„Żeby się wspinać, trzeba się wspinać” nie wiem, czy już nie pisałem tego gdzieś na blogu, ale Wojtek „Szymon” Szymandera, legenda krakowskiej wspinaczki skałkowej, kiedyś mi tak odpowiedział na pytanie o progres. No to się wspinam w tym roku 2019, wizyty w Sokolikach, kilka razy w tygodniu na Jurze.
Ten dzień, to był dobry dzień. Piękna pogoda, obietnica wakacji.. Pojechaliśmy z Basią, Andym i kolegą Piotrkiem z klubu zrobić łańcuchówkę – Droga Patrzykonta (V UIAA) na Zadnim Kościelcu i Droga Stanisławskiego (-V) na Kościelcu. Obie drogi to nasze powtórzenie, bo z Basią robiliśmy je podczas kursu taternickiego. Ja chciałem zobaczyć jak będą się jawić, po 4 latach intensywnego wspinania, drogi, które wówczas wydawały się limitem. W domyśle – czy jest jakiś progres!
Wyraźnie był. Jedna i druga wydawała się nie za trudna, nawet komin na Stanisławskim (ta formacja mnie straszy) wszedł dość gładko.
Droga Patrzykonta jest ładnym wspinaniem z dwoma miejscami, które łatwiej zrobić jeśli się jest we wspinaczkowym „ciągu”. Na drugim wyciągu jest płyta, którą można zrobić wariantem „piątkowym” lub zejść na „czikenłej” (określenie z MTB). Honorniej oczywiście pójść płytą w miarę na wprost. Drugie miejsce to eksponowane, choć łatwe techniczne przewinięcie przez filar.
Stanisławski to klasyk nad klasyki. Niezwykłe wizjonerstwo tej ikony wspinania przedwojennego, pisano o nim „Genialny Outsajder”. Coś w tym jest, bo wypatrzyć taką linię, zwłaszcza pierwszych dwóch wyciągów, to trzeba mieć w sobie coś z artysty. Bardzo estetyczne wspinanie w dużej ekspozycji.
Udało się zrobić wszystko bez przygód, z uśmiechem na ustach. Przyjemne uczucie – wszystko dobrze zaplanowane, dobrze zrealizowane, pogoda, czas, tajming i samo wspinanie.