2015-01-11 Kasprowy Wierch

Kiedy w Tatrach tyle śniegu, że można go zmieść na łopatkę rozwiązanie jest jedno – Kasprowy Wierch. Tak jest zwykle na początku sezonu, kiedy wszyscy wyposzczeni ciągną na Kaspro jakby byli wyznawcami kultu Wielkiego Dzwonu (tego na szczycie). Poszliśmy i my. W tej wyciecze uczestniczył Andy, MisQ i ja.

Godzina 8. Poranna krzątanina na parkingu. Żeby tu dotrzeć trzeba było wstać o 4.30. Jak ja tego nienawidzę, ale kiedy już ma się na nogach buty i narty, to senność ustępuje i włącza się tryb „krok, za krokiem”.

Dolina Goryczkowa. Dzień szarawy, wyciąg na Kasprowy jeszcze nie kursuje, spod cienkiej warstwy śniegu przebija trawa. Cała góra dla skiturowców. Wieje, ale w normie, słońce gdzieś też schowali. Cóż styczeń w Tatrach.

Jest i Mekka. Foki trzymają dobrze, więc podejście jest przyjemne.

Pogaduchy i selfie na Kasprowym.  Później fajny zjazd po twardym, ale dobrze trzymającym podkładzie. Udało się dotrzeć na nartach prawie do samochodów. To zawsze cieszy, kiedy nie trzeba nieść nart w dół. Na to jest czas w maju.

Już na dole. Zdjęcie do kampanii społecznej na rzecz wyposzczonych skiturowców „Bo śniegu było za mało”. Krew nie miała nic wspólnego z glebą, którą zaliczyliśmy z Andym próbując zjeżdżać we dwóch na jednej parze nart po oblodzonej drodze, ani z walką o wiśniówkę… przyznaję – mała inscenizacja, chociaż krew prawdziwa.

(fotki MisQ)

2014-12-28 Starorobocianski Wierch

Tego dnia zdefiniowało mi się zimno w Tatrach, ale po kolei.

Było wiadomo, że pójdziemy, ponieważ dawno nie było nas w Zachodnich wybór padł na Starorobocianski.

Szlak Doliną Chochołowska to zawsze jeden z bardziej wyczerpujących psychicznie odcinków, chłopaki na granicy załamania psychicznego, ale robią dobrą minę. 7 nudnych kilometrów sprawia, że w Zachodnich jesteśmy rzadziej niż na to zasługują.

Wyżej jest bardziej interesująco. Spotykamy Teletubisia kontemplującego świeży opad na kosówce. 

Nie dajemy się długo przekonywać, że świeży śnieżek smakuje najlepiej prosto z gałązki. 

Po wyjściu na grań od Siwego Zwornika nie mamy wielu zdjęć. Zamarzły baterie, poza tym wyjęcie ręki z rękawicy to był akt heroiczny. W kilkanaście sekund dłoń robiła się biała i doprowadzenie czucia zajmowało kolejne kilka minut. Byliśmy dobrze ubranie, ale zaczęło się robić srogo zimowo. Nie bardzo można było sobie pozwolić na błąd np. w postaci zgubienia szlaku. O to nie było trudno. Mgła ograniczyła widoczność do kilku metrów, na Starorobociańskim wiało okrutnie, w porywach do 80 km/h i temperatura spadła do – 16 st. Ruszyliśmy w stronę Kończystego Wierchu. Zupełnie nie było widać po czym się idzie, najpierw trzymaliśmy się grani, coś się jednak nie zgadzało, więc później za podpowiedzią gps-a odbiliśmy w stronę Słowacji i wreszcie dotarliśmy do szlaku. Ucieszyło mnie to.

Już na grani MisQ nagrał film, który oddaje srogi klimacik: