2016-08-15_Tour Verte

Drugiego dnia pobudka rozsądnie. O 7.30 wychodzimy. Komfortowa sytuacja nasz cel igła Tour Verte (2760) ma podstawę ulokowaną niespełna 15 minut od schroniska. 6 wyciągów o trudności do 5c.

G07534051

Walczę z pierwszym wyciągiem 5c, a Robert lekko zaniepokojony tym co robię, nie na tyle, żeby mi nie zrobić tego zdjęcia, ale na tyle żebym mu się przyśnił.

W pierwszy poważniejszy dla nas wyciąg (5c) z naszego zespołu wstawia się Baśka. Dzielnie walczy szukając dobrej asekuracji przed kluczową rysą. To nie jest zbyt łatwe miejsce. Wczoraj wieczorem przeszedłem ją na drugiego, to znaczy przy górnej asekuracji. To duży komfort, ewentualny lot oznacza w zależności od skrupulatności asekuranta oraz odległości od stanowiska (sprężystość liny) krótkie obsunięcie zakończone łagodnym hamowaniem. Można sobie pozwolić na ryzykowne ruchy.

Zawodowo szkolę z zarządzania ryzykiem, różnica pomiędzy tym na co się decyduje wspinacz mając asekurację z góry, a sytuacją kiedy najbliższy przelot jest daleko pod nim jest absolutnie laboratoryjnym przykładem zarządzania dwoma paramterami ryzyka: prawdopodobieństwem, że coś się wydarzy i skutkami jeśli się wydarzy. Mądrze nazywa się to materializacją. No więc kiedy mam wpinkę nad sobą i to pewną np. gdy jestem asekurowany z góry to pozwalam sobie na ryzykowne ruchy, stanie na ziarnkach skały i chwytanie się oblaków i dziurek. Mogę sobie na to pozwolić, bo chociaż pode mną lufa, prawdopodobieństwo, że pofrunę w dół jest niewielkie. Inaczej kiedy ewentualne odpadnięcie oznacza spotkanie ze skalną półką, albo przelot niepewny. W tym samym miejscu potrzebuję pewnych klam, dobrych stopni, a na dziurki i oblaki nawet nie spojrzę. Skutki bolesnego lotu te same, ale prawdopodobieństwo zgoła inne więc te zmienne wyznaczają jak bardzo pewne chwyty i stopnie muszę mieć. Tak było i tym razem. Ryska nie puściła Baśki, Roko puścił mnie.
Co ja tam wyrabiałem. Góra, dół, friend, spit, lewo do rysy w prawo do kantu… Dość powiedzieć, że Robertowi się śnił tej nocy mój lot. Sam się jeszcze bardzo nie zdążyłem przestraszyć i udało mi się wytargać w górę. Może nie do końca zgodnie z najtrudniejszym przebiegiem drogi (6a), ale szczęśliwie.

DSCF3946

 Tu spotykają się lodowce. Po lewej Glacier des Leschaux, po prawej Glacier du Geant, które razem dalej zgodnie płyną w dół jako Mer de Glaces 

DSCF3955

Na trzecim wyciągu. „Trzymam” Roberta.

Następne wyciągi.
W kominie, który chciałem poprowadzić walczą Bułgarzy. Widząc ich tańczących na pierwszym wyciągu pomyślałem, że może nie idzie im najlepiej. Po moich wyczynach musiałem odszczekać. Po drodze wyprzedza nas zespół niemiecki. Niemka, która prowadzi jest w trakcie kursu na przewodnika IVBV, pewnie i szybko płynie nad trudnościami.
Roko ma dość wrażeń na dzisiaj dlatego prowadzi przedostatni i ostatni wyciąg, na chwile opuszczając drogę i prąc ścianą. Tu trudności są na poziomie 6a+, jeden ruch jest dla mnie za trudny i proszę o pomoc, czyli sztywne wybranie liny, przytrzymuję się przelotu i dochodzę do stanowiska.
Przestrzeń, wysokość i majestatyczny lodowiec robią swoje mocno sponiewierani docieramy do schroniska, grzecznie około 21 lądując w pościeli. Biednemu Roko do łóżka zwalają się dwaj Czesi, jeden pachnie czosnkiem, a drugi głośno chrapie za nic mając potrząsanie. Przydają się stopery.
Prowadzące schronisko mocno odradzają nam cel następnego dnia, lodowiec nabroił. Proponują drogę, która startuje z lodowca, czyli zaczniemy nietypowo – od zjazdów.