2018-10-19 – Anica Kuk

Druga wizyta w Paklenicy. Wspinałem się Lidką. Październik jest znakomitym miesiącem na wspinanie w tym wąwozie, nie za gorąco, ale też nie za zimno. Bliskie podejścia, stosunkowo łatwe zejścia. Udało się zrobić kilka dróg wielowyciągowych w tym jedną, która jest na liście dróg, która była dla mnie wyzwaniem. Mošoraski.

Gdzieś na stanowisku. Przekazywanie sprzętu (szpeju) i analiza – gdzie i jak wyżej iść

To 11 wyciągowa droga na najbardziej honornym szczycie rejonu Anica Kuk. 400 metrów. Trudniejsze są trzy ostatnie wyciągi, z czego jeden ma wycenę 6a (VI+). To są rejony mojego limitu, a na pewno trudniejsze niż do tego dnia robiłem na wielowyciągowych drogach, ale sądzę, że jestem rozwspinany więc ustalamy z Lidką, że ona poprowadzi wszystkie wyciągi „czwórkowe”, ja wezmę pozostałe. Lidka tego dnia nie czuje się jednak dobrze i pierwszym łatwym wyciągu mówi, że jednak nie. Mamy do wyboru – albo się wycofujemy, albo poprowadzę pozostałe 10 wyciągów.

Pogoda stabilna, a wąwóz to jednak nie góry, więc decyduję, że idziemy – zobaczymy co będzie. Droga jest w dużej mierze ubezpieczona, posiada stałe stanowiska, spity w trudniejszych miejscach. Idzie się dobrze, nawigację ułatwia kilka zespołów przed nami, które odszukują drogę.

Na kluczowym wyciągu oddaję plecak (leciutki, ale psycha każe uwolnić się od ciężarów) Lidce i idę. Najpierw rampa, trochę wilgotna, oby do pierwszego stałego punktu, a dalej niech się dzieje. Wspinam się do załomu i widzę w czym może być problem. Dość słabo urzeźbiona płyta, po lewej stronie ryso zacięcie z odstrzelonymi podchwytami. Stopieńki mega wyślizgane, a nade mną centralnie jedna dziura na (o ile dobrze pamiętam) na jeden lub dwa palce. Ma wyraźnie inny kolor niż otaczająca skałą „Ocho! Jak na drodze jest ten jeden, jedyny punkt i to tak wygładzony to znaczy, że się będzie działo”. Na łatwych drogach kombinacji stopni, klamek, sekwencji przechwytów jest bardzo dużo, im trudniej tym liczba wariantów jest ograniczona. Oczywiście wszystko zależy od poziomu wspinaczkowego. Dla mnie w tych okolicach czyli 6+, 6.1 liczba możliwości zdecydowanie się ogranicza.

Kluczowy wyciąg tuż po ukończeniu. Żmije (wyjaśnienie we wpisie) mają dom po lewej.

Na szczęście są stałe punkty i potencjalny lot nie byłby ani długi, ani niebezpieczny. Odciągami, wbijając stopy w śliskie małe krawądki poruszam się do góry, sapiąc niemiłosiernie. Głównie z respektu dla cyfry (wyceny wyciągu) używam znacznie więcej siły niż to jest potrzebne i dość szybko to nie trudności techniczne, a ubytek sił, stają się moim głównym przeciwnikiem.

Tutaj anegdota. Przygotowując się do drogi zbierałem opisy i informacje. Na portalu „Wspinanie.pl” znalazłem artykuł o żmiji, która zamieszkała w zacięciu po lewej. Ponieważ panicznie boję się gadów to jeszcze w kwaterze postanowiłem, że postaram się uniknąć wsadzania rąk w tę rysę, zwłaszcza jak nie będę widział dokładnie co jest w środku. I pamiętałem o tym postanowieniu, do chwili kiedy starając się nie wylecieć z kiepskich stopni, wciskałem cały bark w czeluść rysy. Wówczas miałem kompletnie wyrąbane, czy w rysie jest żmija, zombie czy obcy. Jedyna myśl – nie wylecieć i nie polecieć.

W połowie płyta stała się łatwiejsza technicznie, ale sił było też co raz mniej. Wówczas powiedziałem sobie „O nie! Nie po to jeszcze w Krakowie siedziałem przed kompem, wyobrażając sobie ten wyciąg, nie po to prowadziłem poprzednie 8 wyciągów, aby zepsuć wszystko tj. złapać się ekspresu, albo obciążyć przelot”. Pomogło, stękając, sapiąc, aż słyszała to asekurująca Lidka (30 metrów niżej i za załomem), udało się dotrzeć do stanowiska. Z perspektywy ostatnich kilku lat, to wydaje mi się fajnym dokonaniem jak na moje marne postępy wspinaczkowe. Jak to we wspinaniu: nie tyle cieszy wyczyn, bo zapewne wiele osób po tym wyciągu biega w butach podejściowych, ale przewalczenie głowy, która na początku wątpiła, czy to rozsądne, aby wbijać się na zmęczeniu w wyciąg w pobliżu własnego limitu.

Lidka dochodzi holując mój plecak. Wyślizgi ją zmogły jednak i zrobiła to w stylu A0, czyli wykorzystując ekspresy. Ewidentnie nie jej dzień.

Pozostałe dwa wyciągi są już trochę łatwiejsze, chociaż też trudniejsze niż poprzednia część drogi nie licząc kluczowego wyciągu.

Na Anicy jesteśmy jeszcze za dnia, schodzimy już o zmroku, ale z całkiem sporym zapasem.