboardzistów

Tu majówkowy tłumek, osób bardziej i mniej przyzwyczajonych do zimowych warunków i ekspozycji. Trochę ludzkich dramatów na łańcuchach. Andy sprytnie środkiem, aż pod skały. Narty na nogi i w dół. Ja ruszam w stronę łańcuchów, trochę się trzymając trochę jadąc w dół z asekuracją czekanem. Mówiąc wprost walę się w dół trochę bezładnie łomocząc narciarskimi buciorami, to jednak w miarę kontrolowany zjazd. Dziewczyna, którą mijam w dół nie bardzo wierzy. Rzucam żeby troszczyła się o siebie i trzymała mocno łańcuchów, bo z grubsza wiem co robię.

Śmiejemy się ze zdarzeń przed chwilą, kiedy dociera do mnie w trakcie zakładania nart. 

Fantastyczne warunki. Po kilku szusach widać jaka różnica w prędkości narciarza i pieszego. Ekipa, którą wspieraliśmy mentalnie jeszcze walczy z ostatnimi łańcuchami, dla nas to już małe punkciki na tle śniegu. Postanowiliśmy trawersować pod Miedzianym żeby nie tracić wysokości. Trochę spacerowania w nartach po skałach (nie chciało się zdjąć) i jesteśmy na Niedźwiedziu. Wzgórze tuż przed Schroniskiem w Stawach. 

To mały nielegal, bo szlak biegnie po drugiej stronie Wielkiego Stawu więc zastanawiamy się czy ktoś nie przywita zza kosówki, ale się udało. Schronisko, coś do picia i wiejemy, bo znów jesteśmy atrakcją dla majówkowiczów: jak dojść na Zawrat, czy dużo śniegu, czy przez Krzyżne jest bezpiecznie, skąd zjechaliśmy.

Jest godzina 17, podziwiam ludzi, że zadają zasadnicze pytania o drogę o tej porze. Despracko staramy się jeszcze wykorzystać ostatnie łachy śniegu w Litworowym Żlebie. Tu już trzeba czujnie. Środkiem biegnie potok, który przecina trasę, za chwilę musimy zdjąć narty i przedzierać się na piechotę. Andy próbuje jeszcze chwilę wykorzystać każdy metr, ale poddaje się w końcu i dochodzimy do szlaku. Przebranie butów na normalne, górskie i w dół.

Jeszcze raz tu wrócimy w tym sezonie.

2014-04-21 Kozi Wierch

Kilka zdjęć z wyjścia ze skiturowego wyjścia na Kozi Wierch. (autorzy to MisQ, większość i Andy)

W drodze do Doliny Roztoki już wiosennie. Niestety trzeba nieść cały ten bałagan na plecach. Nie wiem ile to wszystko waży. z pobieżnych wyliczeń wynika, że z 20 kg na plecach.

Czuć już i widać wiosnę, w lesie i duszy niektórych.

Tego dnia kluczowe było torowanie. Nużące i męczące. Brak mojej aktywności pozatatrzeńskiej sprawił, że jak tylko zacząłem sam torować to tempo spadało. Torować trzeba było, bo ze względu na pogodę, schodzącą nisko chmurę i niepewne prognozy w Szerokim Żlebie byliśmy sami. Pierwszą część podejścia wziął na siebie Andy, który zrobił mi to zdjęcie.

Wyżej jak to wyżej. Coraz stromiej.

Później torowanie wziął MisQ. Jemu przypadła najbardziej stroma część i najgorszy, bo nawiany śnieg. Że zniósł nasze narzekania i dociągnął do końca… Najpierw Andy ochrzanił go, że za wolno, później ja narzekałem, że za duże stopnie i nie daję rady na raz… Tak było, na co MisQ zareagował wydeptując porządniej, co oczywiście zabierało więcej czasu. Wtedy włączał się Andy. MisQ – anielska cierpliwość.

Autor najwygodniejszych stopni w akcji. Brakowało tylko oświetlenia ledowego, poza tym idealne.

Przed zjazdem ze szczytu. Pogoda była taka sobie, ale po pierwszych 50 metrach przewiało chmurę i było widać po czym jedziemy. Śnieg ciężki, lawiniska środkiem, zsuwające się mokre bryły etc. To wszystko powodowało, że nie była to łatwa jazda.

Andy zdecydował się na jazdę z czekanem (to się praktykuje na stromych stokach). Później jednak mówił, że to nie była najlepsza decyzja, w miękkim śniegu brakowało drugiego kija, a po upadku i tak daleko sie nie leci.

Po pobycie w schronisku zjeżdżamy widocznym na wprost Litworowym Żlebem. To ostatni moment i szukanie łach śniegu w kosówce. W kosówce też kończę dzisiejszy dzień, bo nie dogadaliśmy się z MisQ na temat ustąpienia miejsca i mając do wyboru ryzykowne hamowanie przez nim albo jazdę w kosówkę wybieram naturę. Kilka siniaków i na szczęście żadnej wystającej gałęzi.

W Tatrach śnieg znika w oczach. Czas myśleć o końcu sezonu.