2016-12-20 Kliś zimowo

Nie sądziłem, że Kurs Taternicki będę kończył w zimie, ale pogoda rządzi, więc urobienie kursu w 2 tygodnie należy włożyć między bajki. Do tego należy dołożyć podejście Roberta „Roko” Rokowskiego, który nie patrzy na zegarek, a czasami i na kalendarz. Wspinając się z nim z dnia na dzień nabierałem przekonania, że jego celem jest nie zakończenie kursu, ale wypuszczenie spod swoich skrzydeł osób, które są zdolne do samodzielnej działalności w górach. Dlatego nie odpuścił, chociaż zakontraktowanych dni kursowych uzbierało się nieco więcej. 

Ponieważ zdecydowaliśmy się na wersję fast to wjechaliśmy kolejką na Kasprowy, zjechaliśmy na nartach na Halę Gąsienicową a stamtąd do Kotła.Poszliśmy na zimową drogę kursową w Kotle Kościelcowym na tzw. Klisia. Droga wyceniona na V. Robert prowadził. Trudności pojawiły się już na początku, bo wybraliśmy wariant nieco trudniejszy z tych łatwiejszych.

Już tylko 2 metry dzieli mnie od ostatniego stanowiska na Kursie 🙂 

Tym razem byłem już przyzwoicie wyposażony. Po pierwsze wspianałem się w twardych butach skiturowych, po drugie miałem techniczne raki z jednym zębem atakującym (tzw. monopoint), po trzecie techniczne czekany. Nie domagało tylko to, że przedni ząb pożyczonych z klubu Petzl Lynx był tępy. Pierwsze kroki w skale uświadomiły jak bez sensu męczyłem się na wcześniejszych trzech drogach w turystycznych rakach. Monpoint po prostu trzymał, dlatego „piątkowe” zaciątko nie wydawało się zbyt trudne. Poza tym na drugiego można sobie pozwolić na śmiałe ruchy.

Kiedy byliśmy na pierwszym stanowisku zaczęło wokół krążyć czarne ptaszysko, głośno pokrakując. Mhm… tym razem pamiętałem żeby zawiązać plecak z jedzeniem i pokrywę z zamkami błyskawicznymi do głównego wora. Z zamkami kruki sobie radzą, z węzłami jeszcze nie. No więc ptaszysko natychmiast kiedy sprawdziło, że jesteśmy kilkadziesiąt metrów nad Czarnym Stawem zanurkowało w stronę naszych plecaków niczym A10 pikujący w stronę czołgów wroga.

Pamiątkowa fota. Zrobiliśmy to 🙂 

Wreszcie ostatnie stanowisko zmotane na solidnej kosówce i wyjście na grzbiet. Będziemy schodzić. Szybko pokonaliśmy drogę, w dół drogą zejściową do pozostawionych tam nart i plecaków. Mój przeciągnięty parę metrów, pokrywa częściowo wyszarpana, a zamek odsunięty. Dobrze, że mam zwyczaj przypinać klucz od samochodu do karabinka inaczej wracalibyśmy Szwagropolem. Za to Robert stracił część zawartości apteczki. Przepak, narty na nogi do Murowańca na piwo i na dół do Kuźnic. 

Koniec Kursu!

Zaczęliśmy w Tatrach w lipcu z Basią i Darkiem. Podzieliliśmy kurs na część tatrzańską i wyjazdową. Ta druga okazała się niezwykłą przygodą w Chamonix. Po pięciu miesiącach udało nam się zakończyć kurs w dwuosobowym składzie (z Basią), Darkowi pozostało jeszcze kilka przejść do wykazu.Co się udało? Zobaczymy – po drogach ich poznacie, a lista dróg TO DO rośnie. Na tej liście też drogi kursowe, zgodnie z dobrą maksymą Kurtyki. Wybieraj cele na które jesteś w stanie dotrzeć samodzielnie. Trzeba to sprawdzić. Na pewno trzeba było sporo determinacji do tego żeby dociągnąć do końca, tej związanej z logistyką, kosztami etc. Są pewnie inne drogi zdobycia doświadczenia i umiejętności taternickich, ta – kursowa – wydaje mi się jednak najbardziej pewna.