2016-07-26_Kurs Taternicki cz. 1

O tym, że trzeba rozwijać swoje umiejętności i wiedzę poruszania się w górach poza utartymi szlakami wiedziałem od dawna, w maju postanowiłem, że trzeba wygospodarować dwa tygodnie i zrealizować kurs wg. zaleceń PZA. Wcześniej jednak w grudniu ub. roku pojechałem do Roztoki, gdzie imprezę organizowała szkoła wspinaczkowa Kilimanjaro. Chciałem zapytać Szymona (Wojtka Szymanderę) czy to warto robić taki kurs oraz, z którym instruktorem. Polecił między innymi Roberta „Roko” Rokowskiego, teraz pozostało znaleźć termy i jeszcze dwóch chętnych. W maju, w klubie (KW Kraków) zgadaliśmy się z Darkiem i Baśką, że też chcą i że również na krótkiej liście instruktorów mają „Roko”. Wszystko zaczęło się kleić… poza pogodą.

Ostatecznie ruszyliśmy. Pierwszy dzień to techniki autoratownictwa ćwiczone w … Dolinie Bolechowickiej. Dużo przydatnej wiedzy.

W Tatry pojechaliśmy następnego dnia. Rozpoczęliśmy od Środkowego Żebra Skrajnego Granatu. Tempo, tempo… Robert stawia na sprawność i szybkość oraz praktyczne zastosowanie wiedzy i reguł. Praktyka przed teorią. Nie udało Ci się idealnie osadzić frienda? Włóż drugi. Jest łatwo? Szanuj sprzęt… Na dodatek od początku „Roko” zaznaczył „ja się lubię wspinać” i to widać. Każda okazja jest dobra żeby pójść w górę i nie omijać trudności. Środkowe Żebro poszło dość sprawnie. Wieczorem kolejne ćwiczenia z autoratownictwa i budowania stanowisk

P60729104022

 

Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Robert próbuje ominąć inny zespół w „piątkowym” Zacięciu Kusiona… w butach podejściowych. No ale jeśli ktoś na rozgrzewkę robi drogi 6.1 lub 6.2 to proste 5 jest dla niego bardzo proste.

DSCF3808_edited

 

Poranne dojścia pod ścianę dają możliwość podziwiania. Tu w Zmarzłym Stawie przegląda się przełęcz Zawrat.

Cele drugiego dnia leżą na południowej ścianie Zamarłej Turni. To legendarne miejsce w Tatrach i polskim taternictwie. Na początku ubiegłego wieku uchodziła za najtrudniejszą w Tatrach, a później jej przejście było ważnym osiągnięciem w portfolio liczącego się taternika. Wiele razy czy to z Pustej Dolinki, czy z Orlej Perci spoglądałem na te niedostępne ściany i zastanawiałem się jak emocjonujące może być wspinanie się po tej szarej płycie. Dzisiaj miałem to sprawdzić. Zaczęliśmy od drogi Festiwal Granitu (V).

Początkowo nietrudno. Robert poszedł przodem i powiesił przeloty na kluczowym „powietrznym” trawersie. To niezbyt trudne technicznie miejsce, ale brak wyraźnych stopni i konieczność zawiśnięcia na na chwytach, stawiając stopy „na tarcie” to spore wyzwanie dla psychiki. Zwłaszcza kiedy wisi się w lufie ze 100 metrów nad ziemią. Cieszę się, że miałem okazję być w Sokolikach wcześniej mam zaufanie do tarcia. Granit to granit, nie śliski jurajski wapień. Udaje się poprowadzić ten wyciąg i uzyskać trochę pewności siebie.

DSCF38392

Zjazd z Zamarłej. Buty trzymają dobrze, ale są „dobrze” dopasowane i na zjeździe trzeba je poluzować. Zawsze obawiam się, że mi się zsuną ze stopy.

Zjeżdżamy w dół. W tym czasie… kruki podkradły się do naszych plecaków, otworzyły zamki błyskawiczne i okradły plecaki. Mnie zeżarły batonik i przeglądnęły portfel. Instruktorowi z sąsiedniego zespołu ukradły 40 zł. Są takie sprytne, że nawet trudno się złościć.

Tym bardziej, że przed nami drugi cel tego dnia droga „Lewi Wrześniacy” (IV+). Tu już widać, że się oswajamy z ekspozycją. Droga idzie sprawnie. 

