2016-07-26_Kurs Taternicki cz. 1

O tym, że trzeba rozwijać swoje umiejętności i wiedzę poruszania się w górach poza utartymi szlakami wiedziałem od dawna, w maju postanowiłem, że trzeba wygospodarować dwa tygodnie i zrealizować kurs wg. zaleceń PZA. Wcześniej jednak w grudniu ub. roku pojechałem do Roztoki, gdzie imprezę organizowała szkoła wspinaczkowa Kilimanjaro. Chciałem zapytać Szymona (Wojtka Szymanderę) czy to warto robić taki kurs oraz, z którym instruktorem. Polecił między innymi Roberta „Roko” Rokowskiego, teraz pozostało znaleźć termy i jeszcze dwóch chętnych. W maju, w klubie (KW Kraków) zgadaliśmy się z Darkiem i Baśką, że też chcą i że również na krótkiej liście instruktorów mają „Roko”. Wszystko zaczęło się kleić… poza pogodą.

Ostatecznie ruszyliśmy. Pierwszy dzień to techniki autoratownictwa ćwiczone w … Dolinie Bolechowickiej. Dużo przydatnej wiedzy.

W Tatry pojechaliśmy następnego dnia. Rozpoczęliśmy od Środkowego Żebra Skrajnego Granatu. Tempo, tempo… Robert stawia na sprawność i szybkość oraz praktyczne zastosowanie wiedzy i reguł. Praktyka przed teorią. Nie udało Ci się idealnie osadzić frienda? Włóż drugi. Jest łatwo? Szanuj sprzęt… Na dodatek od początku „Roko” zaznaczył „ja się lubię wspinać” i to widać. Każda okazja jest dobra żeby pójść w górę i nie omijać trudności. Środkowe Żebro poszło dość sprawnie. Wieczorem kolejne ćwiczenia z autoratownictwa i budowania stanowisk

P60729104022

 

Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Robert próbuje ominąć inny zespół w „piątkowym” Zacięciu Kusiona… w butach podejściowych. No ale jeśli ktoś na rozgrzewkę robi drogi 6.1 lub 6.2 to proste 5 jest dla niego bardzo proste.

DSCF3808_edited

 

Poranne dojścia pod ścianę dają możliwość podziwiania. Tu w Zmarzłym Stawie przegląda się przełęcz Zawrat.

Cele drugiego dnia leżą na południowej ścianie Zamarłej Turni. To legendarne miejsce w Tatrach i polskim taternictwie. Na początku ubiegłego wieku uchodziła za najtrudniejszą w Tatrach, a później jej przejście było ważnym osiągnięciem w portfolio liczącego się taternika. Wiele razy czy to z Pustej Dolinki, czy z Orlej Perci spoglądałem na te niedostępne ściany i zastanawiałem się jak emocjonujące może być wspinanie się po tej szarej płycie. Dzisiaj miałem to sprawdzić. Zaczęliśmy od drogi Festiwal Granitu (V).

Początkowo nietrudno. Robert poszedł przodem i powiesił przeloty na kluczowym „powietrznym” trawersie. To niezbyt trudne technicznie miejsce, ale brak wyraźnych stopni i konieczność zawiśnięcia na na chwytach, stawiając stopy „na tarcie” to spore wyzwanie dla psychiki. Zwłaszcza kiedy wisi się w lufie ze 100 metrów nad ziemią. Cieszę się, że miałem okazję być w Sokolikach wcześniej mam zaufanie do tarcia. Granit to granit, nie śliski jurajski wapień. Udaje się poprowadzić ten wyciąg i uzyskać trochę pewności siebie.

DSCF38392

Zjazd z Zamarłej. Buty trzymają dobrze, ale są „dobrze” dopasowane i na zjeździe trzeba je poluzować. Zawsze obawiam się, że mi się zsuną ze stopy.

Zjeżdżamy w dół. W tym czasie… kruki podkradły się do naszych plecaków, otworzyły zamki błyskawiczne i okradły plecaki. Mnie zeżarły batonik i przeglądnęły portfel. Instruktorowi z sąsiedniego zespołu ukradły 40 zł. Są takie sprytne, że nawet trudno się złościć.

Tym bardziej, że przed nami drugi cel tego dnia droga „Lewi Wrześniacy” (IV+). Tu już widać, że się oswajamy z ekspozycją. Droga idzie sprawnie. 

DSCF3824n
Darek pod Lewymi Wrześniakami.

Ostatniego dnia tej części kursu idziemy na Północny Filar Świnicy. Tego dnia wspinaczki nie było za dużo. Trudności techniczne umiarkowane, ale fizycznie wyczerpujące zwłaszcza, że prowadziłem wszystkie wyciągi w swoim zespole. Ciągnięcie przesztywnionej liny przez połogie trawy i płyty… Lepiej było iść na lotnej.
DSCF3852_edited

Tak zapamiętałem przebieg drogi.

