Tego dnia zdefiniowało mi się zimno w Tatrach, ale po kolei.
Było wiadomo, że pójdziemy, ponieważ dawno nie było nas w Zachodnich wybór padł na Starorobocianski.
Szlak Doliną Chochołowska to zawsze jeden z bardziej wyczerpujących psychicznie odcinków, chłopaki na granicy załamania psychicznego, ale robią dobrą minę. 7 nudnych kilometrów sprawia, że w Zachodnich jesteśmy rzadziej niż na to zasługują.
Wyżej jest bardziej interesująco. Spotykamy Teletubisia kontemplującego świeży opad na kosówce.
Nie dajemy się długo przekonywać, że świeży śnieżek smakuje najlepiej prosto z gałązki.
Po wyjściu na grań od Siwego Zwornika nie mamy wielu zdjęć. Zamarzły baterie, poza tym wyjęcie ręki z rękawicy to był akt heroiczny. W kilkanaście sekund dłoń robiła się biała i doprowadzenie czucia zajmowało kolejne kilka minut. Byliśmy dobrze ubranie, ale zaczęło się robić srogo zimowo. Nie bardzo można było sobie pozwolić na błąd np. w postaci zgubienia szlaku. O to nie było trudno. Mgła ograniczyła widoczność do kilku metrów, na Starorobociańskim wiało okrutnie, w porywach do 80 km/h i temperatura spadła do – 16 st. Ruszyliśmy w stronę Kończystego Wierchu. Zupełnie nie było widać po czym się idzie, najpierw trzymaliśmy się grani, coś się jednak nie zgadzało, więc później za podpowiedzią gps-a odbiliśmy w stronę Słowacji i wreszcie dotarliśmy do szlaku. Ucieszyło mnie to.
Już na grani MisQ nagrał film, który oddaje srogi klimacik: