2020-02-21 Wspinanie lodowe – nie zawsze jest ok

Tej zimy wspinałem się całkiem sporo „w lodach”. To slangowe określenie wspinania na lodospadach, czyli zamarzniętych ciekach wodnych.

Dolina Białej Wody

Na rozpoczęcie sezonu (25-26.01.2020) byłem na obozie zimowym KW Kraków w Dolinie Białej Wody na Słowacji. Tym razem lepiej przygotowany niż 2 lata wcześniej. Dobra bielizna z wełną z merynosów, całoroczny materac thermaresta i śpiwór cumulusa z 850 gramami puchu zmieniają warunki gry. Po długim dojściu odśnieżamy drewniany podest i rozkładamy namiot, ognisko i spać. W planie mamy powtórzenie Lodospadu Ciężkiego oraz wspinanie na łatwiejszych lodospadach – Lodospad Kaczy.

Nie wiem jak to się stało, ale zamiast u podstawy Lodospadu Ciężkiego znaleźliśmy się całą ekipą nad Ciężkim Stawem, z którego potok, na którym tworzy się lodospad… wypływa. Mistrzostwo nawigacji. Decyzja – zjeżdżamy do podstawy i dalej będziemy się wspinać. Zjeżdżam pierwszy. Lina się kończy a nie widzę stanowiska. Decyzja – robię stanowisko z lodowych śrub, kombinuję, że albo z nich zjedziemy i zbierzemy je podczas wspinania się, albo zjedziemy z tzw. stanowiska Abałakowa. To dość dziwne i nieco przerażające jeśli pomyśli się, że to stanowisko to nic innego niż repsznur przeciągnięty przez wydrążony w lodzie trójkątny otwór.

Stanowisko zjazdowe wygląda tak… Wygląda przerażająco, ale jest wytrzymałe. To nasze też wytrzymało, co jest jasne, bo mogę to opisać. (zdjecie z wikipedii)

Kursy, kursy, kursy… W takich sytuacjach są nieocenione. Nie zastanawiasz się, której śruby użyć, jak odmierzyć odległość pomiędzy otworami, w jaki sposób wydobyć repsznura z dziury, jakim węzłem go związać, aby przeżyć i jak sprawdzić wytrzymałość (pierwsza osoba zjeżdża z tzw. backupem, czyli dodatkowym punktem, który nie jest obciążany, ale zadziała jeśli coś pójdzie nie tak).

Na końcu wykręcam backupową śrubę i zjeżdżam. Uff… To było jak rytuał przejścia. Co innego wiedzieć, że to działa, co innego wykonać procedurę na kursie, a co innego zjechać w warunkach bojowych.

Na Lodospadzie Kaczym.
Lodopady Grosza. Wspinanie z Bartkiem i Maćkiem. 9.01.2020

Kuluar Kurtyki (2020-01-29)

Dla mnie to była powtórka. Tym razem działamy z PePe. Szpej ciągniemy na saneczkach, które chowamy w okolicach Morskiego Oka. Dalej na nartach w górę, pod Kuluar. To powrót po równo roku (wspinanie z Filipem opisałem w tym wpisie). Tym razem lodospad lepiej wylany, także pierwszy wyciąg jest już wspinaczkowy. Zostawiamy narty, szpeimy się i idziemy w górę.

PePe dochodzi do pierwszego stanowiska.

Wspinanie idzie sprawnie, warunki dobre więc szybko meldujemy się na górze. Narty zostawione pod ścianą dają fantastyczną możliwość teleportacji się na parking. Zamiast cierpieć 12 kilometrów z ciężkimi plecakami, odparzonymi stopami w niekończącym się zejściu przypinamy sanki do plecaka i szybko po oblodzonej drodze docieramy do samochodu.

Lodospad Veverki (2020-02-21)

Jeden z lodospadów w dolinie Staroleśnej na Słowacji. Nominalne trudności WI 4, czyli w przebiegu spotkamy dłuższe elementy pionowego lodu.

Veverkow Lad. Zdjęcie ze strony Drytooling.com

Działamy z PePe. Wzięliśmy sobie dzień urlopu w tygodniu, aby uniknąć tłoku w weekend. Lodospad ma obiektywne zagrożenie w postaci dużego pola śnieżnego powyżej. Zdarzenia lawinowe nie są tam rzadkością, o czym czytaliśmy oczywiście przez wspinaczką. Tego dnia komunikat był następujący „Od rana w Tatrach bardzo duże zachmurzenie, widoczność mocno ograniczona, co może być przyczyną pobłądzeń. Obowiązuje 2. stopień zagrożenia lawinowego, a pokrywa śnieżna jest rozłożona nierównomiernie. Dziś opad śniegu (do 10 centymetrów w ciągu dnia) połączony jest z silnym wiatrem (w porywach do 80 km/h), co może zwiększać miejscowe zagrożenie lawinowe.”

Nikt rozsądny nie lekceważy lawinowej dwójki, uznaliśmy, że da się jednak działać, ale sytuacja będzie się pogarszać, więc trzeba zdążyć. Wiać miało zacząć wiać koło południa i rzeczywiście tak było.

Wiało i sypało… Trzeba było słuchać tego co nam mówiła natura: wyp…

Wspinanie szło nam średnio, zaczynam, ale przemarznięte dłonie nie pozwalają dokończyć wyciągu. Zjeżdżam z śrub, w końcu w drugiej próbie PePe dotarł do stanowiska i chwilę powędkowaliśmy treningowo. Dobra zasada mówi, żeby nie robić ostatnich razów w sportach niebezpiecznych. Niestety ją złamaliśmy. Już wcześniej leciały pyłówki, ale głupio założyłem, że wiatr na bieżąco zrzuca na nas depozyty znad lodospadu. Około godz. 15 wspiąłem się ostatni raz, przewiązałem przez kolucho na stanowisku, zjechałem dół. Wiatr nawiewał coraz więcej śniegu u podstawy lodospadu, więc spiąłem wszystkie taśmy, karabinki, śruby, ekspresy razem. PePe powiedział, że skoro wisi lina to wejdzie jeszcze jeden „ostatni raz”. Było około 15. Asekurowałem go na tzw. wędkę, czyli solidny punkt asekuracyjny był w stanowisku, najbezpieczniejszy sposób asekuracji… pod warunkiem, że asekurujący na dole trzyma linę.

Spojrzałem na PePe, który właśnie przeszedł trudności i nagle niebo zrobiło się czarne, a mój partner zniknął. Lawina! Myśl – uciekać w stronę skał i za wszelką cenę trzymać rękę pod przyrządem asekuracyjnym. Zrobiłem krok i śnieżna kolumna spadła na mnie, jeszcze krok i jeszcze jeden mały. Zaczęło mnie betonować. Śnieg w takiej lawinie zachowuje się jak woda dopóki jest w ruchu. Sypało się i sypało, kolana, uda, pas… Trudno złapać dech, każda sekunda ciągnie się niemiłosiernie. Jednostajny łomot spadających mas śniegu. Trzymać rękę pod przyrządem. Wreszcie zaczęło się przejaśniać. Koniec i cisza.

Wyglądało to tak… Film z jakiegoś fanpage dotyczącego warunków w Tatrach. Pokazuje zdarzenie z końca stycznia 2022 roku, na „naszym” lodospadzie

Stoję po pas w śniegu, przytulony do skały i co ważniejsze – mam w lewej ręce linę. Przez PePego lawina przeleciała kiedy wisiał na linie. Opuszczam go do podstawy lodospadu. Nie bardzo wiadomo co powiedzieć. W miejscu, w którym stałem pierwotnie piętrzy się ogromna pryzma śniegu. Trudno powiedzieć jakiej wysokości, pewne jest to, że jest tak twarda, że można na niej stać. Nie chcę myśleć, jak to jest musieć kogoś z tego wydobywać. Moje narty były poza zasięgiem lawiny i stoją mniej więcej tam gdzie stały, szpeju ani śladu, nie ma narty PePego. Drugie końce naszych lin giną gdzieś pod śniegiem. Idziemy za nimi i okazało się, że cud jedna narta zaplątała się w linę, a drugą wyrzuciło prawie na wierzch, są i kije PePego rzucone przez lawinę w dół doliny. Mój kijek gdzieś przepadł, ale szarpał go pies. Zwijamy liny i zjeżdżamy do lasu.

Namawiam PePego aby sobie zrobić zdjęcie, tuż po (godz. 16.30). Miny mówią wszystko, o tym co się wydarzyło

Zjeżdżamy na dół na parking. W samochodzie zastanawiamy się jak odzyskać sprzęt. Odzywam się do kolegów z KW Kraków w sprawie wykrywacza metalu, to się wydaje jedyny sposób na odzyskanie żelastwa. Udaje mi się załatwić sprzęt, niestety nie mogę tam wrócić jutro, bo w weekend pracuję. Andy i PePe jadą na miejsce. Udaje im się odnaleźć sprzęt spięty w jeden pęk. Straty z całej akcji to kij narciarski oraz to co zostało w głowie.

Błąd? Jak zwykle. Nie da się uniknąć ryzyka w zimowej działalności w górach, na wspinaniu szczególnie. My popełniliśmy błąd zbyt długo przebywając w zagrożonym miejscu, od chwili kiedy zerwał się wiatr (zapowiadany). 3 godziny dzieliły od sytuacji względnie stabilnej do poważnego zagrożenia.

