Pierwsze skitury na Słowacji.
Salatyn jest żlebem w Tatrach Zachodnich, jednym z niewielu położonych wyżej miejsc udostępnionych do turystyki zimowej. Andy i Lukcio zaliczyli go tydzień wcześniej, mówili, że wymagający, ale trafili na bajeczne warunki więc chętnie powtórzyli wyjazd.
Właściwe podejście na Salatyn odbywa się powyżej stoku narciarskiego Rohace-Spalena, wcześniej trzeba zdobyć 300 m w górę idąc wzdłuż trasy
Na pustym jeszcze o tej porze parkingu przekonuję chłopaków, żeby podjechać wyciągiem, ten manewr się jednak nie udaje. Zasuwamy do góry po trasie narciarskiej. Ostatnie trzy tygodnie miałem orkę w pracy więc wyjazd zaliczyłem niejako z marszu i spodziewam się, że będzie bolało. Zimy na Słowacji również nie ma (wiadomo – jest w Stanach) więc poruszamy się po łatach śniegu i wydeptanych ścieżkach. Tak jest do granicy wyznaczanej przez piętro kosówki. Po podejściu powyżej jej granicy dostajemy w twarz lodową kaszą. Silne wiatry były zapowiedziane. Wiatr, który uniemożliwia poruszanie się to co innego.
Film z tamtego miejsca i dnia, zamieszczony na forum skiturowy (skitury.fora.pl) lepiej opowie co tam wyprawiał wiatr.
Południowa herbatka na wietrze i w zamieci. Lukcio przygotowany
Zakładam raki, czekan w dłoń, narty do plecaka i do góry. Porywy wiatru nie dość, że niosą lodowy żwir to usiłują zsunąć przeciwnika w dół lub w bok. Kiedy śnieżna trąba nadciąga trzeba paść na brzuch mocno trzymając się kto czego może. Najpiej czekana. Kilka razy próbowałem podejść kilka kroków w górę, ale się nie dało.
Chłopaki też potrzebowali się przyziemić na moment żeby ich nie zwiało
Obawiam się jak będzie wyglądał zjazd w tych warunkach, może się uda śmignąć w przerwach. Lukcio i Andy trochę wyżej, sam czuję kurcze w udach. Tego się nie oszuka, brak treningu, zmęczenie pracą i hektolitry kawy.
Wreszcie na górze.
Znajdujemy jamę, w której nie jest cicho, ale da się przynajmniej przebrać. Wcześniej fotki. Andy i Lukcio.
Ruszamy w dół. Lukcio śmiga szybko, za nim ja. Niestety przy pierwszym skręcie czuję, że coś mi strzeliło w udzie. Zapewne nierozruszany kurcz mięśni i przeciążenie. Zatrzymuję się na stromym odcinku. Da się jechać czy nie – niestety boli, ale nie ma wyjścia jakoś się trzeba dostać na dół, a na tym lodzie o oszczędzaniu nogi nie ma mowy. Skręt po skręcie do bardziej miękkiego śniegu. Szkoda bo na dole warunki fantastyczne.Chłopaki wchodzą jeszcze raz do połowy żlebu.
Siadam za kamieniem okutany, jakiś ibuprom, ogrzewacz na bolące miejsce. Żałuję, że nie mogę podejść, ale poza urazem po prostu nie mam siły. Gadamy z Bartkiem, napotkanym freeride`owcem z Bielska-Białej. Ma tu bliżej niż w polskie Tatry, poza tym to w ogóle jedno z niewielu miejsc w Tatrach, gdzie można jeszcze przypiąć narty.
W oczekiwaniu na chłopaków.
Chłopaki szusują i zjeżdżamy w dół. Czuję nogę, ale nie jest gorzej, wiec to jakieś miejscowe uszkodzenie. Andy i Lukcio wracają jeszcze na parę szusów po przygotowanym stoku, korzystam z okazji i odsypiam niedobory w samochodzie.