2015-05-01_Krzyżne

Tak jak podobny jest scenariusz wycieczek, tak inna jest każda z nich. To chyba jeden z głównych motorów, który każe ruszyć cztery litery z łóżka o godz. 4 rano. Owszem benefitów jest sporo: góry, frajda z wysiłku, ryzyko, satysfakcja z tego, że się dało radę. To prawda, jednak równie pociągające jest to, że za powtarzalny scenariusz za każdym razem realizowany jest inaczej. Raz się komuś chce bardziej, komuś mniej, ktoś ma głupawkę, a ktoś kryzys za kryzysem.

Tą wycieczkę zapamiętam ciąg śmiesznych sytuacji, a zdobywanie wysokości, zjazd coś co wyszło przy okazji.

Start z Brzezin. Pokrywa śnieżna na tej wysokości … bywa. Lukcio przeprawia się przez potok. Po prawej dwóch dzielnych chłopaków podąża za tatą w stronę Doliny Gąsienicowej, my za chwilę nieco zbaczamy.

Poszukiwania śniegu trwają. Obejście złamanego drzewa bez ściągania nart nie do końca się udało. Musiałem się wygrzebać z gałęzi.

Krzyżne, krzyżowanie nart itd… Po lewej Andy, u góry MisQ, po prawej Lukcio. Moja pantera, tygrys lub lampart na dole. Jak widać biały jest umownym kolorem śniegu. 

Wspomniałem, że nieco zboczyliśmy? Wspomniałem, więc zasadnicze pytanie: gdzie do cholery jesteśmy i jak dotrzeć do zielonego szlaku.

Wbrew pozorom nie doszło do przemocy. Andy nieco wysunął… środek ciężkości za podstawę i ku uciesze Lukcia i Miśka rąbnął na śnieg. Swoją drogą to ciekawe jak dużo radości dają takie proste gagi, np. kiedy kolega spadnie z gałęzi.

Dolina Pańszczycy. Zaczyna wiać i padać, pałatki się przydają. Czerwony Staw już się wyłonił spod śniegu. Maj.

Nie pamiętam co w tej chwili ubawiło Lukcia, ale na to wyjście to ciąg głupawki.

Misiek też nie trzyma pokerowej twarzy.

Na przełęczy czas na hasanie. Wieje, ale już nie pada i wyłania się słońce. Udało się w całości podejść na nartach. Nie było za stromo, a dobrze trzymający śnieg dawał wsparcie.

Tu kończy się Orla Perć. My nie wybieramy się do D5SP, tylko w druga stronę.

Juhuuuu… Słoneczko, trochę świeżego śniegu i cała dolina dla nas. Nie warto się czasami przejmować prognozami. 

Sunie Misiek, Lukcio obserwuje.

W końcu docieramy do czerwonego szlaku. Walka w kosówce i zejście z przyjemnym, wieczornym popasem nad Pańszczyckim Potokiem.

2015-04-27_Lodowa Przełęcz i Czerwona Ławka

Końcówka kwietnia gorąca, śnieg znika w oczach. Andy i Lukcio, którzy specjalizują się w wyszukiwaniu zjazdów na Słowacji zaproponowali Lodową Przełęcz (2376 m n.p.m.).

Na dole wiosna. Nie załapałem się na krokusy w Chochołowskiej (bez żalu), wolę te, bez tłumu.

Wciągamy się kolejką na Hrebienok. Nasza trasa wiedzie dzisiaj Studeną Doliną do Chaty Tery`ego i w stronę Lodowej Przełęczy (Sedelko) 2375 m n. p. m. Zjazd drogą podejścia i podejście na Czerwoną Ławkę (2352). Powrót Doliną Staroleśną.


Andy wypatruje śniegu. Wypatrzył więc możemy iść.

Tatry Słowackie oferują coś, czego po naszej stronie jest mniej – przestrzeń. Dolinka pod Sedelkiem, i żleb do Lodowej Przełęczy.

Jak wiadomo srebrna taśma jest dobra na wszystko. Podczas naszych eskapad służyła głównie do klejenia łamanych kijów, zastępowała urwany pasek w bucie, zgubioną klamrę oraz mocowania czekanów do kijków podczas stromych zjazdów. Od pewnego czasu moje wysłużone komperdele explorer contour trzymały się głównie na taśmie. Tym razem jeden z segmentów postanowił się oddzielić od pozostałych. Straciłem tu kilka minut na wyrywaniu go z głębokiego śniegu. W końcu udało się go wyciągnąć i naprawić… srebrną taśmą.

Dolina pod Lodową Przełęczą. Tu będziemy szusować. Na dole żlebu widać sylwetkę skiturowca. Zjazd przyjemny, momentami dość czujny, bo górna warstwa była mało związana, na dole kierujemy się w stronę Czerwonej Ławki. 


Podejście na Czerwoną Ławkę. Stromo, zwłaszcza u góry. Ten szlak jest uważany za jedno z trudniejszych turystycznych podejść po słowackiej stronie, moim zdaniem taka opinia związana jest tylko z ekspozycją, bo technicznie prezentuje średnią trudność. Nie chciałbym tędy podchodzić bez asekuracji jeśli śniegi byłyby betonowe, ale tego dnia łatwo można było wybić stopień, a raki i czekan dawały dużą stabilność.

Na Czerwonej Ławce. Zjazd nie wygląda na trudna. Śnieg jest miękki, firnowaty co daje dobrą kontrolę w stromych miejscach. Szuuuu… na dół. Zdjęcia MisQ i Lukcio.

Na dole miałem jeszcze niezłą przygodę. Już u wylotu Doliny Staroleśnej zjeżdżaliśmy wąską ścieżką w lesie wypatrując czy śnieg się nie skończy. Trochę mnie poniosła zabawa i jadąc dość szybko za Lukciem późno się zorientowałem, że w śniegu jest kilkumetrowa przerwa. Lukcio się zatrzymał, ja już nie miałem miejsca. Do wyboru zostało mi zatrzymanie się na nim lub przejazd, a właściwie przelot nad nadbrzeżem potoku i próba zatrzymania gdzieś dalej. Wybrałem druga opcję, odchyliłem się żeby czuby nart nie zahaczyły o kamień i szurnąłem górą dolatując do łachy śniegu, gdzie mogłem postawić narty w poprzek. Uff… Udało się, nawet rysy w nartach nie były głębokie.

Na dół dotarliśmy w strugach deszczu z poczuciem dobrze spędzonego dnia.

 

2015-04-16_Świnicka, Karb i Zawrat

Zima się wreszcie rozkręciła w kwietniu. Wziąłem dzień wolnego w środku tygodnia i szurnęliśmy do Zakopanego. Klasyk zjazdowy – trzy przełęcze  Świnicka, Karb i Zawrat. To zjazdy wycenione w trudności na 2. Super, jest już adrenalina, bo stromo, ale z ciągle rosnącym doświadczeniem i (mam nadzieję) umiejętnościami powinniśmy sobie z tym poradzić. Tym bardziej, że nie miało być jakoś szczególnie betonowo. Wciągnęlliśmy się kolejką żeby zaoszczędzić czas i siły na trzy przełęcze. 

Grzbietem w stronę Świnickiej Przełęczy

Przełęcz Świnicka jednak mocno mnie tego dnia zweryfikowała. Z Kasprowego przez Beskid sprawnie dotarliśmy do nawisu nad przełęczą. Nawis jest tu normą w zimie, więc się go spodziewałem, nie spodziewałem się, że będzie tak twardo.

Na Świnickiej Przełęczy. Oglądanie zjazdu żlebem. Widać nawis, który tak nieelegancko potraktował mnie i Andy`ego

Lukcio sprawnie przejechał nawis, ja wydygałem i postanowiłem opuścić narty poniżej… rany, zajęło mi to wieczność, o stylu gramolenia się nie wspomnę, no i popełniłem błąd, duży błąd. Nie usztywniłem buta do pozycji „zjazd”. W pierwszym zakręcie przeniosłem ciężar na buta, a but się pochylił i tyle. Skrętu nie było. Wykonałem całkiem ładnego fikołka i stanąłem na nartach. Samo się zrobiło, a to niezły wyczyn w takim stromym żlebie…

Andy`emu poszło równie słabo. Stojąc już w żlebie zastanawiając się co się wydarzyło z moim fikołkiem zobaczyłem jak leci narta, a powyżej właściciel sunie na mnie żwawo. Nie zdążyłem zwiać, więc żeby nie polecieć razem opuściłem dolną nartę, zaparłem się jak umiałem. Udało się, układ ustał i Andy miał się czego łapać. Po tym upokorzeniu i lekcji pokory dalej już było tylko lepiej. 

Karb poszedł gładko. Zmyliśmy część hańby.

Teraz kolej Zawrat, który tak mnie źle potraktował kilka tygodni temu. Od dwóch tygodni sporo trenowałem na rowerze i zacząłem czuć więcej mocy. Po raz pierwszy udało mi się w całości podejść na nartach próg do Zmarzłego Stawu.

