2021-08-16/20 – Val Massino – Val di Melo

Plan był na Wilder Kaiser w Austrii, ale prognozy pogody nie wróżyły sukcesu temu planowi. W składzie: Piotrek „Zipi”, Michał, Krzysiek „Dundol” i ja ruszyliśmy na drugą stronę Alp, do wysoko położonej doliny Val Massino. Wiedzieliśmy, że tam jest sporo wspinania, ale nie byliśmy przygotowani jeśli chodzi o konkretne cele. Jedziemy i na miejscu zobaczymy.

Krzysiek zgodził się wziąć swoje VW California, więc odpadał problem noclegów. Niesamowite, że 4 chłopów, ze sprzętem wspinaczkowym i rowerami może całkiem wygodnie kilka dni mieszkać w takim samochodzie – ergonomia i rozplanowanie wnętrza doprowadzone do perfekcji.

Biwak nad potoczkiem, kamping Sasso Remeno

Pierwszego dnia rekonesans do Val di Melo, to raj dla wspinaczy: buldery, drogi sportowe, drogi wielowyciągowe, w sezonie wspinanie lodowe. Klasyki rejonu są jednak poza naszym zasięgiem (trzeba swobodnie działać na drogach 6b i w górę), szukamy czegoś bardziej przystępnego. Wyżej w dolinie są jakieś piątkowe slaby – połogie płyty. Wspinanie na slabach to głównie uważność i głowa oraz akceptacja, że jedyne czemu możesz zaufać to tarcie, bo stopni nie ma, a za chwyty robią pojedyncze kryształki, o które można zaczepić się opuszkiem palców. Znajdujemy start i ruszamy w górę. Idzie się nawet przyjemnie, ale im wyżej to bardziej mokro… Asekuracja jest dość rzadko i po trzech wyciągach decydujemy się na odwrót.

Zjeżdżamy, wyżej mokro. Nie ma co ryzykować.

Po południu idziemy się wspinać na sportowe rejony. Ciekawe wspinanie, bo odbywa się na wielkich, kilkudziesięciometrowych głazach, które urwały się niegdyś z otaczających dolinę gór.

„Głazy” w dolinie, na których wytyczono drogi wspinaczkowe o długości 20-30 metrów. Stoczyły się w dno doliny po obrywie z otaczających gór. Skala alpejska.

Michał w lokalnym sklepie kupuje przewodnik. Szukamy odpowiedniego celu. Jest pomysł. Szczyt na pograniczu ze Szwajcarią – Punta Sertori (3195 m.n.p.m), nietrudna droga Via Marimonti (IV). 12 wyciągów. Ruszamy w nocy. Najpierw do schroniska Ganetti na wysokości 2534, a później pod ścianę (start na 2850). Na szczęście Maciek pożycza nam samochód, aby zaoszczędzić podejcia asfaltem, a więc możemy podjechać najwyżej jak się da i z 2 000 m przewyższenia pod drogę udało nam się urwać 250 metrów podejścia. Niby nie dużo, ale docenimy to szczególnie na zejściu, kiedy po 19 godzinach akcji górskiej nie będziemy musieli schodzić z plecakami pełnymi szpeju.

Idziemy w górę pnąc się po kolejnych piętrach. Wygodna i dobrze oznaczona ścieżka turystyczna. Zaskakujące okazują się pastwiska położone wysoko, prawie na 2000 metrów. Rozumiem, że pasiono tam kozy, ale krowy? Jak one się tam dostały, skoro droga wiedzie po stromym, wąskim szlaku. Odpowiedzi dostarcza tabliczka przy szałasie. Kiedyś krowy mieszkały tam wraz z pasterzami przez cały rok (zimą w oborach). Sery wytwarzano na miejscu i dostarczano do doliny, kiedy to było możliwe. Szczególna mieszanka traw i ziół na tych wysokogórskich pastwiskach była źródłem niepowtarzalnego smaku nabiału. Dzisiaj krowy wiosną są transportowane helikopterami…

Dzień dobry.

W schronisku jemy to co przynieśliśmy i idziemy pod ścianę. Ktoś kto nawet sprawnie jest w stanie ocenić odległości w Tatrach podczas pierwszych wizyt w Alpach może się zdziwić. Skala jest x 1,5 i pozornie bliska ściana zdaje się nie zbliżać mimo pokonywanych kolejnych metrów. Pod ścianę docieramy około 9.00 po pięciu godzinach marszu. Idziemy w zespołach ja z Krzyśkiem, Michał z Zipim.

Wygrałem losowanie, więc będę prowadził pierwszy wyciąg. Obczajam przebieg. Startuje kominem po lewej.

Na dole trochę śniegu, a w kominie mokro i sypko. Dostajemy się do pierwszego stanowiska. Wyżej robi się bardziej górsko. Droga jest lita i w dolnych partiach ma raczej oczywisty przebieg. Są stanowiska i zdarzają się haki, jest całkiem sporo miejsca na własną asekurację, więc idziemy całkiem sprawnie.

Pogoda fantastyczna i taka ma się utrzymać. Jest dość zimno więc wspinam się w wiatrówce.

