Szukałem jakiegoś dobrego celu na pierwszą kilkuwyciągową drogę w Tatrach, takie rozruszanie przed kursem. Różne warianty wchodziły w grę, ostatecznie jednak Baśka zasięgnęła języka u znajomego ratownika i poradził Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Proste technicznie (maks V-, ale raczej IV), proste nawigacyjnie i ma tylko 6 wyciągów, w sam raz dla kogoś, kto najprawdopodobniej będzie się guzdrał. Drugi zespół stanowili Misiek i Andy.
Nocleg znalazłem w schronisku PZA Betlejemce na Hali Gąsienicowej.
Z Zakopanego ruszamy po 20 drogą przez Boczań i tu spotyka mnie ciekawa przygoda. Po skrzyżowaniu ze szlakiem na Nosal dostrzegam niezbyt sprawnie poruszającą się parę. Zapada zmrok więc nie widać dobrze szczegółów. Widok turystów, którzy doznali niewielkich urazów albo (częściej) fizycznie nie są przygotowani do marszu po górach nie jest rzadki. Zwykle nie potrzebują pomocy, parę razy zdarzało się częstować ich lekami przeciwbólowymi, plastrami lub bandażami. Coś niepokojącego było w tej parze, postanowiłem pożyczyć im czołówkę, podszedłem bliżej. Tym razem czołówka nie wystarczyłaby. Przysiedli na leżącej belce, on lat 83, ze sporym brzuchem, dyszy ciężko, ona młodsza (74), sprawniejsza, ale z niepokojem spogląda na swojego męża. Powiedziałem, że ich sprowadzę te 2 km w dół, bo tu nierówności sporo, oni bez światła, wyczerpani na śliskich kamieniach. Chętnie przyjęli ofertę, więc po chwili kroczyliśmy w dół. Szpejarki w moim plecaku służyły im za poręcze, statecznie, krok po kroku. W drodze byli od 13 godzin. Wjechali na Kasprowy Wierch kolejką i korzystając z pięknej pogody postanowili zejść samodzielnie przez Halę Gąsienicową. Starszy pan był lekarzem, jak stwierdził po raz ostatni postanowił zobaczyć góry, po których wędrował przed laty. Rozbroiło mnie, przypominał mi ojca, wiek, profesja, nutka nieporadności…
Szło się jednak co raz gorzej. Szarówka zmieniła się w noc w lesie. Najpierw poprosiłem o pomoc parę z Ukrainy, którzy wzięli starszych Państwa pod ramiona, za chwilę do naszego konduktu dołączyli wspinacze także zmierzający do Betlejemki (co niesamowite poznaliśmy się w skałach pod Krakowem kilka dni wcześniej). Z panem było jednak gorzej z kroku na krok. Buty ślizgały mu się na kamieniach i korzeniach, drżał i ciężko łapał powietrze. Zadzwoniłem więc do TOPR. Ratownik dyżurny wypytał o lokalizację i poradził żeby kontynuować to co robimy. Samochód nie dojedzie w to miejsce szlaku, a podróż quadem mogłaby być równie ciężka jak zejście. Od czasu kiedy zaczęliśmy pokonywanie 2 kilometrowego odcinka minęło półtorej godziny, do mostu nad Bystrą w Kuźnicach pozostało ciągle z 500 metrów. Grubo po 22 udało się dotrzeć, parę zostawiłem pod opieką Ukraińców, poinformowałem TOPR i ponownie ruszyliśmy w stronę Hali Gąsienicowej.
Przez okno Betlejemki – rano pogoda i prognozy były obiecujące.
Ruszyliśmy około 7 w stronę Czarnego Stawu i dalej szlakiem na Granaty, który należy opuścić wyraźną ścieżką. Zaopatrzeni w topo i zdjęcia dość szybko trafiliśmy pod formację. Miejsce startu wydawało się oczywiste. Ktoś jednak poddał w wątpliwość czy to tu… No i się zaczęło poszukiwanie. Po 45 minutach uznałem, że startuję niezależnie od tego czy się zgodzimy, że jesteśmy w dobrym miejscu. Pierwsze metry wyglądały łatwo, więc gdybym się gdzieś zapchał to założę taśmę czy repsznur i zjadę.
Andy rozgląda się, czy rzeczywiście jesteśmy we właściwym miejscu. Fotki Misiek.
No to startujemy.
Okazało się, że start był w dobrym miejscu, może zaczęliśmy nieco za wysoko, ale po wspięciu się na grań pojawił się pierwszy hak. Dobra nasza. Później szło sprawnie. Wyciągi prowadziliśmy z Baśką na zmianę, „piątkowe” Zacięcie Kusiona okazało się tylko jednym ruchem wymagającym lepszego stanięcia na stopach, poza tym nie było większych trudności, dobre stanie, dobre chwyty, sucho, a stanowiska na przygotowanych pętlach, hakach lub spitach – wiadomo to droga kursowa. Dowiedziałem się jednak kilku dla nowicjusza cennych rzeczy:
po pierwsze, że nie warto na siłę przedłużać wyciągów, bo uzyskane kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów zemszczą się tzw. „przesztywnieniem” liny – to takie zjawisko kiedy wskutek załamania liny na przelotach i skale siła tarcia jest tak duża, że utrudnia a czasami nawet uniemożliwia poruszanie się dalej
po drugie, że jeśli w zespole są osoby, które znają procedury prowadzenia wyciągu i działania asekuranta komunikacja słowna nie jest niezbędna. Tak też było na tej drodze – potok wypływający ze Zmarzłego Stawu skutecznie zagłuszał komendy. Już na drugim wyciągu udało się całkiem sprawnie poruszać bez kontaktu wzrokowego i głosowego, czytając tylko z napięcia liny, prędkości jej wybierania etc.
Misiek z Andym po ostatnim wyciągu, stanowisko przy szlaku, zdejmujemy szpej i stamtąd już szlakiem w dół do Kuźnic.