Chyba mam swoje modus operandi na trudne sytuacje, takie progowe. Po prostu Trzeba to zrobić. Zawsze z jakimś zaufaniem, że dam sobie radę i oceną ryzyka. Cykor wcale nie jest mniejszy, ale posuwa się sprawy do przodu. Tak było z narciarstwem wysokogórskim i tak było ze związaniem się sznurkiem. Najpierw wycieczka z Klaudią na Żabią Lalkę i olśnienie, że to łeb (poza techniką i siłą) ogranicza. Technikę i siłę można trenować. Czas na łeb – stąd pomysł kursu. Miał mi powiedzieć: tak się to robi, takie są dobre praktyki, a takie błędy.
Alleluja! Na kilka dni przed kursem zapisał więc oprócz wspinania będziemy mogli pracować nad procedurami górskimi.
Żeby z długiego zrobić krótkie. Urlop. 6 dni w skałach. Po pierwszych dwóch zwątpienie czy dam radę, poobijanie, stany zapalne zaczepów mięśni, ibuprom, mętlik w głowie na temat wyblinki, flagowego, kierunków asekurowania… Po trzecim dniu euforia – sam zjechałem na tym co zmotałem i żyję. Po czwartym i piątym dniu obawa, czy dostaniemy kwalifikację na kurs taternicki, po szóstym dniu zakup liny i reszty gratów.
Otwiera się nowy świat.
To zdjęcie dobrze obrazuje dzień I. Mam na sznurku człowieka, a człowiek wlazł wysoko. Czujność milion. Droga Rysa Łazików w Dolnie Bolechowickej. Wędka.
Następne dni to oprócz kursu nieustanne spory z Miśkiem o kolejność, dokładność, pewność… Mając nasze doświadczenie w górach latem i zimą gdzieś z tyłu było takie myślenie… Wisisz nad jakąś lufą, pada zimna mżawka lub marznący deszcz, odpadają Ci palce, zmierzch, zmęczenie… musisz zbudować stanowisko, a pod Tobą idą kumple, a pod Tobą ja… rób żesz to kurwa dokładnie.
Dlatego po zajęciach siedzieliśmy w samochodzie przez dwie (sic) godziny i gadaliśmy: lina od ściany, zamek od ściany, węzeł taśmy z tyłu, zamki przeciwlegle, HMS w pętli, do HMSa drugi HMS…. i tak do znudzenia. Rozstawaliśmy się szczerze się nie znosząc, ale dopiero wtedy, kiedy każdemu w głowie ułożyła się jasna ścieżka procedur, które dopiero przećwiczyliśmy. W nocy śniły się stanowiska. Następnego dnia rano byliśmy znowu zgranym zespołem.
A to już trzeciego dnia. Montujemy stanowisko – ćwiczymy włażenie na dwa wyciągi. Zaczyna się otwierać perspektywa na użycie tych technik w w wyższych górach. Jest radość. Z nami na stanowisku z a j e b i s t y facet i instruktor. Wojtek Szymandera „Szymon”. Dobrze jest się uczyć gór od takich ludzi. Dobrze jest w życiu spotykać takich ludzi.
Dalej poszło. Wspinanie na własnej asekuracji, świat kości, friendów, heksów, tricamów i innych. Dużo nauki, jeszcze więcej możliwości