2016-12-17 Środkowe Żebro zimowo

Tym razem z Piotrkiem „PePe” obraliśmy na cel kolejny klasyk – Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Wieczorny trip do Murowańca i rano pod ścianę. Od ostatniego wypadu udało mi się kupić buty z twardszą podeszwą. Wybór padł na polecane Scarpa Guide, a niezawodny Andy. wyszperał dla mnie fajną ofertę. Wczorajsze podejście na Halę Gąsienicową nie było szczytem marzeń. Twarda podeszwa udowadniała prawdziwość jednej z recenzji tych butów: „pokazują swoją wartość, kiedy przemieszczamy się wertykalnie”. Fakt z horyzontalnym idzie im tak sobie.

Żeberko

O 10 pod ścianą. Znane mi dobrze miejsce startu. Szpeimy się i wkurzamy na ekipy, które nasikały na tradycyjne miejsce 1 stanowiska. Że też k… nie można przejść 5 metrów dalej. Prowadzę pierwszy wyciąg. Na nogach ciągle turystyczne i tępe raki, ale nawet z takim sprzętem jest łatwo. Znam przebieg drogi, wiec drugi też prowadzę, nadal nietrudno, tym bardziej że korzystam z obejścia. Jestem lepiej ubrany niż w Załupie H, zgodnie z radą Maćka „Chmiela” wlałem w siebie mnóstwo herbaty więc się nie odwadniam. 3 wyciąg prowadzi PePe. Najpierw kominek i przewinięcie na płytę. Nie bardzo pamiętam jego przebieg więc sugeruję mu żeby poszukał drogi bardziej „w prawo”. Poszedł i dalej kompletnie nic się nie działo. Lina jak stanęła tak stoi. 10, 15 minut – nic. Wreszcie coś poszło. Trwało to wieki więc przemarzłem do kości. Wreszcie idę.

PePe prowadzi 3. wyciąg

Najpierw prosto i później w zacięcie. Dwa friendy i hak na przestrzeni 2-3 metrów. Oho! Musiała tu być walka. Rzeczywiście, tym razem zostaliśmy pokarani za nieodpowiedni sprzęt. Tępe zęby raków nie trzymały się stopieńków, dodatkowo oddałem swoje dziaby (czekany techniczne) PePemu i sam drapię skałę prostymi czekanami turystycznymi. Słabo to idzie. Obciążam linę. Wreszcie po kilkuminutowej walce udaje się osiągnąć próg. To miejsce jak nic jest V, a pchanie się tutaj z tym sprzętem to głupota. Mina PePego przy stanowisku to potwierdza, wybrało go mocno i się nie dziwię. Co prawda lot skończyłby się na śnieżnym polu, ale nie było pewności, czy to pole nie wyjechałoby razem z nim.

Przejmuję prowadzenie. Przede mną teoretycznie najtrudniejsze miejsce tzw. Zacięcie Kusiona wyceniane na V. Z lata pamiętam, że jest tam jeden ruch i trzeba dalej sięgnąć. Przez chwilę tańczę na ślizgających, skracam przelot, każę PePemu bardziej wybrać i udaje się wczołgać na płytę. Stanowisko robię z taśm zarzuconych na blok skalny, nie popełniam błędu z lata i nie idę do kuszącego powyżej ogromnego tzw. strażackiego ringa. Wiszące stanowisko, które na dodatek przeszkadza prowadzącemu w starcie w drogę.

PePe przejmuje prowadzenie i dochodzimy do szczytu. Przybicie piątek i na przemian schodzimy i zjeżdżamy na dupach żlebem do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

2016-11-14 Tępa zimowo

To było właściwie wspinanie przy okazji. Byliśmy (jako Klub Wysokogórski) zainstalować tablicę poświęconą pamięci klubowicza Olka Ostrowskiego, który rok wcześniej zginął zjeżdżając na nartach po próbie zdobycia Gasherbruma II w Karakorum. Symboliczny cmentarz ludzi gór zlokalizowany jest pod Osterwą, niedaleko Popradzkiego Plesa. Wielokrotnie przechodziłem obok, ale rano nie ma czasu tam wstąpić, wieczorem nie ma siły. 

Następnego dnia mieliśmy gdzieś pójść. Z Basią planowaliśmy Igłę pod Osterwą, ale ostatecznie przygarnął nas doświadczony zespół Asia, Bartek i Maciek. Ruszyliśmy na Tępą (Tupa po słowacku). Najpierw z 45 minut przedzierania się przez kosówki, niezamarznięte jeszcze potoczki w Dolinie Złomisk. Asia idzie z Bartkem, u nas prowadzi Maciek (Chmiel). Maciek ma już za sobą kilka ładnych sezonów zimowego wspinania, nam na drugiego pozostaje utrzymać tempo na Tępej. 