A tu ponownie lawina nad tym lodospadem, tym razem w styczniu 2024

Ćwiczenia kandydatów do HZS (słowacki TOPR) z 19.01.2024.

2020-01-13 Północy Filar Świnicy zimowo

Długa zimowa droga, która była na liście „do zrobienia” od dwóch lat. W tym sezonie czułem się „rozwspinany” więc zaproponowałem Basi ten cel. 8-9 wyciągów, 350 metrów drogi to przy naszym tempie i umiejętnościach konkretny cel.

Nocujemy w Murowańcu, do którego podchodzimy na nartach. Mamy szczęście, bo cholernie ciężki sprzęt wspinaczkowy podwozi nam do schroniska uprzejmy Pan, który wiezie tam towar.

Plan jest taki, aby wspinać się w butach narciarskich, a narty zostawić w depozycie pod ścianą. Po zakończonej drodze zejść do nart i zjechać na parking. Nastawiamy się, że nie da się zakończyć drogi za dnia, krótkie styczniowe dni i jednak ograniczone zaufanie do siebie, które wyklucza przejście większości drogi z szybszą, ale bardziej niebezpieczną asekuracją lotną.

W schronisku spotykamy instruktorów Asię i Waldka, chwilę rozmawiamy o naszym planie i o miejscu startu zimowego wariantu. Drogę znam z letnich wspinaczek, po raz pierwszy z Basią robiliśmy ją na kursie kończąc pod gradem kamieni zrzucanych przez nieostrożny zespół nad nami i w burzy. Drugi raz byłem z PePe na rekonesansie jesienią.

Wspinam się, gdzieś na pierwszych wyciągach

Około 7. jesteśmy pod ścianą. Nie za wcześnie. Chwila zastanowienia jak iść. Postanowiłem się trochę „powspinać” i zamiast wariantu po płytach (wycena III), wbiłem się w próg z przewieszką (V). Coś poszło nie tak i w pewnym momencie poczułem, że lecę. Żeby nie spaść na półkę odskoczyłem i wylądowałem po pas w śniegu. Baśka, która mnie asekurowała zza filarka poczuła nagle duży luz liny. Nie bardzo wiedziała co się dzieje, bo przetrawersowałem mocno w bok i straciliśmy się z oczu. Dostałem za to później ochrzan, że zamiast zacząć jak człowiek szukam przygód już na starcie. Druga próba się powiodła. Wbiłem czekan w trawy powyżej przewieszki i udało się ściągnąć.

Po przebyciu pola śnieżnego w środku drogi. Za nami Przełęcz Świnicka

Wyżej to już spore pola śnieżne i przygody charakterystyczne dla zimy. Prowadzę „trójkowe zacięcie”, czyli formację w kształcie otwartej książki. Jest rzeźba, ryski i dziurki. Wystarczająco aby zahaczyć atakujący ząb raka, tyle że druga „okładka” książki jest pokryta cienką warstwą lodu. W takiej polewce nic nie działa: za mało, aby wbić raki, wystarczająco aby zakryć wszelkie dziury. Zaprzeć się o to nie da, bo poślizg. Z prostego miejsca robi się czujne skradanie po jednej płycie.

Na stanowisku już po zmroku, zakładanie ciepłej kurtki stanowiskowej. Cumulus Neolite Endurance robi robotę.

W środku drogi długie pola śnieżne, łatwo, tyle że nie ma się z czego asekurować. Biję warthoga – hak przeznaczony do asekuracji ze zmrożonych kępek traw. Jeden-dwa punkty na cały wyciąg liny. Lepiej nie latać. Gdy dochodzimy do kluczowego „wyjściowego” kominka robi się ciemno. W kominku pełno lodu. Kolej na wyciąg prowadzony przez Basię, która atakuje nieco w prawo. Idzie sprawnie i po przejściu „cruxa” mamy do przebycia łatwe fragmenty do szczytu.

Basia w kluczowym miejscu. Zdjęcie zostało nagrodzone w wewnętrznym, klubowym konkursie

Zdejmujemy szpej i schodzimy najpierw na Przełęcz Świnicką, później żlebem, trochę na rakach, trochę na tyłkach pod ścianę i do nart.

Na szczycie

Zjeżdżamy do schroniska. Okazało się, że mamy szczęście i nie musimy jechać z całym szpejem wspinaczkowym na plecach, bo obsługa schroniska zjeżdża do Brzezin i zgadza się zabrać nasz ciężki wór. „Tak też czułem, że będę go wiózł na dół” mówi kierowca.