Końcówka kwietnia gorąca, śnieg znika w oczach. Andy i Lukcio, którzy specjalizują się w wyszukiwaniu zjazdów na Słowacji zaproponowali Lodową Przełęcz (2376 m n.p.m.).
Na dole wiosna. Nie załapałem się na krokusy w Chochołowskiej (bez żalu), wolę te, bez tłumu.
Wciągamy się kolejką na Hrebienok. Nasza trasa wiedzie dzisiaj Studeną Doliną do Chaty Tery`ego i w stronę Lodowej Przełęczy (Sedelko) 2375 m n. p. m. Zjazd drogą podejścia i podejście na Czerwoną Ławkę (2352). Powrót Doliną Staroleśną.
Andy wypatruje śniegu. Wypatrzył więc możemy iść.
Tatry Słowackie oferują coś, czego po naszej stronie jest mniej – przestrzeń. Dolinka pod Sedelkiem, i żleb do Lodowej Przełęczy.
Jak wiadomo srebrna taśma jest dobra na wszystko. Podczas naszych eskapad służyła głównie do klejenia łamanych kijów, zastępowała urwany pasek w bucie, zgubioną klamrę oraz mocowania czekanów do kijków podczas stromych zjazdów. Od pewnego czasu moje wysłużone komperdele explorer contour trzymały się głównie na taśmie. Tym razem jeden z segmentów postanowił się oddzielić od pozostałych. Straciłem tu kilka minut na wyrywaniu go z głębokiego śniegu. W końcu udało się go wyciągnąć i naprawić… srebrną taśmą.
Dolina pod Lodową Przełęczą. Tu będziemy szusować. Na dole żlebu widać sylwetkę skiturowca. Zjazd przyjemny, momentami dość czujny, bo górna warstwa była mało związana, na dole kierujemy się w stronę Czerwonej Ławki.
Podejście na Czerwoną Ławkę. Stromo, zwłaszcza u góry. Ten szlak jest uważany za jedno z trudniejszych turystycznych podejść po słowackiej stronie, moim zdaniem taka opinia związana jest tylko z ekspozycją, bo technicznie prezentuje średnią trudność. Nie chciałbym tędy podchodzić bez asekuracji jeśli śniegi byłyby betonowe, ale tego dnia łatwo można było wybić stopień, a raki i czekan dawały dużą stabilność.
Na Czerwonej Ławce. Zjazd nie wygląda na trudna. Śnieg jest miękki, firnowaty co daje dobrą kontrolę w stromych miejscach. Szuuuu… na dół. Zdjęcia MisQ i Lukcio.
Na dole miałem jeszcze niezłą przygodę. Już u wylotu Doliny Staroleśnej zjeżdżaliśmy wąską ścieżką w lesie wypatrując czy śnieg się nie skończy. Trochę mnie poniosła zabawa i jadąc dość szybko za Lukciem późno się zorientowałem, że w śniegu jest kilkumetrowa przerwa. Lukcio się zatrzymał, ja już nie miałem miejsca. Do wyboru zostało mi zatrzymanie się na nim lub przejazd, a właściwie przelot nad nadbrzeżem potoku i próba zatrzymania gdzieś dalej. Wybrałem druga opcję, odchyliłem się żeby czuby nart nie zahaczyły o kamień i szurnąłem górą dolatując do łachy śniegu, gdzie mogłem postawić narty w poprzek. Uff… Udało się, nawet rysy w nartach nie były głębokie.
Na dół dotarliśmy w strugach deszczu z poczuciem dobrze spędzonego dnia.