DSCF3824n
Darek pod Lewymi Wrześniakami.

Ostatniego dnia tej części kursu idziemy na Północny Filar Świnicy. Tego dnia wspinaczki nie było za dużo. Trudności techniczne umiarkowane, ale fizycznie wyczerpujące zwłaszcza, że prowadziłem wszystkie wyciągi w swoim zespole. Ciągnięcie przesztywnionej liny przez połogie trawy i płyty… Lepiej było iść na lotnej.
DSCF3852_edited

Tak zapamiętałem przebieg drogi.

W trakcie tego dnia po raz kolejny przekonałem się również czym mogą być góry i na czym polega różnica pomiędzy sportami boiska (wspinaczka skałkowa, gry zespołowe) a sportami przestrzeni (taternictwo, żeglarstwo, lotnie). Robert, który jest również pracownikiem naukowym krakowskiego AWF wyjaśnił to prosto. Ze sportów boiska możesz się wycofać kiedy chcesz, w sportach przestrzeni musisz dokończyć grę… niezależnie od tego czy masz ochotę, czy pada, wieje, boli.

No więc tuż przed szczytem zmaterializował się „przestrzenny” charakter wspinania w Tatrach. W ostatnim kominku przed szczytem spotkaliśmy jakiś zespół, który obszedł dolną część drogi trawiastym zachodem. Trzeba było na nich poczekać, a poruszali się jakby tu określić… bez gracji, czyli ładowali po czym wlezie nie patrząc co się dzieje z kamieniami. Doświadczyła tego Baśka, która znalazła się w kluczowym momencie kominka. W jej kask uderzył kamień wielkości grubego telefonu komórkowego. 

P60731193115

Tak wyglądał kask po uderzeniu niewielkiego kamienia zrzuconego przez poprzedzający zespół

Dokładnie w tym samym momencie spadły pierwsze krople deszczu i zaczęło grzmieć. Trudność wyciągu wzrosła gwałtownie w ciągu kilku sekund. Do tego burza na grani. Biegłem na czworaka po trójkowym wyciągu ciągnąć coraz cięższą od wody linę. Szybko na grań. Darka ściągałem używając do asekuracji bloku skalnego. Robert najpierw bezpiecznie wyekspediował Baśkę, później pomógł nam. Liny do plecaka i bez ściągania butów wspinaczkowych w dół po trawach do szlaku turystycznego. Rozlegające się coraz bliżej grzmoty były naturalnym dopingiem. Wreszcie ze 100 metrów pod granią można ubrać zwykłe buty i ruszyć w dół. Burza mocno postraszyła, ale koniec końców, gdy byliśmy już na przełęczy odpuściła. Kolejna kursowa nauczka. Prosta droga w deszczu staje się mocnym wyzwaniem. Tarcie nie działa, trzeba szukać pewnych chwytów i stopni. Dobrze mieć zapas umiejętności, a więc w skały „robić metry”. 

W tym momencie mieliśmy za sobą 1/3 kursu. Druga część miała się odbyć w Alpach – cel Chamonix.

2016.07.10_Załupa H na Zadnim Kościelcu

Załupa H to fajna, krótka wycieczka wspinaczkowa na Zadnim Kościelcu. Droga o trudnościach II/III. Nie udało nam się jej zrobić w zimie podeszliśmy więc w lecie. Szedłem z Lukciem, Misiek z Andym. 

Kiedy podchodzimy to jakiś zespół jest już w ścianie, a drugi czeka poniżej więc pomimo wcześniejszego wyjazdu z Krakowa zaliczamy godzinny postój. Załupa jest znana z tego, że zbiera kamienie lecące z góry więc nie zaleca się żeby zespołów w ścianie było zbyt wiele czekanie się więc przedłuża tym bardziej, że zespołom przed nami nie szło za dobrze (czytaj za szybko). 

Czekanie, czekanie… Fot. Misiek

Na stanowisku z Lukciem. Fot. Misiek

13776019_1113641575370568_6910406573960636306_n,

Lukcio asekuruje.
P60710153914

Tym razem czekanie na górze na Miśka i Andyego. Nie szliśmy ostatniego wyciągu pełnego skalnego rumoszu zanim chłopaki do nas nie dołączyli. Zbyt łatwo zrzucić coś w dół.

