2020-08-20 Droga Surdela – Mięguszowiecki Szczyt Wielki

Droga Surdela na Mięguszowieckim Szczycie Wielkim była celem i trochę marzeniem wspinaczkowym. Przejście tej drogi samodzielnie było dla mnie takim świadectwem maturalnym wspinania w Tatrach. Droga ma w sobie wszystko z klasycznego taternictwa. Przede wszystkim masyw Mięguszów, ogromna jak na tatrzańskie warunki ściana wynosząca się nad taflą Morskiego Oka, będąca świadkiem doniosłych i tragicznych wydarzeń w historii taternictwa. Sama droga cechuje się trudnościami na poziomie V+, ale mieści się w otoczeniu Morskiego Oka, gdzie wyceny nie są w moim odczuciu tak przystępne jak na Hali Gąsienicowej więc te „Pięć Plus” ma swoją wymowę; długość – 11 wyciągów, a więc trzeba się przygotować na solidną wyrypę oraz na koniec typowo taternickie zejście – niełatwe nawigacyjnie w górnym odcinku, niebezpieczne w środkowym. Dla mnie dodatkowym wyzwaniem jest to, że jedno z trudniejszych miejsc biegnie formacją, której serdecznie nie znoszę – kominem. Słynny Komin Kiszkanta (V+) jest „ikonicznym” i fotogenicznym miejscem.

Wschodzące słońce oświetla nasz cel – ścianę Mięguszowieckich Szczytów. Oświetlone od lewej to: Mięguszowiecki Szczyt Czarny, Mięguszowiecki Szczyt Pośredni, Mięguszowiecki Szczyt Wielki oraz Cubryna.
Orientacyjny przebieg drogi Surdela. Dokładniejsze mapy topograficzne do znalezienia w internecie.

Na drogę umawiamy się z Pawłem „Spiderem” i Pawłem „Marcelem”, chcemy ją zrobić podczas pobytu na obozie wspinaczkowym Klubu Wysokogórskiego Kraków. Nocujemy na taternickim obozowisku tzw. Taborze w okolicach polany Włosienica przy drodze do Morskiego Oka. Prognozy na następny dzień są ok. Ścieżka pod ścianę odbija od szlaku na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Wspinamy się kruchym, miejscami wilgotnym terenem o wycenie I/II bez asekuracji. Nie bardzo jest tutaj jak się asekurować, poza tym czeka nas długie wspinanie i tam gdzie można trzeba zaoszczędzić czas.

Zdjęcie ze strony lojanci.org. Twórca drogi Jan Surdel nad „Kominem Kiszkanta” w 1964 roku.

Zaczynamy od drobnego błądzenia po „trójkowym terenie”, wreszcie trafiamy na właściwy przebieg drogi i tempo wspinania zaczyna rosnać. Ten fragment przypada mnie, dobra skała, możliwości założenia pewnej asekuracji więc idzie dobrze. Marcel przejmuje czujny trawers po tzw. „wymytkach”, czyli obłych zagłębieniach w zerodowanej skale. Idzie się po tym dobrze, ale asekuracja parszywa.

Stanowisko.

Dochodzimy pod dwa kluczowe wyciągi. Pierwszy, rzeczony komin, a nad nim czujna płyta za V+. Prowadzenie przejmuje „Spider”, który jest mocnym wspinaczem, szczególnie, kiedy chce mu się wspinać :), co nie zawsze jest oczywiste. Pogoda się zmienia, nasuwają się chmury i robi się nieco późno, a tu pod samym kominem dwa inne zespoły.

Czekanie na podniebnej półce
„Spider” w Kominie. Asekuruję.

Czekamy, patrzymy na zegarki i na pogodę… Wreszcie nasza kolej. „Spider” zostawia nam plecak, aby łatwiej – jako prowadzący – mógł się rozpierać plecami w kominie. Idzie sprawnie i dociera do półki, gdzie próbuje zmontować stanowisko. Nie jest przekonany do tego co zmontował, decyduje, aby iść wyżej i połączyć dwa wyciągi. Wreszcie słyszę komendę „chodź!”. Spuśćmy zasłonę milczenia na moje „giełganie” w kominie. Siłowo i nerwowo, ale udaje się pokonać bez obciążania liny. „Marcel” dodatkowo wciąga plecak „Spidera”

Drugi z kluczowych wyciągów – płyta (V+) nad Kominem Kiszkanta. Czujne wspinanie, ale w formacji płytowej, a więc dla wspinaczy „jurajskich”, łatwiejsze.

Dochodzimy do stanowiska i dalej już łatwiej, na grań. Tu przygoda się jeszcze nie kończy, przed nami długie, momentami niejasne topograficznie zejście, nie pomaga też fakt, że zbliża się zmrok, a na horyzoncie zaczynają gromadzić się chmury.

Na grani. Już po „rozszpejeniu”, czyli wpakowaniu sprzętu do plecaków.

Wyszukujemy drogi posługując się topo, czasami napotykając na taternickie kopczyki z kamieni, teren nie jest za prosty. Momentami trzeba schodzić przez strome progi. Zjazdy zabrałyby zbyt dużo czasu, tym bardziej, że chmury na horyzoncie coraz bliżej. Zespół przed nami zna drogę i porusza się szybciej, chłopaki są ok, bo czekają na nas chwilę pokazując nieoczywiste miejsce, w którym trzeba skręcić. Gdy dochodzimy do Hińczowej Przełęczy jest już ciemno. Zejście bardzo czujne, stromy żleb pełny żwiru i luźnych kamieni, o poślizg łatwo. Nie wyobrażam sobie zejścia tędy w deszczu. Schodzimy do Galerii Cubryńskiej, szerokiego pola zawieszonego wysoko nad stawem Morskie Oko. Tu pojawiają się wyraźne kopczyki. Kiedy na tle nocnego nieba pojawia się charakterystyczna sylwetka Zadniego Mnicha znak, że jesteśmy już bezpieczni. Teraz może już padać, ten teren, w tym zejście znany jest z licznych wspinaczek na Mnicha i Zadniego Mnicha.

Zadni Mnich – znak, że jesteśmy w bezpiecznym terenie.

Docieramy do szlaku i pierwszych potoków z wodą, a następnie na Tabor. Cała akcja zajęła nam około 18 godzin. Taternicka matura zdana.