Rano zadziorne dziewczyny z obsługi schroniska żegnają nas miło adresując śniadanie. Miło. Chleb, dżem, kawa. Mnie w to graj, lubię śniadania na słodko, nie potrzebuję jaj, kiełbasy.
Znów piękna pogoda i znów wyzwania. Fajnie, że Robert wciąga nas w przygodę na granicy możliwości technicznych. Tym razem mieliśmy podejść pół godziny od schroniska w stronę pękającego lodowca. Cel to kilka wyciągów na Iglicy Nantillon. Zaczyna się od 5b, a kończy piękną podobno rysą 6a. Przyjąłem to spokojnie, bo 6a poza moim zasięgiem, tym bardziej, że to miało być wymagające 6a. Zakładamy raki, czekany w dłoń i zasuwamy.
Jeszcze kilka lat temu tędy biegł szlak do schroniska. Dzisiaj lodowiec raz po raz z kukiem otrząsa się ze spękanych lodowych bloków. Planeta się zmienia.
Przed nami sympatyczni Niemcy, psychologowie idą na zmianę. Leniuchujemy przez chwilę na gigantycznym głazie narzutowym czekając aż uporają się z robotą.
Czas iść. Pierwszy wyciąg jest cudowny. Odpęknięta rysa i stopy na tarcie. Wydaje się, że będzie hardcorowo, okazuje się, że tylko dwa ruchy są wymagające. Satysfakcja spora – udało się je wykonać.
Zastanawia mnie tylko jeden widoczek – wyłamany całkiem nowy spit z ocalałą informacją nt. wytrzymałości 2200 kg… Daje do myślenia. Dochodzę do Niemca, trochę rozmawiamy, kto skąd etc. Zapraszam go na zimowe wspinanie w Tatrach. Wie, zna, bo ma przyjaciela z Polski lub w Polsce. Nie dopytuję, zajmuję się szpejeniem, bo jak zwykle Robert ciśnie: czas, czas…
Basia się rozwspinała i drze w górę aż miło. Kolejny wyciąg, stanowisko… i nad nami rysuje się to 6a. Lufa, pion, płaska skała. Idę. Darek i Baśka postanowili odpuścić tę przygodę ja spodziewam się latania, ale cóż przy górnej asekuracji damy radę. Sapię, dyszę, z dołu słyszę pokrzykiwania partnerów żebym „dajesz, dajesz…”. To pomaga, udaje mi się przejść całą rysę bez obciążania, dopiero przed stanowiskiem mam kilka ruchów gdzie stopy stają na niczym a dłonie leżą na kamyczkach. Nie… „Wahnę sobie” mówę do Roberta i obciążam stanowisko. Metr w lewo i jestem w łatwej rysie. „Spodziewałem się, że będe Cię wciągał” mówi Robert, a kolega z Niemiec gratuluje. Przed chwilą dopingował swoją partnerkę na tym wyciągu.Kurde, to jest prawdziwe, prawdziwe wspinania. Jasny i czerwony granit, rysa, lufa od nieba do piekła. Chcę robić drogi o tej trudności. Najpierw w skałach, później w górach.
Najładniejszy w mojej ocenie wyciąg z całego alpejskiego wyjazdu. Czas się zbierać i wracać do Chamonix.
Schodzimy. Pod schroniskiem, ktoś przysposobił sobie pole namiotowe. Ładnie. Z tyłu „Ząb Giganta”
Skały wygładzone przez morenę boczną lodowca.
Zjeżdżamy w dół, przepak i zejście na dół do kolejki. Jutro dzień restu. Wieczorem wino i… dużo, dużo piwa. W namiocie do godz. 12. Odreagowałem te 4 dni w pionie.