W samej ścianie 4 wyciągi, dobrze asekurowalne. Po 2 godzinach było już po robocie. Zejście z Kościelcowej Przełęczy. Ze względu na późną porę rezygnujemy z Drogi Gnojka prowadzącej na Kościelec.

2016-06-25_Środkowe Żebro Skrajnego Granatu

Szukałem jakiegoś dobrego celu na pierwszą kilkuwyciągową drogę w Tatrach, takie rozruszanie przed kursem. Różne warianty wchodziły w grę, ostatecznie jednak Baśka zasięgnęła języka u znajomego ratownika i poradził Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Proste technicznie (maks V-, ale raczej IV), proste nawigacyjnie i ma tylko 6 wyciągów, w sam raz dla kogoś, kto najprawdopodobniej będzie się guzdrał. Drugi zespół stanowili Misiek i Andy.

Nocleg znalazłem w schronisku PZA Betlejemce na Hali Gąsienicowej. 

Z Zakopanego ruszamy po 20 drogą przez Boczań i tu spotyka mnie ciekawa przygoda. Po skrzyżowaniu ze szlakiem na Nosal dostrzegam niezbyt sprawnie poruszającą się parę. Zapada zmrok więc nie widać dobrze szczegółów. Widok turystów, którzy doznali niewielkich urazów albo (częściej) fizycznie nie są przygotowani do marszu po górach nie jest rzadki. Zwykle nie potrzebują pomocy, parę razy zdarzało się częstować ich lekami przeciwbólowymi, plastrami lub bandażami. Coś niepokojącego było w tej parze, postanowiłem pożyczyć im czołówkę, podszedłem bliżej. Tym razem czołówka nie wystarczyłaby. Przysiedli na leżącej belce, on lat 83, ze sporym brzuchem, dyszy ciężko, ona młodsza (74), sprawniejsza, ale z niepokojem spogląda na swojego męża. Powiedziałem, że ich sprowadzę te 2 km w dół, bo tu nierówności sporo, oni bez światła, wyczerpani na śliskich kamieniach. Chętnie przyjęli ofertę, więc po chwili kroczyliśmy w dół. Szpejarki w moim plecaku służyły im za poręcze, statecznie, krok po kroku. W drodze byli od 13 godzin. Wjechali na Kasprowy Wierch kolejką i korzystając z pięknej pogody postanowili zejść samodzielnie przez Halę Gąsienicową. Starszy pan był lekarzem, jak stwierdził po raz ostatni postanowił zobaczyć góry, po których wędrował przed laty. Rozbroiło mnie, przypominał mi ojca, wiek, profesja, nutka nieporadności…

Szło się jednak co raz gorzej. Szarówka zmieniła się w noc w lesie. Najpierw poprosiłem o pomoc parę z Ukrainy, którzy wzięli starszych Państwa pod ramiona, za chwilę do naszego konduktu dołączyli wspinacze także zmierzający do Betlejemki (co niesamowite poznaliśmy się w skałach pod Krakowem kilka dni wcześniej). Z panem było jednak gorzej z kroku na krok.  Buty ślizgały mu się na kamieniach i korzeniach, drżał i ciężko łapał powietrze. Zadzwoniłem więc do TOPR. Ratownik dyżurny wypytał o lokalizację i poradził żeby kontynuować to co robimy. Samochód nie dojedzie w to miejsce szlaku, a podróż quadem mogłaby być równie ciężka jak zejście. Od czasu kiedy zaczęliśmy pokonywanie 2 kilometrowego odcinka minęło półtorej godziny, do mostu nad Bystrą w Kuźnicach pozostało ciągle z 500 metrów. Grubo po 22 udało się dotrzeć, parę zostawiłem pod opieką Ukraińców, poinformowałem TOPR i ponownie ruszyliśmy w stronę Hali Gąsienicowej.

P60625053616

Przez okno Betlejemki – rano pogoda i prognozy były obiecujące.

Ruszyliśmy około 7 w stronę Czarnego Stawu i dalej szlakiem na Granaty, który należy opuścić wyraźną ścieżką. Zaopatrzeni w topo i zdjęcia dość szybko trafiliśmy pod formację. Miejsce startu wydawało się oczywiste. Ktoś jednak poddał w wątpliwość czy to tu… No i się zaczęło poszukiwanie. Po 45 minutach uznałem, że startuję niezależnie od tego czy się zgodzimy, że jesteśmy w dobrym miejscu. Pierwsze metry wyglądały łatwo, więc gdybym się gdzieś zapchał to założę taśmę czy repsznur i zjadę. 

