2016-02-27 Zawarat i Kasprowy Wierch

Kto chodzi ten ma. Trzeba było dwóch dni działalności w słabych warunkach żeby trafić na ten dzień. Słońce, – 3 st. Andy nie mógł jechać, za to dołączyli koledzy Łukasza, z którymi już kiedyś skiturowaliśmy Tomek i Mateusz. W planie mieliśmy klasyk klasyków: o Zawracie mówi się, że jeśli chcesz być uznany za skiturowca, to powinieneś zjechać z tej przełęczy.

W dobrych warunkach śniegowych to nic trudnego, ale w ubiegłym roku raz już dostałem nauczkę. No ale nie uprzedzajmy faktów…

Podejście przez Polanę Jaworzynki (foto Lukcio). Bajeczka. Śniegu ciągle w Tatrach niewiele (liczę na marcowe opady), ale idziemy i michy się cieszą.

Na tafli Czarnego Stawu Gąsienicowego Mateusz i Lukcio.

Powyżej Czarnego Stawu jest taki próg. Podejście na niego na nartach jest dla mnie wyznacznikiem techniki podejścia, siły i warunków śniegowych. Tego dnia nikt z nas nie podszedł. Załóżmy, że wszyscy z powodu nikłej pokrywy.

Na progu Zmarzłego Stawu (jest tam pod śniegiem). No a przed nami droga na Zawrat. Na nartach da się podejść do połowy widocznego po środku fotografii żlebu. Nadludzie wchodzą na przełęcz bez ściągania nart, ja w wolę w połowie zamienić kij na czekan.


MisQ w żlebie. 

Śnieg w żlebie wygląda na fajny, nie jest ani za miękko ani za twardo, nie przepada, nie pęka. Widzimy tylko jeden ślad zjazdu, za chwilę (po naszym zjeździe) będzie tu wyglądać jakby stado wygłodniałych dzików wpadło w kartoflisko. Zawsze mam trochę wyrzutów sumienia zawalając śniegiem wybite przez piechurów stopnie. Niestety nie zawsze da się tego nie zrobić, bo zwykle droga podejścia idzie środkiem żlebu (lawinowo słusznie) lub trawersuje. Pocieszam się, że wiatr uporządkuje sprawy w kilkanaście minut.

Selfie by MisQ. Wbrew pozorom chłopaki cieszyli się z tego, że są na Zawracie 😉

I już w komplecie (selfie by Lukcio)

Przepak, zapinanie butów, ściaganie fok i spojrzenie w dół. Łapię tradycyjny dygot przed stromym zjazdem. Liczę sobie do 10 i przypominam jak tędy wielokrotnie zjeżdżałem. Jest to coś niesamowitego – odważyć się na pierwszy skręt i wszystko magicznie mija. Znowu potrafię jechać na nartach, tym bardziej, że śnieg jest znakomity i można jechać płynnymi skrętami. Zjazd nie jest długi, ale warto jest się wspinać cały dzień. Czeka nas jeszcze próg ze Zmarzłego Stawu. Przypominam sobie jakie to było wyzwanie jeszcze kilka lat temu. Wąsko, kamienie i lód. Dzisiaj robimy to w dość sprawnie.

Popas już w Gąsienicowej. Nie ma warunków do zjazdu starą nartostradą. MisQ robi selfie, Mateusz i Tomek oceniają jak daleko na ten Kasprowy.

Zapada decyzja – jeszcze jedno podejście na Kasprowy Wierch i zjazd przez Dolinę Goryczkową, jest dość wcześnie i poza tym, że jestem dość konkretnie wyrypany to nie mam argumentów przeciw. Idziemy więc. Na górze jest już mało ludzi i wieje. Na szczęście już tylko łatwy zjazd po stoku. Zjeżdżamy najpierw po trasie na chwilę zbaczając tylko na nieubity teren. Dobra decyzja. Cudowne 500 metrów. Później bez problemów docieramy na nartach do Kuźnic i dalej aż do zaparkowanych samochodów.

2016-02-20 W stronę Gładkiej

Na stronie KW Kraków ktoś napisał, że czekanie na puch w Tatrach jest jak oczekiwanie surfera na wielką falę na …brzegu Bałtyku. Ten rok jest szczególnie dla wytrwałych i zdeterminowanych. 3 stopień zagrożenia (a o taki był tego dnia) sugeruje, że w śniegu w górach tony… I tak jest, ale tylko tu i ówdzie. Nie ma podkładu. Kosówka dziarsko pręży się ponad śnieg, kamienie czyhają tylko na ślizgi i krawędzie. 

Ponieważ MisQ był od piątku w Dolinie 5 Stawów to postanowiliśmy podziałać tutaj, a dokładniej wejść do Doliny 5 Stawów i zobaczyć co dalej. Od Palenicy asfalt ledwo liźnięty białym, szlak wzdłuż Roztoki biały i kamienisty. Śniegu naprawdę niewiele, dlatego zdecydowaliśmy się iść przez Siklawę. Szlak zdecydowanie w zimie nie zalecany, ma na koncie kilka ofiar, ale tak po prawdzie przy tej ilości śniegu czujny jest tam tylko jeden 50 metrowy odcinek. Śnieg jednak padał i na dodatek wiało w ciągu ostatnich dwóch dób.

W D5SP wyjaśniło się niewiele więcej, zrezygnowaliśmy z Koziego Wierchu, okazałe zsuwy w Szerokim Żlebie ostudziły entuzjazm, tym bardziej, ze wyglądało, że górna warstwa pojechała bez ingerencji człowieka. Zsuw to taka lawina o ograniczonym rozmiarze. Zasypać nie zasypie, ale może nieźle sponiewierać jeśli po drodze trafi się na skały lub drzewa. 

Wybraliśmy drugi obiekt – Gładką Przełęcz. Z daleka było widać nawisy na grani, ale ruszyliśmy w tamtą stronę z zamiarem zdecydowania u podnóża. Kiedy zbliżyliśmy się na 200 – 300 metrów zeszła chmura. Jedynym rozsądnym wyjściem przy takim stanie śniegu był odwrót. Lepszy dobry odwrót niż jego brak kiedy trzeba.

A tak to wyglądało z perspektywy MisQ, który przez chwilę nas obserwował spod szczytu Koziego (zawrócił, zapewne rozsądnie). Gładka Przełęcz to ta najbardziej po prawej. Za nią czai się chmura, która powiedziała nam w „dowidzenia” w imieniu bardziej ambitnych celów tatrzańskich tego dnia.

Posiadówa w Schronisku, pogaduchy z Patrycją, która uczestniczyła w kursie skiturowym i jedziemy w dół. Wybraliśmy litworowy żleb, a właściwie kluczenie pomiędzy kosówką. Nie było to zbyt spektakularne zdarzenie narciarskie. Mieliśmy się zatrzymać przy szałasach, ale lenistwo kazało pojechać dalej szlakiem. 

Moje amaruqi zapłaciły za to sporą wyrwą, ucierpiały też atomiki Andy`ego. Nasz stały serwisant, starszy Pan i szczególarz bardzo się ucieszył. 

Ech skitury w polskich pięknych Tatrach. Nie dało się nigdzie wejść, a pod wieczór było tak.