W trakcie tego dnia po raz kolejny przekonałem się również czym mogą być góry i na czym polega różnica pomiędzy sportami boiska (wspinaczka skałkowa, gry zespołowe) a sportami przestrzeni (taternictwo, żeglarstwo, lotnie). Robert, który jest również pracownikiem naukowym krakowskiego AWF wyjaśnił to prosto. Ze sportów boiska możesz się wycofać kiedy chcesz, w sportach przestrzeni musisz dokończyć grę… niezależnie od tego czy masz ochotę, czy pada, wieje, boli.

No więc tuż przed szczytem zmaterializował się „przestrzenny” charakter wspinania w Tatrach. W ostatnim kominku przed szczytem spotkaliśmy jakiś zespół, który obszedł dolną część drogi trawiastym zachodem. Trzeba było na nich poczekać, a poruszali się jakby tu określić… bez gracji, czyli ładowali po czym wlezie nie patrząc co się dzieje z kamieniami. Doświadczyła tego Baśka, która znalazła się w kluczowym momencie kominka. W jej kask uderzył kamień wielkości grubego telefonu komórkowego. 

P60731193115

Tak wyglądał kask po uderzeniu niewielkiego kamienia zrzuconego przez poprzedzający zespół

Dokładnie w tym samym momencie spadły pierwsze krople deszczu i zaczęło grzmieć. Trudność wyciągu wzrosła gwałtownie w ciągu kilku sekund. Do tego burza na grani. Biegłem na czworaka po trójkowym wyciągu ciągnąć coraz cięższą od wody linę. Szybko na grań. Darka ściągałem używając do asekuracji bloku skalnego. Robert najpierw bezpiecznie wyekspediował Baśkę, później pomógł nam. Liny do plecaka i bez ściągania butów wspinaczkowych w dół po trawach do szlaku turystycznego. Rozlegające się coraz bliżej grzmoty były naturalnym dopingiem. Wreszcie ze 100 metrów pod granią można ubrać zwykłe buty i ruszyć w dół. Burza mocno postraszyła, ale koniec końców, gdy byliśmy już na przełęczy odpuściła. Kolejna kursowa nauczka. Prosta droga w deszczu staje się mocnym wyzwaniem. Tarcie nie działa, trzeba szukać pewnych chwytów i stopni. Dobrze mieć zapas umiejętności, a więc w skały „robić metry”. 

W tym momencie mieliśmy za sobą 1/3 kursu. Druga część miała się odbyć w Alpach – cel Chamonix.

2016.07.10_Załupa H na Zadnim Kościelcu

Załupa H to fajna, krótka wycieczka wspinaczkowa na Zadnim Kościelcu. Droga o trudnościach II/III. Nie udało nam się jej zrobić w zimie podeszliśmy więc w lecie. Szedłem z Lukciem, Misiek z Andym. 

Kiedy podchodzimy to jakiś zespół jest już w ścianie, a drugi czeka poniżej więc pomimo wcześniejszego wyjazdu z Krakowa zaliczamy godzinny postój. Załupa jest znana z tego, że zbiera kamienie lecące z góry więc nie zaleca się żeby zespołów w ścianie było zbyt wiele czekanie się więc przedłuża tym bardziej, że zespołom przed nami nie szło za dobrze (czytaj za szybko). 

Czekanie, czekanie… Fot. Misiek

Na stanowisku z Lukciem. Fot. Misiek

13776019_1113641575370568_6910406573960636306_n,

Lukcio asekuruje.
P60710153914

Tym razem czekanie na górze na Miśka i Andyego. Nie szliśmy ostatniego wyciągu pełnego skalnego rumoszu zanim chłopaki do nas nie dołączyli. Zbyt łatwo zrzucić coś w dół.

W samej ścianie 4 wyciągi, dobrze asekurowalne. Po 2 godzinach było już po robocie. Zejście z Kościelcowej Przełęczy. Ze względu na późną porę rezygnujemy z Drogi Gnojka prowadzącej na Kościelec.

2016-06-25_Środkowe Żebro Skrajnego Granatu

Szukałem jakiegoś dobrego celu na pierwszą kilkuwyciągową drogę w Tatrach, takie rozruszanie przed kursem. Różne warianty wchodziły w grę, ostatecznie jednak Baśka zasięgnęła języka u znajomego ratownika i poradził Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Proste technicznie (maks V-, ale raczej IV), proste nawigacyjnie i ma tylko 6 wyciągów, w sam raz dla kogoś, kto najprawdopodobniej będzie się guzdrał. Drugi zespół stanowili Misiek i Andy.

Nocleg znalazłem w schronisku PZA Betlejemce na Hali Gąsienicowej. 