13590280_1107827612618631_1090689043592774259_n

 

Andy rozgląda się, czy rzeczywiście jesteśmy we właściwym miejscu. Fotki Misiek.

13645153_1107827652618627_4779116137807646309_n

No to startujemy.

Okazało się, że start był w dobrym miejscu, może zaczęliśmy nieco za wysoko, ale po wspięciu się na grań pojawił się pierwszy hak. Dobra nasza. Później szło sprawnie. Wyciągi prowadziliśmy z Baśką na zmianę, „piątkowe” Zacięcie Kusiona okazało się tylko jednym ruchem wymagającym lepszego stanięcia na stopach, poza tym nie było większych trudności, dobre stanie, dobre chwyty, sucho, a stanowiska na przygotowanych pętlach, hakach lub spitach – wiadomo to droga kursowa. Dowiedziałem się jednak kilku dla nowicjusza cennych rzeczy:

po pierwsze, że nie warto na siłę przedłużać wyciągów, bo uzyskane kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów zemszczą się tzw. „przesztywnieniem” liny – to takie zjawisko kiedy wskutek załamania liny na przelotach i skale siła tarcia jest tak duża, że utrudnia a czasami nawet uniemożliwia poruszanie się dalej

po drugie, że jeśli w zespole są osoby, które znają procedury prowadzenia wyciągu i działania asekuranta komunikacja słowna nie jest niezbędna. Tak też było na tej drodze – potok wypływający ze Zmarzłego Stawu skutecznie zagłuszał komendy. Już na drugim wyciągu udało się całkiem sprawnie poruszać bez kontaktu wzrokowego i głosowego, czytając tylko z napięcia liny, prędkości jej wybierania etc. 

13654319_1107827822618610_1405680853271309535_n

Misiek z Andym po ostatnim wyciągu, stanowisko przy szlaku, zdejmujemy szpej i stamtąd już szlakiem w dół do Kuźnic. 

2016-06-10/11/12_Góry Sokole

DSC_0009

Radość po poprowadzeniu pierwszej VI 🙂 Płyta Kurczaba na Jastrzębiej Turni. Zdjęcie Ola Tyrna.

Klubowy wyjazd na wspinanie w granicie. Właśnie zmieniłem buty wspinaczkowe na mniejsze i z lepszą podeszwą  bo simondy się rozczłapały. Ale to było dziwne uczucia. Przed tym wyjazdem swobodnie czułem się na drogach o wycenie V, wchodziły też V+. Pierwsza droga to wielkie zdziwienie, niby piątka, ale kto ukradł klamy (wygodne chwyty). Przyzwyczajeni do jurajskiego śliskiego wapienia nie umieliśmy wykorzystać potężnego tarcia granitu.

 

Z drogi na drogę podobało mi się coraz bardziej. Wszystko trzymało! Wieczorem drugiego dnia poszliśmy z Melonem pod Jastrzębią Turnię. Ola i Melon to świetni wspinacze, kiedy się na nich patrzy to wygląda na to, że drogi ich nie prezentują wielkich trudności. Spokój, płynne ruchy, sekwencje ruchów. Dopiero, kiedy próbujesz się „wstawić” w taką drogę okazuje się, że to złudne, bardzo złudne. 

Najpierw poprowadziłem Kancik Jastrzębiej (V+). Puścił bez problemu. Ola „kazała” mi spróbować „Płytę Kurczaba”, a co tam. Gładka ściana, rozsądna asekuracja więc potencjalny lot nie powinien być bolesna. I poszło 🙂 Poza jednym momentem, w którym należało stanąć na maleńkich kamyczkach wystających ze ściany a ręce oprzeć na gładkiej płycie, bez chwytów, droga równa, trzymająca trudności. Pękła więc pierwsza droga o trudności VI. 

Mówi się, że od VI rozpoczyna się wspinanie, czyli jak turach skitury zaczynają się od zjazdu z Zawratu. Duża frajda.