W górnych partiach dogania nas przewodnik z klientem, chciałem napisać ciągnący klienta, bo to lepiej oddaje ten styl. Z niedowierzaniem patrzę jak zakłada stanowiska z jednego frienda i ściąga klienta. Idzie za nami. Proponuję mu, aby nas wyprzedził. Kiwa przecząco głową. 2-3 wyciągi przed szczytem, kiedy przejmuję po raz kolejny prowadzenie pytam go o przebieg. – Zobacz w topo – odpowiada burkliwie. Ok. Kij Ci w bary. Przestaję zwracać na niego i jego klienta. Zostają zresztą z tyłu.

W partiach podszczytowych. Jest około 14.00.

Wspinamy się w górę zmieniając się na prowadzeniu. Jest sporo technicznych fragmentów, w których trzeba się dobrze rozstawić, poszukać sensownych chwytów.

Szczyt okazuje wąską grańką, na której zamontowano (co częste w Alpach) figurkę Madonny.

Rozpoczynamy rozważania na temat zjazdów i zejścia. Wiadomo, że droga w dół to częściowo zjazdy, częściowo zejście, ale nie znaleźliśmy dokładnego opisu. Dochodzi do nas przewodnik. Okazuje się dlaczego nie chciał iść przed nami – sam nie miał dokładnego topo oraz … nie znał dobrze tej drogi. Korzystał więc z nas jako drogowskazu. Miał natomiast dobrze rozpoznane (wiadomości od kolegów) zjazdy i zejście. Wyjaśnia nam nasze wątpliwości.

Zjazdy w lekko przewieszonym terenie

Puszczamy go przodem. Zjeżdżam drugi. Próbujemy ściągnąć linę… Ani drgnie. Wcięła się w rysę. Nad nami są Michał i Zipi. Próbujemy się skontaktować przez radio. Jak zwykle – bez skutku. Po paru minutach chłopaki zorientowali się, że coś jest nie tak i Zipi rozpoczął zjazd, uwalniając naszą linę.

Przygotowujemy ostatni zjazd.

Około godz. 19.00 kończymy zjazdy. Długie zejście na dół i około 1 w nocy meldujemy się na kampingu.

Zejście. Robi się ciemno, ale jesteśmy już właściwie na szlaku. Jeszcze zdążymy wypić piwo w schronisku

Następnego dnia trochę się wspinaliśmy na okolicznych skałach, ale głównie odpoczywamy. Musiałem wracać do Krakowa, a Maciek i Karolina mieli wolne miejsce wiec postanowiłem zabrać się z nimi. Chłopaki poszli ponownie w góry obierając za cel Pizzo Cengalo. Tym razem zdecydowali się na nocleg, zdecydowanie lepsza opcja – wspinanie jest przyjemniejsze po przespanej nocy.

Ja wykorzystałem wolny piątek i pojechałem na rowerze nad jezioro Como. Warunki do jeżdżenia na rowerze Włosi mają takie same jak do wspinania. Niesprawiedliwie dzielono ziemię między narody.

W drodze nad Como wzdłuż rzeki Adda

2021-06-27 – Festiwal Granitu na Zamarłej Turni

Festiwal Granitu to piękna droga na Zamarłej Turni w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Charakterystyczny trawers w lufie robi wrażenie, nawet jeśli technicznie nie wykracza poza piątkowe trudności.

Przed startem

Wybraliśmy się na tę drogę z Pawłem „Marcelem”. Zniechęcające prognozy pogody sprawiły, że na drodze byliśmy sami. Droga startuje tzw. Zacięciem Komarnickich (IV). Ten wyciąg jest nietrudny, daje dużo możliwości założenia asekuracji i skorzystania z istniejących haków. Drogi na Zamarłej Turni oferują sporą ekspozycję – za plecami mamy cały czas piękną Dolinkę Pustą, dlatego szczególnie lubię tu wracać.

Drogi nie są za długie (4-5 wyciągów), a w dół można albo zjechać, albo zejść korzystając ze szlaku, który jest częścią Orlej Perci.

Marcel na Zacięciu Komarnickich. Kluczowy trawers biegnie w prawo pod niewielkim przewieszeniem

Całkiem sprawnie nam idzie. Przypominam sobie jak tę drogę robiliśmy na kursie taternickim. Wtedy też prowadziłem kluczowy trawers, ale nasz instruktor pozostawił ekspresy, tak abym mógł się wpiąć w haki lub friendy. Po paru latach wspinania trawers ciągle ładny, ale już nie wydawał się tak groźny.

Stanowisko po trwersie. Marcel dochodzi do stanu. Pozostał jeszcze jeden wyciąg.

Ostatni wyciąg prowadzi znów Marcel. Tym razem łączymy się z drogą Klasyczną. Nie robiłem jej dotychczas, muszę na nią wrócić. Pogoda się psuje i pomimo, że jest jeszcze wcześnie – około 13.00, nie decydujemy się na inną drogę.

Przebieg dróg na prawej części ściany. Zielona to moja ulubiona droga Motyki. Zdjęcie z serwisu wspinanie.pl Opracowanie Grzegorz Głazek – polecam jego opracowanie dróg pn. Fototopo