Po południu śnieg „puścił”, zapowiadało się fajne podejście i przyjemny zjazd. Ludzi prawie nie ma, zalety wędrówki w środku tygodnia

Zawrat stawiał się tylko na samej górze, właściwie nie sam Zawratowy Żleb tylko skały wystające spod śniegu, przez które trzeba było jakoś się przecisnąć. Poniżej jechało się super i z poczuciem, że poranna porażka została trochę przykryta dwoma fajnymi zjazdami zjechaliśmy do Gąsienicowej i dalej starą nartostradą do Kuźnic.

Przed zjazdem z Zawratu. Animusz wrócił.

2015-04-06_Grześ

Lany, a właściwie sypany, poniedziałek. Sypało przez ostatnie dni więc pojawił się puch. Nie dało się operować wyżej więc wybraliśmy względnie bezpiecznego Grzesia i hasanie po lesie. Trafiliśmy na jedne z najlepszych warunków ever. Mało ludzi, mnóstwo śniegu. Nie dało się jeździć po cichu… więc pokrzykiwania juhuuu! dobiegały zza co drugiego drzewa, po każdym skręcie w którym wciskało w skręt. Czułem się jak Muminek na chmurkach wyczarowanych ze skorupek z jajek.

Chochołowska pusta, cała nasza.

Wycieczka niedaleka, nastawieni na hasanie. Tu z Lukciem w Dolinie Chochołowskiej.

Tę gałąź narciarstwa wytyczyli Maklakiewicz z Himilsbachem

Bajka, bajeczka, puch, puszek i gęby w zachwycie przez cały dzień.

Przepak na Grzesiu i w dół… Dzisiaj nie było czasu robić zdjęć, liczyła się jaaaaaaazdaaaa.

2015-04-04_Kasprowy Wierch

Zacząłem coś robić po porażce na Zawraciku, więc pomysł MisQ żebyśmy lany poniedziałek spędzili na skiturach był dla mnie jak najbardziej. Kasprowy Wierch dlatego, że była lawinowa „trójka” i to nie na wyrost. W ostatnich dniach spadło z 20-30 cm więc obiecywaliśmy sobie jazdę po puchu. 

Przepak i selfie przed wyruszeniem w górę. Śnieg, śnieżek wokół… 

Podejście nartostradą to klasyk podejścia na Kasprowy. Osobiście wolę iść przez Dolinę Jaworzynki, ale umówiliśmy się, że tamtędy będzie zjazd.

Dalej nartostradą i brzegiem trasy. Szybka decyzja. Kasprowy poczeka, a zjedziemy z Pośredniego Goryczkowego (gdzieś za moimi plecami). Trudno uwierzyć na podstawie tego zdjęcia, ale na szczycie dopadła nas chmura i solidny opad śniegu, więc pierwszy zjazd odbył się z nieustającym pytaniem – gdzie jedziemy? W lewo, w prawo… Trudno się zgubić w Goryczkowej więc i nam się nie udało. Zjechaliśmy i podeszliśmy ponownie na Kasprowy.

To Wielkanoc więc na szczycie MisQ wyjął dwa kurczaki. Ten po lewej to MisQ, po prawej ja. Za nami rozmazany grzbiet Beskidu.

Dzwon, obserwatorium. Klasyk, ilość śniegu, wiosenne słońce usprawiedliwiają oszołomienie. Za chwilę w dół. Przeciskamy się pod linką żeby złapać trochę głębokiego i świeżego. Fantastyczne 300 metrów zjazdu, dojeżdżamy do ubitego (przygotowanego stoku) i szybciochem wydostajemy się znów poza trasę. 

Gdzieś pod Zielonymi Turniami i Uhrociem Kasprowym trochę naszego śladu. 

MisQ zdobywca w pożegnalnej focie. Teraz jeszcze „starą” nartostradą fantastyczny zjazd po świeżym śniegu i na parking. Blitz Krieg – o 16.30 w samochodzie.

2015-03-21_W stronę Zawraciku

Zawrat, Zawracik to punkt zwrotny i tak też było. Brak treningu spowodował, że to wyjście w Słowackie Tatry wspominam jak najgorzej. Podjechaliśmy kolejką na Hrebeniok, piękne widoki i kompletna wata w nogach. Sił starczyło mi żeby podejść do Zbójnickiej Chaty. Tam powiedziałem chłopakom – Na ra i wróciłem z mocnym postanowieniem treningu. Bo to nie ma po co wchodzić w żleb jeśli na górze nie ma już siły żeby zjechać. To ani przyjemne, ani bezpieczne i dla mnie i dla ekipy.

Po Słowackiej stronie jak w Dolomitach

Chłopaki na podejściu.