Oczywiście zrobiliśmy jeszcze wiele dróg, w tym kolejną VI (Nitówka) tylko na wędkę (górna asekuracja). Nawet na wędkę było to powyżej mojego limitu. Stan mojego wspinania jest taki: V puszczają, V+ zwykle też, VI mogą się zdarzyć, te łatwiejsze.

2016-05-26/27/28_Hoellental

W ramach przygotowań do Kursu Taternickiego pojechaliśmy się powspinać wielowyciągowo do Austrii, do doliny Hoellental. Pojechaliśmy oznacza Baśkę, Darka (moich przyszłych współkursantów) oraz Jaromira, kolegę z KW Kraków, który dołączył do nas. Zaletą tego miejsca jest to, że jest stosunkowo blisko (niespełna 1000 km z Krakowa), że łatwo dotrzeć pod łatwe wielowyciągowe drogi i jeszcze jedno – u wylotu doliny jest (było – dopisek z 11.08.2016) zupełnie darmowe pole namiotowe, czyli zagarnięty przez wspinaczy parking. Austriacy zbudowali tu toaletę i umywalki więc można nawet w cywilizowanych warunkach przebyć parę dni. Nic dziwnego, że miasteczko namiotowe wypełniło się po brzegi Polakami, Czechami, Słowakami i Węgrami. Austriacy stanowili mniejszość, a może większość z nich wybrała pensjonat po drugiej stronie ulicy.

P60527082326

W czwartek było względnie luźno, w nocy z piątku na sobotę nie było już miejsca na rozłożenie karimaty, o namiocie nie mówiąc.

Na wspinanie wybraliśmy proste drogi o wycenie 4 i 5. Działałem w parze z Jaromirem, który jest lepszym wspinaczem ode mnie, wiec miałem dużo spokoju, że jeśli coś pójdzie nie tak to zawsze mogę liczyć na jego pomoc. Procedury związane z prowadzeniem wielowyciągów znam dobrze, więc głowę zajmowała mi tylko własna asekuracja i oraz konieczność budowania stanowisk w oparciu o drzewa, pipanty skalne lub szczeliny, które trzeba było uzbroić w kości lub friendy. To zawsze dreszczyk emocji, czy wszystko dobrze zmotane, czy kości dobrze „siedzą”. Udało się uniknąć jednak większych błędów, poza jednym – nieustannym bałaganem na stanowiskach. 

Przechwytywanie1

Strona z charakterystycznego „topofuhrera”, gdzie zarówno rysunki, jak i opisy dróg są wykonane ręcznie. „Nasze” drogi zaznaczyłem na czerwono (8 i 10)

Drugiego dnia zapowiadano burze, pierwsze krople spadły kiedy klarowałem linę na ostatnim stanowisku, po chwili znaleźliśmy się już w potokach wody. Na szczęście była dogodna ścieżka  i nie trzeba było zjeżdżać na tych mokrych linach. Zespoły, które działały pod nami nie miały takiego szczęścia. W górę zostało im grubo ponad godzinę wspinania, w dół zjazd na mokrych linach. Po południu słyszało się na parkingu opowieści, kto jaki sprzęt zostawił w ścianie uciekając przed nawałnicą. My kompletnie mokrzy, ale bezpieczni dotarliśmy do samochodu.

Dotąd trudności topograficzne eliminował Darek, który już wspinał się w tym terenie więc najtrudniejszy element topografii taternika mieliśmy z głowy. Najtrudniejszym elementem jest zawsze dotarcie pod właściwą drogę, o czym przekonaliśmy się trzeciego dnia, kiedy Darek został na kempingu, a my uzbrojeni tylko w zdjęcie strony przewodnika topo w telefonie Jaromira szukaliśmy wybranej rano przy kawie drogi. Miała być „piątkowo-czwórkowa”, 6 wyciągów. W sam raz… No i miała numer 20., a drogi z poprzednich dni nosiły numerki 8 i 10. Czyli zadanie proste ! Idziemy w górę doliny, 10 dróg dalej, szukamy charakterystycznej grupy trzech drzew i wbijamy się w drogę w zespole trójkowym. Trzy godziny później byliśmy gdzieś w dolinie, przysłaniając ekranik telefonu przed jaskrawym słońcem, pytając napotkanych wspinaczy, gdzie może być droga nr. 20, a w okół roiło się od „charakterystycznych grup trzech drzew”. Jakoś się tak w głowie robi, że wraz z rosnącą irytacją rośnie skłonność do tzw. „lunety” w myśleniu. Luneta koncentruje głowę tylko na wybranym fragmencie rzeczywistości i znakomicie nas utwierdza, że rzeczywistość jest taka jaka chcemy żeby była. To nic, że fakty przeczą, a tu okap był w nieco innym miejscu, a tu rysa skręcała nie tam gdzie trzeba, nie było ringów. Podejrzeń nie wzbudziła nawet tabliczka z numerem „6” pod dolnym stanowiskiem – idziemy. Jaromir jako najlepszy wspinacz prowadzi, my z Baśką mieliśmy iść na pojedynczych żyłach. 