Samo wspinanie dość proste. Zwłaszcza na drugiego. Dziabki dobrze trzymają w trawkach, albo zmrożonym śniegu. Mało akcji w skałach. To dobrze, zważywszy na to, że nasze raki nie są najwyższej próby: podstawowy model Climbing Technology. Tępa (nomen omen) to rozległy masyw, a zgubienie przebiegu drogi tu nie trudno, dlatego pod jednym z miejsc trwa dłuższa deliberacja. W końcu Bartek decyduje się poprowadzić skalny kominek, ale po 10 minutach walki odpuszcza. Schodzi w dół i szukamy śnieżnego obejścia.

Na szczycie. Basia, Asia, Maciek, ja i Bartek.

W końcu żlebem, w śniegu od kolan po pas pchamy się w górę. Prowadzę nawet jeden wyciąg, ale o trudnościach może powiedzieć to, że nie założyłem żadnego przelotu na całej długości liny. Nie trzeba było. Większość idziemy z lotną asekuracją. Maciek ciągnie jak koń. Mam wrażenie, że jak zwolnię to zostanę wciągnięty na przełęćz.

Kiedy droga się kończy odpuszczamy zdobywanie szczytu Tępej. Jest zbyt późno. Schodzimy w stronę przełęczy pod Osterwą, a stamtąd już po zmroku, szlakiem do schroniska.

2016-11-05_Załupa H zimowo

W ubiegłym roku nie puściła, za dużo lodu, za późno, za mało doświadczenia. Zimowego doświadczenia wspinaczkowego niewiele więcej, ale od czegoś trzeba zacząć. Z Lukciem i PePe poszliśmy pod Zadni Kościelec na Załupę H. W zimie, jak to słusznie zauważył PePe, trzeba robić drogi, które się dobrze zna z lata. Trudno o bardziej oczywisty przebieg niż Załupa dlatego ten cel. Ruszaliśmy rano z Krakowa więc marginesu czasu nie było wiele. Śniegu również umiarkowanie, chłód podobnie umiarkowany więc czas atakować. Sprzętowo wyposażeni byliśmy tak sobie: 

  • raki – turystyczne, tępe.
  • dziabki – jedna para Quarków petzla na cały trzyosobowy zespół
  • lonża do dziab – z repów
  • pozostałe czekany – turystyczne. 

Na stanowisku. Zdjęcie Lukcio (ten po prawej). PePe asekuruje. Później akcja się zagęściła i nie robiliśmy już zdjęć.

Pierwszy wyciąg poszedł gładko. Trochę skał, trochę śniegu. Dobre stanie, prosta asekuracja, wyżej jednak cienka polewka lodowa. Słabo to widzę. Ściągam Lukcia i PePe. Ja bym to odpuścił, bo parę prób zahaczeń dziabkami kończy ześlizgiem.

PePe mówi jednak, że spróbuje. Podrapał, podrapał, wsadził pętle w dziurę i przeszedł. No, nastąpiło przełamanie. Zimno jednak jest wbrew pierwszej ocenie dlatego, gdy PePe zaczyna wybierać linę czuję dużą ulgę. Można iść i trochę się rozgrzać. Wspina się tak sobie. Śniegu cienka linia, turystyczny czekan się ślizga. Jednak przechodzimy.

Zmieniam PePego na prowadzeniu. Krok po kroku, aż zapycham się w jakąś płytę. Stanie niepewne, a pół metra z lewej kusi piękny ring, do którego nie mogę dosięgnąć. Operacje w za dużych rękawicach narciarskich raz por raz kończą się porażką (kolejna porażka sprzętowa). Małe karabinki ocuna, z haczykiem to naprawdę jest słaby sprzęt do zimowej wspinaczki.

Ciągnę w górę wypatrując ringów na płycie. Nie widzę, ale czuję, że lina zaraz się skończy. Biję więc haka, najpierw jednego. Siada z pięknym wysokim metalicznym dźwiękiem. Wpinam się, a jako że od wpinki dzieli mnie z 8 metrów czuję ulgę. Drugi hak i stanowisko. Dwa haki to już bardzo przyjemne poczucie ulgi. Dochodzą chłopaki. Trochę zamieszania z auto Lukcia, który przez chwilę miał auto co najmniej kilkunastometrowe. Błąd. 

PePe prowadzi ostatni wyciąg my z Lukciem szczękamy zębami solidarnie. Wreszcie stan i możemy iść. To nie koniec jednak przygód. Pada deszcz. Niestety nie zamarza i zamiast tworzyć na nas izolująca lodową pokrywkę woda przecieka przez kolejne warstwy ubrania. Robi się ciemno, wietrznie i dość niepewnie. Z grubsza wiem jak iść w stronę Kościelcowej Przełeczy, ale pewności nie mam. Tym razem Lukcio wykazuje się czujnością i znajduje ścieżkę i ślady. Nie błądzimy dzięki temu w tych parszywych warunkach.