Z Zakopanego ruszamy po 20 drogą przez Boczań i tu spotyka mnie ciekawa przygoda. Po skrzyżowaniu ze szlakiem na Nosal dostrzegam niezbyt sprawnie poruszającą się parę. Zapada zmrok więc nie widać dobrze szczegółów. Widok turystów, którzy doznali niewielkich urazów albo (częściej) fizycznie nie są przygotowani do marszu po górach nie jest rzadki. Zwykle nie potrzebują pomocy, parę razy zdarzało się częstować ich lekami przeciwbólowymi, plastrami lub bandażami. Coś niepokojącego było w tej parze, postanowiłem pożyczyć im czołówkę, podszedłem bliżej. Tym razem czołówka nie wystarczyłaby. Przysiedli na leżącej belce, on lat 83, ze sporym brzuchem, dyszy ciężko, ona młodsza (74), sprawniejsza, ale z niepokojem spogląda na swojego męża. Powiedziałem, że ich sprowadzę te 2 km w dół, bo tu nierówności sporo, oni bez światła, wyczerpani na śliskich kamieniach. Chętnie przyjęli ofertę, więc po chwili kroczyliśmy w dół. Szpejarki w moim plecaku służyły im za poręcze, statecznie, krok po kroku. W drodze byli od 13 godzin. Wjechali na Kasprowy Wierch kolejką i korzystając z pięknej pogody postanowili zejść samodzielnie przez Halę Gąsienicową. Starszy pan był lekarzem, jak stwierdził po raz ostatni postanowił zobaczyć góry, po których wędrował przed laty. Rozbroiło mnie, przypominał mi ojca, wiek, profesja, nutka nieporadności…

Szło się jednak co raz gorzej. Szarówka zmieniła się w noc w lesie. Najpierw poprosiłem o pomoc parę z Ukrainy, którzy wzięli starszych Państwa pod ramiona, za chwilę do naszego konduktu dołączyli wspinacze także zmierzający do Betlejemki (co niesamowite poznaliśmy się w skałach pod Krakowem kilka dni wcześniej). Z panem było jednak gorzej z kroku na krok.  Buty ślizgały mu się na kamieniach i korzeniach, drżał i ciężko łapał powietrze. Zadzwoniłem więc do TOPR. Ratownik dyżurny wypytał o lokalizację i poradził żeby kontynuować to co robimy. Samochód nie dojedzie w to miejsce szlaku, a podróż quadem mogłaby być równie ciężka jak zejście. Od czasu kiedy zaczęliśmy pokonywanie 2 kilometrowego odcinka minęło półtorej godziny, do mostu nad Bystrą w Kuźnicach pozostało ciągle z 500 metrów. Grubo po 22 udało się dotrzeć, parę zostawiłem pod opieką Ukraińców, poinformowałem TOPR i ponownie ruszyliśmy w stronę Hali Gąsienicowej.

P60625053616

Przez okno Betlejemki – rano pogoda i prognozy były obiecujące.

Ruszyliśmy około 7 w stronę Czarnego Stawu i dalej szlakiem na Granaty, który należy opuścić wyraźną ścieżką. Zaopatrzeni w topo i zdjęcia dość szybko trafiliśmy pod formację. Miejsce startu wydawało się oczywiste. Ktoś jednak poddał w wątpliwość czy to tu… No i się zaczęło poszukiwanie. Po 45 minutach uznałem, że startuję niezależnie od tego czy się zgodzimy, że jesteśmy w dobrym miejscu. Pierwsze metry wyglądały łatwo, więc gdybym się gdzieś zapchał to założę taśmę czy repsznur i zjadę. 

13590280_1107827612618631_1090689043592774259_n

 

Andy rozgląda się, czy rzeczywiście jesteśmy we właściwym miejscu. Fotki Misiek.

13645153_1107827652618627_4779116137807646309_n

No to startujemy.

Okazało się, że start był w dobrym miejscu, może zaczęliśmy nieco za wysoko, ale po wspięciu się na grań pojawił się pierwszy hak. Dobra nasza. Później szło sprawnie. Wyciągi prowadziliśmy z Baśką na zmianę, „piątkowe” Zacięcie Kusiona okazało się tylko jednym ruchem wymagającym lepszego stanięcia na stopach, poza tym nie było większych trudności, dobre stanie, dobre chwyty, sucho, a stanowiska na przygotowanych pętlach, hakach lub spitach – wiadomo to droga kursowa. Dowiedziałem się jednak kilku dla nowicjusza cennych rzeczy:

po pierwsze, że nie warto na siłę przedłużać wyciągów, bo uzyskane kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów zemszczą się tzw. „przesztywnieniem” liny – to takie zjawisko kiedy wskutek załamania liny na przelotach i skale siła tarcia jest tak duża, że utrudnia a czasami nawet uniemożliwia poruszanie się dalej

po drugie, że jeśli w zespole są osoby, które znają procedury prowadzenia wyciągu i działania asekuranta komunikacja słowna nie jest niezbędna. Tak też było na tej drodze – potok wypływający ze Zmarzłego Stawu skutecznie zagłuszał komendy. Już na drugim wyciągu udało się całkiem sprawnie poruszać bez kontaktu wzrokowego i głosowego, czytając tylko z napięcia liny, prędkości jej wybierania etc. 

13654319_1107827822618610_1405680853271309535_n

Misiek z Andym po ostatnim wyciągu, stanowisko przy szlaku, zdejmujemy szpej i stamtąd już szlakiem w dół do Kuźnic.