Nie było wesoło. Najpierw umęczył się na niewielkiej przewieszce, która z dołu wyglądała na taką… nie za trudną, a kiedy doszedł do płyty pod „charakterystyczną grupą trzech drzew” się zaczęło. Jaromir uprzedził mnie, że jeśli zobaczysz powtykane co 20 cm kości i friendy to znaczy, że byłem wydygany. No i zobaczyłem co się dzieje: skracał ekspresy, wtykał i wyjmował friendy, szukał drogi wisząc na jednej ręce, a druga szybko macając za jakimkolwiek chwytem. Oglądaliśmy ten spektakl w milczeniu, wreszcie poszło… Długo go nie było, a lina, która powinna być wybrana stała w bez ruchu. Później okazało się, ze Jaromir po pokonaniu trudności usiadł odreagować z papierosem w ręce. To była prawdziwa, mocno trzymająca „6” na własnej (częściowo) asekuracji.

Wreszcie przyszła nasza kolej. Baśka odpuściła widząc co się dzieje, ja postanowiłem zaryzykować. W końcu idąc na drugiego ryzykuję niewielkie wahadło albo obsunięcie. No… To była droga powyżej mojego limitu, a „jaromirowa” płyta przestraszyła mnie nawet z górną asekuracją. Doszedłem do Jaromira. Bez dyskusji zrezygnowaliśmy z dalszych wyciągów i zjechaliśmy w dół. 

P60526115308

Baska i Darek w oczekiwaniu na wolna drogę

Na kempingu Darek posłuchał naszych zatrważających relacji i pomógł nam szukać drogi nr. 20… Okazało się, że zrobiliśmy ją poprzedniego dnia, tylko w przewodniku, z którego było robione zdjęcie nosiła nr. 20, a w topo, z którego korzystaliśmy dotąd nr. 10. Nie ma jak zdolności nawigacyjne, no i kto by nosił topo w góry.

Ostatniego dnia zmierzyliśmy się z dwoma drogami w rejonie Peilstein, który oferuje lepiej asekurowane (tzw. sprtowe) drogi i pojechaliśmy do domu. Chętnie tu wrócę, tym bardziej, że nie dotknęliśmy nawet klasyków w tym rejonie.

2016-04-10-11_Żelazne Wrota i Wołowa Turnia

No, biję rekordy w przerwach pomiędzy wpisami. Dużo się dzieje górsko.

Blisko końca sezonu wybraliśmy się w Tatry Słowackie. Tym razem chcieliśmy mieć co najmniej dwa dni działalności górskiej. Pierwszego dnia celem były Żelazne Wrota (2255 m.) w Dolinie Złomisk, cel drugiego dnia został wybrany rozsądnie „to się zobaczy”. Pojechał Lukcio, Marcus (Piotrek) i Tomek. W niedzielę spodziewaliśmy, że dojedzie Marcin, z którym Lukcio jeździ na nartach i Mateusz, który już towarzyszył nam w wyprawach.

20160402_07.53.04

Skiturowe poranki gdzieś pomiędzy Krakowem a Strbskiem Plesem. Pobudka po godz. 4 i dalej w Tatry. Praktyczniej byłoby spać gdzieś w schronisku lub u stóp gór, ale kiedy działalność prowadzi się co tydzień taki scenariusz jest trudny do zrealizowania.

20160402_10.27.04

 

Schronisko Popradzkie Pleso. Dobry punkt wypadowy na tury. W zasięgu kilka atrakcyjnych dla narciarza wysokogórskiego dolin: Hińczowa, Żabia, Smocza, Rumanowa, Złomisk.