Trzeba zejść stromym zboczem, po głebokim śniegu. Jest już zupełnie ciemno , ale to już dorbiazg. Wiemy gdzie jesteśmy i jak iść. Dotarcie do bezpiecznej ścieżki jest kwestią czasu. Zima w górach to inna jakość, ale podczas wspinania dyktuje nowe warunki gry. Niebezpiecznie zaczyna mi się to podobać. Trzeba się doszpeić (studnia bez dna).

2016-10-01 Zadni Mnich

Wykorzystać dobrą pogodę, powspinać się na coś nie za trudnego, no i najlepiej w zasięgu jednodniowego wypadu w Tatrach. Zadni Mnich to zdaje się był pomysł Andy`ego. Fajny. Mniej oblegany niż bardziej widoczny niższy brat czyli Mnich. Poza tym na Mnichu byliśmy, a tu nie. 

Zadni wyłania się zza Mnicha. Widok z Ceprostrady zmierzamy do Dolinki za Mnichem.

Z bliska wygląda imponująco. Nasza droga biegnie granią po prawej.

Mamy piękny dzień.

Szpejenie się pod ścianą. 

No to ruszamy

Andy. Radość asekuracji.

No to idziemy w górę. Przebieg wydaje się oczywisty, co nie przeszkodziło mi zapchać się w jakieś dziwne miejsce. Musze bardziej uwagę zwrócić uwagę na określenia „ściśle granią”.

I na szczycie. Pewne stanowiska zjazdowe z łańcucha. To zawsze pomaga psychicznie, tym bardziej, że w dół ostra lufa. Zjeżdżamy do przełęczy.

2016-09-30_Drogi Patrzykonta i Stanisławskiego

Popychamy, popychamy nasz kurs. Tym razem z Robertem (Roko) i moją kursową partnerką Basią działaliśmy na Kościelcu. Najpierw Zadni Kościelec i droga Patrzykonta. Ciekawa droga z nieoczywistym przebiegiem. Miałem okazję poprowadzić większość tej drogi. Zdaje się, że kluczowe piątkowe miejsce sprytnie ominąłem przewijając się przez filarek. Generalnie fajne wspinanie, ale oczywiście wcześniej Kruki wybebeszyły mój plecak kiedy na chwile poszedłem złapać (asekurować) Roko, który przeszedł jakąś kosmiczną VII drogę. No więc bez kanapek (człowiek się nie uczy) wbiłem się w drogę. 

Poniżej Topo z serwisu Damiana Granowskiego.

zalupahpatrzykonttopo

Na przełęczy Kościelcowej Robert decyduje „Idziemy na Stanisławskiego, ja prowadzę”. Już wiem, że to jest droga, o której się myśli. Szedłem nią jako drugi, ale co najmniej dwa wyciągi chciałbym poprowadzić.

14537068_1576065412419683_1867438170_o

Słońce pomału zachodzi. Robert prowadzi, gdyby nie to pewnie bym się już niepokoił późną porą. Jeszcze ciepło, ale to już początek jesieni.

Pierwszy to odstrzelone zacięcie. Nie wyglądało, ale było dość trudne, drugi wyciąg to komin. Moja znienawidzona formacja. Nie umiem, nie czuję się pewnie, za to Basia świetnie sobie radzi, a wręcz świetnie się bawi. Jakoś to przeszedłem ale nie bardzo sobie wyobrażam prowadzenie. No cóż to wskazówka, że muszę potrenować kominy i w końcu je polubić. W końcu docieramy na szczyt, włączamy czołówki i schodzimy z Kościelca.

To był fajny dzień w Tatrach. Gdyby mi ktoś powiedział w marcu tego roku, że o tych dwóch drogach pomyślę: „fajne”, a nie ekstremalne czy epickie to bym nie uwierzył.

2016-08-28 Droga Martina (Gerlach bez sukcesu)

Fajny film zmontowany przez Lukcia z wyjścia na Gerlach. Niestety nie wszystko zagrało i o 18 zdecydowaliśmy się wycofać (zjechać) do Doliny Batyżowieckiej.

Co nie zagrało? Droga prosta technicznie, ale przerósł nas czas.

  • Należało jednak spać w górach skoro miejsca w Śląskim Domu nie było.
  • Poruszaliśmy się de facto w jednym zespole 4 osobowym zamiast w dwóch zespołach dwuosobowych.

Wycieczka fajna. Czego nie ma na filmie to dość dramatyczna sytuacja w jednym ze żlebów. Przed nami szła para ojciec-syn. Szli na lotnej, w pewnym momencie ojciec (szedł jako drugi) zeszedł za nisko. Coś tknęło syna i zaczął asekurować na sztywno z taśmy zarzuconej na blok. To prawdopodobnie uratowało ojca od conajmniej sporych urazów. Półka na którą wchodził zerwała się i poleciała w przepaść. Syn czujnie wyłapał lot.