No, biję rekordy w przerwach pomiędzy wpisami. Dużo się dzieje górsko.
Blisko końca sezonu wybraliśmy się w Tatry Słowackie. Tym razem chcieliśmy mieć co najmniej dwa dni działalności górskiej. Pierwszego dnia celem były Żelazne Wrota (2255 m.) w Dolinie Złomisk, cel drugiego dnia został wybrany rozsądnie „to się zobaczy”. Pojechał Lukcio, Marcus (Piotrek) i Tomek. W niedzielę spodziewaliśmy, że dojedzie Marcin, z którym Lukcio jeździ na nartach i Mateusz, który już towarzyszył nam w wyprawach.
Skiturowe poranki gdzieś pomiędzy Krakowem a Strbskiem Plesem. Pobudka po godz. 4 i dalej w Tatry. Praktyczniej byłoby spać gdzieś w schronisku lub u stóp gór, ale kiedy działalność prowadzi się co tydzień taki scenariusz jest trudny do zrealizowania.
Schronisko Popradzkie Pleso. Dobry punkt wypadowy na tury. W zasięgu kilka atrakcyjnych dla narciarza wysokogórskiego dolin: Hińczowa, Żabia, Smocza, Rumanowa, Złomisk.
Marcus na progu Kotlinki Lodoveho Plesa (Zmarzłego Stawu). Warto poczekać do wiosny żeby spotkać się z taką pogodą.
Na podejściu. Czkaliśmy aż trochę odpuści, bo śnieg w żlebie mocno zryty, zamarznięte zsuwy i narciarze, którzy pomimo umiarkowanej trudności zjazdu (2?) walczyli mocno u góry. Nawet zastanawialiśmy, czy to oni sobie nie radzą, czy jest tak trudno.
Doszliśmy na przełęcz. Z góry nie wyglądało to fajnie. Wyryte ślady po zsuwie, kalafiory śniegu, które jeszcze nie odpuściły w wiosennym słońcu, ale to było nic w porównaniu z warunkami zjazdu na drugą stronę – do kaczej doliny. Stromiej i twardo. Właśnie do zjazdu przygotowywała się tam ekipa pod opieką jakiegoś vodcy (przewodnika). Kiedy pierwszy z narciarzy zsuną się za próg żlebu rozległ się charakterystyczny dźwięk nart szorujących po betonowym śniegu. Aż zęby bolały. Ostatnio udaje mi się unikać tej wątpliwej przyjemności, ale w poprzednich sezonach znana zabawa. Zsuwanie bokiem i walka z samym sobą żeby odważyć się wykonać pierwszy skręt. Na tej nawierzchni narty nawet na ułamek sekundy postawione wzdłuż stoku zadziwiająco szybko nabierają prędkości. Takie rozważania towarzyszyły też ekipie, która pierwsze 100-200 metrów zsuwała się w dół… a jeden z jej członków w końcu uznał, że to ponad jego możliwości. Przewodnik szybko wdrapał się z powrotem na przęłęcz, przywiązał go liną i asekurowany „z ciała” odważył się ruszyć.
W końcu i my zjechaliśmy, nie był to epicki zjazd. Narty wpadały w koleiny, na jednej z nich nawet zaliczyłem małą podpórkę, która zakończyła się wypięciem wiązania i kilkuminutową walką o zbudowanie półki do wpięcia, ech te wiązania kłowe… Ważą tyle ile powinny, ale wpięcie się na stromym wymaga większej sprawności niż moja.
Zalety długiego dnia i wiosny (mniejsze zagrożenie lawinowe). Po zjeździe postanowiliśmy zjechać z „tego po prawej”, nie specjalnie przejmując się nazwą tej formacji. W domu sprawdziłem, że może to być Kozia Strażnica (2235 m). To nie był koniec tego dnia, po „tym po prawej” uderzyliśmy do sąsiedniej kotlinki żeby podejść pod Rumanową Przełęcz (2280 m). Było już po południu, ostre wiosenne słońce spowodowało, że śnieg był miękki. Kiedy tylko jednak skrywało się za sąsiednimi szczytami momentalnie zamarzał, stawał się mniej przyczepny i utrudniał podejście. Lukcio wyrwał do przodu, a my toczyliśmy wyścig ze strefą cienia obejmującą co raz większą połać doliny.
Przyjemny szybki zjazd i zmierzamy do Schroniska, walcząc po drodze z zapadającym się wiosennym śniegiem. Marcus i Tomek na nartach, my z Lukciem na piechotę płacąc raz po raz zapadaniem się po pas. Wieczór przy Kofoli. Spotykam Darka, który przygotowuje się do wyjazdu w Alpy, umówili się tu z ekipą na zgrupowanie.
Drugiego dnia dołączają do nas Marcin (tu za Marcusem) i Mateusz. Obieramy za cel Wołową Turnię.
Mateusz, Tomek i Lukcio na szczycie.
Proszę Marcusa żeby zrobił mi zdjęcie na tle żlebu, którym udało się zjechać w czerwcu poprzedniego roku. To Rysa prowadząca z przełączki pod Rysami. Stąd robi wrażenie, może nawet większe niż kiedy stoi się na górze… chociaż, sam nie wiem.
Zjeżdżamy dwa razy i udajemy się w dość długa drogę najpierw do Schroniska, później asfaltową drogą do samochodu. To dla mnie koniec sezonu. Czas się przygotowywać do letniej aktywności w górach.