20160402_11.35.21
Marcus na progu Kotlinki Lodoveho Plesa (Zmarzłego Stawu). Warto poczekać do wiosny żeby spotkać się z taką pogodą.

20160402_13.01.061

Na podejściu. Czkaliśmy aż trochę odpuści, bo śnieg w żlebie mocno zryty, zamarznięte zsuwy i narciarze, którzy pomimo umiarkowanej trudności zjazdu (2?) walczyli mocno u góry. Nawet zastanawialiśmy, czy to oni sobie nie radzą, czy jest tak trudno.

 Doszliśmy na przełęcz. Z góry nie wyglądało to fajnie. Wyryte ślady po zsuwie, kalafiory śniegu, które jeszcze nie odpuściły w wiosennym słońcu, ale to było nic w porównaniu z warunkami zjazdu na drugą stronę – do kaczej doliny. Stromiej i twardo. Właśnie do zjazdu przygotowywała się tam ekipa pod opieką jakiegoś vodcy (przewodnika). Kiedy pierwszy z narciarzy zsuną się za próg żlebu rozległ się charakterystyczny dźwięk nart szorujących po betonowym śniegu. Aż zęby bolały. Ostatnio udaje mi się unikać tej wątpliwej przyjemności, ale w poprzednich sezonach znana zabawa. Zsuwanie bokiem i walka z samym sobą żeby odważyć się wykonać pierwszy skręt. Na tej nawierzchni narty nawet na ułamek sekundy postawione wzdłuż stoku zadziwiająco szybko nabierają prędkości. Takie rozważania towarzyszyły też ekipie, która pierwsze 100-200 metrów zsuwała się w dół… a jeden z jej członków w końcu uznał, że to ponad jego możliwości. Przewodnik szybko wdrapał się z powrotem na przęłęcz, przywiązał go liną i asekurowany „z ciała” odważył się ruszyć.

W końcu i my zjechaliśmy, nie był to epicki zjazd. Narty wpadały w koleiny, na jednej z nich nawet zaliczyłem małą podpórkę, która zakończyła się wypięciem wiązania i kilkuminutową walką o zbudowanie półki do wpięcia, ech te wiązania kłowe… Ważą tyle ile powinny, ale wpięcie się na stromym wymaga większej sprawności niż moja.

20160402_13.58.23

Zalety długiego dnia i wiosny (mniejsze zagrożenie lawinowe). Po zjeździe postanowiliśmy zjechać z „tego po prawej”, nie specjalnie przejmując się nazwą tej formacji. W domu sprawdziłem, że może to być Kozia Strażnica (2235 m). To nie był koniec tego dnia, po „tym po prawej” uderzyliśmy do sąsiedniej kotlinki żeby podejść pod Rumanową Przełęcz (2280 m). Było już po południu, ostre wiosenne słońce spowodowało, że śnieg był miękki. Kiedy tylko jednak skrywało się za sąsiednimi szczytami momentalnie zamarzał, stawał się mniej przyczepny i utrudniał podejście. Lukcio wyrwał do przodu, a my toczyliśmy wyścig ze strefą cienia obejmującą co raz większą połać doliny. 

Przyjemny szybki zjazd i zmierzamy do Schroniska, walcząc po drodze z zapadającym się wiosennym śniegiem. Marcus i Tomek na nartach, my z Lukciem na piechotę płacąc raz po raz zapadaniem się po pas. Wieczór przy Kofoli. Spotykam Darka, który przygotowuje się do wyjazdu w Alpy, umówili się tu z ekipą na zgrupowanie.

P604030922052

Drugiego dnia dołączają do nas Marcin (tu za Marcusem) i Mateusz. Obieramy za cel Wołową Turnię.

P604031138181

Mateusz, Tomek i Lukcio na szczycie. 

P60403114339031

Proszę Marcusa żeby zrobił mi zdjęcie na tle żlebu, którym udało się zjechać w czerwcu poprzedniego roku. To Rysa prowadząca z przełączki pod Rysami. Stąd robi wrażenie, może nawet większe niż kiedy stoi się na górze… chociaż, sam nie wiem.

20160403_16.31.582
Zjeżdżamy dwa razy i udajemy się w dość długa drogę najpierw do Schroniska, później asfaltową drogą do samochodu. To dla mnie koniec sezonu. Czas się przygotowywać do letniej aktywności w górach.