Tatry w lecie się nam kończą, przeszliśmy większość tego co oficjalnie dostępne, oraz część tego co nieoficjalnie. Stąd pomysły z gatunku mądrych inaczej. Wyjść o 0.30 z Kuźnic ruszyć w drogę i po 18 godzinach powrócić do samochodu.
Tu było do załatwienia kilka spraw:
– wschód słońca na Świnicy
– Orla Perć w jeden dzień z Kuźnic
– Orla Perć w wersji XXL czyli z zaliczeniem dodatkowo Kasprowego Wierchu i Świnicy.
MisQ ma statyw, dzięki temu może jeszcze złapać ostatnie promienie chowającego się miesiączka za którąś z grani zachodnich.
Maszerujemy więc w górę. Będzie prawie pełnia więc szybko pada hasło: lampki zgaś! W świetle księżyca i poświacie łuny od Zakopanego jest wystarczająco jasno żeby zdobywać wysokość. Marsz bez latarek o 2 w nocy w Tatrach ma szansę się udać o ile wszyscy konsekwentnie nie używają sztucznego światła i źrenice mogą się rozszerzyć, tak aby wyraźnie rozróżniać kształty korzeni i skał. Jeśli ktoś choćby na chwilę włączy czołówkę diabli biorą tę kocią zdolność. Więc nie zdziwiło mnie kiedy Misiek zaczął pokrzykiwać w stronę dwóch mocnych czołówek, które – jak sądziliśmy wówczas – należały do Andy`ego i Lukcia.
Okrzyk „Zgaś k… tę ledę”! To nie było nic takiego w męskim świecie grupy, właściwie pieszczotliwe napomnienie. Jak się można domyśleć postaci (lubię tę formę tego słowa), właściciele czołówek, okazali się nie być Lukciem i Andym. Dwóch zupełnie nieznanych nam turystów, którzy pomimo nocnej pory podobnie jak my ruszyli w góry. Oniemiali zbierali solidne joby. Hmm… kiedy dotarliśmy do nich nastała niezręczna cisza. Przeprosiliśmy, że myśleliśmy… itd. Zapytaliśmy, gdzie idą etc. Podałem rękę pierwszemu i powiedziałem:
– Kuba.
– Leda pierwsza – przedstawił się również.
– Leda druga – wtórował mu kolega.
Spotykaliśmy się jeszcze kilkukrotnie tego dnia, za każdym razem potwierdzając, że „idą ledy”. Nie dowiedziałem się jak noszą imiona.
Twardo, zimno i bez nadzwyczajnego przekonania.
Pomimo wycieczkowego tempa wspinaczki na grań pomiędzy Kasprowym Wierchem a Świnicą dotarliśmy przed 4. Wschód słońca tego dnia miał nastać o 5.08. Nie pozostało nic innego jak poszukać osłoniętej od wiatru dziury i zlec na pół godziny żeby nie wchodzić w trudniejszy teren w ciemnościach. Kilkuminutowa drzemka i idziemy przemarznięci dalej. Po nieprzespanej nocy mam średni entuzjazm przed czekającym nas marszem.
Wschód słońca na Świnicy zobaczony.
Wschód słońca widziany ze Świnicy, wersja romantyczna by Lukcio
Inna perspektywa. Ta sama gwiazda, w tym samym momencie, widziana poprzez zmarznięte nogi Miśka, na pierwszym planie Andy, na drugim Słońce.
Gdzieś na grani Orlej Andy i jego legendarny czerwony polarek. Efekty, wyjątkowo wdzięczne zawdzięczamy guglowi
Do Kuźnic docieramy o 18.30 po dość ciężkiej przeprawie przez Orlą Perć. Jednak brak snu w nocy to nie jest dobry napęd na całodniową wędrówkę. Na szczęście jesteśmy na tyle wcześnie, że poza ostatnim fragmentem przed przełęczą Krzyżne nie ma kolejek w trudniejszych technicznie miejscach. Monotonny powrót Doliną Pańszczycy to cena za zostawienie samochodu po tej stronie grani.
Powrót samochodem jest również wyzwaniem. To już prawie 24 godziny na nogach.
Pewnie prędko nie powtórzę tego wyczynu. Jak to MisQ trafnie podsumował: po tym wyjściu nie potrzebuję sobie już niczego w Tatrach udowadniać.
Ta wycieczka była też sprawdzianem przed czekającym nas na początku sierpnia pierwszym wyjściem w Alpy, ale o tym w następnym odcinku. 🙂